Pożar w Kemerowie. Ludzie są wściekli. Władze: "Dzieci umierają każdego dnia"
Potworna tragedia w Kemerowie sprawiła, że jeden z najbardziej lojalnych wobec Putina regionów kipi ze złości. A bezduszne zachowanie prezydenta i władz regionu tylko pogorszyło sytuację.
28.03.2018 | aktual.: 28.03.2018 13:21
Półmilionowe Kemerowo w zachodniej Syberii było uznawane za miasto, gdzie opozycja nie istniała. Według oficjalnych wyników, Władimir Putin zdobył tam 85 procent głosów. Obwodem od 21 lat niepodzielnie rządzi Aman Tulejew i traktuje go jak swoje lenno. A mimo to, po tragicznym pożarze w centrum handlowym "Zimowa Wiśnia", w wyniku którego zginęło 67 osób, gniew skierowany przeciwko władzom był widoczny. Na ulice w nielegalnym marszu wyszło kilka tysięcy ludzi.
- Pożar w Kemerowie nie jest pierwszą ani największą katastrofą w Rosji za Putina. W rzeczy samej, był jedną z wielu takich tragedii. Ale pierwszą, która wywołała aż takie oburzenie i to w hiperlojalnym regionie - napisał rosyjski publicysta Leonid Ragozin. - To znak zmieniających się czasów - dodaje.
Przeprosiny dla Putina
Zachowanie władz tylko to pogorszyło. Putin, który przybył do Kemerowa we wtorek, nie spotkał się z demonstrującym tłumem, ani nawet nie odnotował jego istnienia. Zrobił to natomiast gubernator Tulejew, ale tylko po to, by stwierdzić, że było tam nie więcej niż 200 osób (szacuje się, że w rzeczywistoći było kilka tysięcy) i byli to zwyczajowi awantrunicy. Owszem, Tulejew poprosił o wybaczenie, ale nie ludzi, tylko Putina. Z demonstrantami spotkał się za to zastępca Tulejewa Siergiej Cywilow. Podczas demonstracji zarzucił on mężczyźnie, który w tragedii stracił żonę, siostrę i trójkę dzieci, że promuje się na tragedii. Jego współpracowniczka próbowała natomiast zakrzyczeć tłum, pytając:
- Po co ta panika? Po co wzywacie do rezygnacji? Dzieci umierają każdego dnia. Wiele z nich na AIDS.
Dopiero później, pod naporem krytyki Cywilow ukląkł przed tłumem i prosił o wybaczenie - choć jednocześnie nie uznał swojej winy w tej "wspólnej tragedii".
"Gdyby nie zdolności Kremla w tłamszeniu opozycji, ta przepaść między ludźmi a władzami byłaby wielką szansą dla politycznych oponentów Putina" - pisze rosyjski publicysta Leonid Bershidsky w "Bloombergu".
Korupcja zabija
Tymczasem spływające informacje o tragedii są wstrząsające. W pożarze zginęło co najmniej 67 osób, z czego większość to dzieci, bo wyjścia ewakuacyjne były zablokowane, a system przeciwpożarowy nie działał. Budynek unikał inspekcji instalacji, bo z jakiegoś powodu był sklasyfikowany jako małe przedsiębiorstwo. Jedna z kobiet przemawiająca podczas wiecu opowiadała, jak rozpaczliwie prosiła, by otwarto drzwi i uratowano jej dzieci, jednak spotkała się z całkowitą obojętnością.
O tym, dlaczego doszło do pożaru, wiedzą wszyscy, z Putinem na czele: korupcja, zaniedbania, obojętność.
- Nie można dostać żadnego papieru bez płacenia, ale jeśli już się zapłaci, to ma się wszystkie podpisy. W tym jest problem - mówił Putin podczas wizyty.
Ale wszyscy też wiedzą, że rosyjski prezydent sam jest współtwórcą tego systemu i robi bardzo niewiele, by ten stan zmienić. Kiedy od jednego z poszkodowanych usłyszał pytanie o to, czy zwolni Tulejewa, uniknął odpowiedzi. Dlatego nikt nie spodziewa się, by tragedia w Kemerowie coś zmieniła w podejściu władz. W rzeczy samej, pożar w centrum handlowym był już dziewiątym podobnym przypadkiem w ostatniej dekady.
"W rezultacie, mamy 'wspólną tragedię', za którą nikt nie ponosi odpowiedzialności. Na liście Putina było miejsce na zdjęcia i filmowane spotkania z urzędnikami, ale nie na spotkania ze wściekłym tłumem. Tak jak nie ma na niej rzeczywistej refleksji na temat tego, co należy naprawić na poziomie systemu" - podsumowuje Bershidsky.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.