Powrót "Adriana". Ostatnie tygodnie pokazują, że Andrzej Duda nie jest w stanie wybić się na niepodległość
Lipiec, PiS przepycha w Sejmie ustawy o sądach. Nagle do gry wkracza Andrzej Duda, postrzegany wręcz jako rycerz na białym koniu. "Adrian został Andrzejem", "Prezydent wybił się na niepodległość" - słyszymy. Dzisiaj nie ma już wątpliwości, że to był wyskok, i to niezbyt przemyślany, bo dzisiaj Duda niemal całkowicie ustąpił przed PiS. Wrócił do narzekania, że mało może, a najbliższe tygodnie spędzi na stokach narciarskich i otwieraniu lodowisk.
12.12.2017 | aktual.: 12.12.2017 13:47
Ostatnie tygodnie nie są pomyślne dla Andrzeja Dudy. W lipcu przez chwilę mógł się poczuć jak bohater, chwalili go nawet przedstawiciele opozycji. Wydawało się, że zyskał większy szacunek także w rodzimej partii. Jarosław Kaczyński kilkakrotnie musiał pofatygować się do Belwederu na konsultacje, wydawało się, że i Zbigniew Ziobro nieco ograniczy swój apetyt. Nawet jeśli te pochwały były na wyrost (bo prezydent podpisał trzecią z ustaw), wyborcy docenili to tupnięcie nogą, bo poparcie dla prezydenta wzrosło.
Obserwując ten proces emancypacji wielokrotnie nawiązywano do popkulturowego fenomenu "Ucha Prezesa" i postaci Adriana, który cierpliwie czeka na audiencję u prezesa. W lipcu żartowano, że wszedł do gabinetu razem z drzwiami. Trzymając się tej analogii: teraz go z tego gabinetu wyprowadzono i ponownie usadzono na krześle w korytarzu.
Kapitulacja za kapitulacją
Zaczęło się od prac nad ustawami sądowymi, w trakcie których okazało się, że prezydenckie projekty są dalekie od zgodności z konstytucją. Później w Sejmie PiS jeszcze spróbowało zmienić je, a prezydent i jego ludzie wydawali się być zaskoczeni szarżą partii rządzącej. Jednak ostatecznie obie strony doszły do porozumienia, a prezydent podpisze ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i o Sądzie Najwyższym. Ich główne założenia są takie same, jak zawetowanych ustaw z lipca, a zmiany tylko nieco spowalniają przejęcie sądów.
Niewiele udało się Andrzejowi Dudzie wskórać w sprawie sporu z Antonim Macierewiczem. Mocne słowa - zarówno te w oficjalnych wypowiedziach, jak i rzucone mimochodem 11 listopada o "ubeckich metodach" - niewiele dały. Szef MON zamarkował chęć zgody, wycofując nominacje generalskie, by kilka dni później podległa mu służba odebrała certyfikat dostępu do informacji niejawnych bliskiemu współpracownikowi prezydenta gen. Jarosławowi Kraszewskiemu.
Powrót na stok
Dlatego symboliczny był moment, gdy w poniedziałek Andrzej Duda ponownie wręczał nominację na szefa MON Antoniemu Macierewiczowi. Wymiana premiera była jedynym momentem, gdy miał jakąkolwiek szansę na pozbycie się z rządu swojego głównego wroga. Teraz znowu może tylko prosić Jarosława Kaczyńskiego o to, by się Macierewicza z rządu pozbyć. I nawet jeśli prezes obiecał mu to podczas styczniowej rekonstrukcji, do ostatniej chwili Duda nie będzie miał pewności.
Prezydent wydaje się być pogodzony ze swoim losem. Już kilkanaście dni temu udzielił wywiadu w TVN24, który polegał w dużej mierze na narzekaniu, że politycy obozu rządowego nie słuchają głowy państwa. O mankamentach współpracy mówił też powołując stary-nowy rząd. Dlatego wydaje się, że prezydent wraca do spraw, którymi zajmował się przez pierwsze dwa lata: uroczystości historyczne i narty. W czwartek otworzy lodowisko w Tomaszowie Mazowieckim, a w piątek dwa wyciągi narciarskie w Szczyrku.