PolskaPostkomuna odchodzi w niebyt

Postkomuna odchodzi w niebyt

Okrągłostołowy układ z dominującą rolą postkomunistów przestał istnieć. Powstał nowy – dwóch posierpniowych partii, wywodzących się z elektoratów zrośniętych jak syjamskie bliźnięta. Rozdzielenie ich to operacja bardzo trudna i bolesna - mówi Tomasz Żukowski, socjologiem i politolog z Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z Teresą Wójcik.

08.01.2008 | aktual.: 08.01.2008 12:39

Czy wyniki wyborów 2007 r. były dziełem przypadku, czy głębokich potrzeb elektoratu?

- Jesienne wybory parlamentarne i prezydenckie z roku 2005, samorządowe z 2006, przedterminowe parlamentarne z ostatniego października – to były cztery głosowania z rzędu, w których największe poparcie otrzymały formacje wywodzące się z tradycji Sierpnia 1980. Obie zakorzenione po prawej stronie politycznego spektrum. Kilkuletni, tak trwały trend trudno uznać za przypadek.

W wyborach postkomuniści ponosili kolejne porażki. Ostatnia była szczególnie dotkliwa. Przygniatająca większość obywateli nie chce być przez nich reprezentowana.

- Ewolucja notowań postkomunistycznej lewicy jest fascynująca. Po głębokim kryzysie towarzyszącym upadkowi komunizmu podniosła się szybko na początku lat 90. i umocniła dzięki transformacjom organizacyjnym. Czyniła próby, aby przekształcić się w typową europejską socjaldemokrację, zachowując poparcie swej postkomunistycznej bazy. W rezultacie w latach 1990–2001 jej wpływy wśród wyborców rosły. Stała się nie tylko jednym z dwóch głównych obozów sceny politycznej, ale wręcz obozem dominującym. I nagle, po otarciu się o samodzielną większość w wyborach z 2001 r., SLD przeszedł głęboki kryzys.

Dlaczego?

- Potęga tej formacji wynikała nie tyle z jej lewicowości, ile z komunistycznych korzeni oraz popeerelowskich sentymentów. Nieprzypadkowo SLD ma tak duże kłopoty z międzypokoleniową wymianą kadr i poparciem wśród młodzieży. Gdy owe korzenie osłabły, a wyidealizowany obraz „dobrego PRL” wyblakł, potencjał postkomunistów musiał słabnąć. W drugiej połowie rządów Leszka Millera nałożyły się na to liczne, delegitymizujące tę ekipę, afery (od „sprawy Rywina” poczynając) i kryzys stał się potężny. W wyborach 2005 r. elektorat ogromną większością odrzucił obóz postkomunistów. W wyniku tych procesów w ostatnich wyborach parlamentarnych obie partie postsolidarnościowe zdobyły razem prawie trzy czwarte wszystkich głosów i ponad cztery piate wszystkich mandatów poselskich. W Senacie przewaga jest jeszcze większa – łącznie mają 99 mandatów. Porównanie z wynikiem z 4 czerwca 1989 r. nasuwa się samo.

Dlaczego w polskim społeczeństwie nie ma dziś typowego podziału na prawicę i lewicę?

- W ostatnich kilku latach dokonała się jakościowa zmiana tego, co socjolodzy i politolodzy nazywają podziałem socjopolitycznym. Podział nazwany przez prof. Mirosławę Grabowską „postkomunistycznym” został zepchnięty na margines. W systemie partyjnym i w preferencjach wyborców dominują dziś dwie formacje obozu Sierpnia. Można powiedzieć, że miejsce „podziału postkomunistycznego”, decydującego o politycznym kształcie III RP, zajmuje „podział postsolidarnościowy”. Od dwóch lat jego znaczenie ciągle rośnie. Umacnia się też strukturalnie. Z systemu partyjnego wypychane są ugrupowania, które do nowego podziału nie pasują, choćby Samoobrona. Dwa dominujące obozy wchłaniają grupy elektoratu, które wcześniej identyfikowały się z innymi siłami politycznymi.

To się już kiedyś zdarzyło. Partie wywodzące się z obozu solidarnościowego wysoko wygrały wybory w 1991 r., zmiatając postkomunistów.

- To prawda. „Podział postsolidarnościowy” po raz pierwszy zaczął się krystalizować w latach 1990–1991. To wtedy uformowały się obozy Wałęsy i Mazowieckiego, Porozumienie Centrum i Unia Demokratyczna. Mówiono o zdominowaniu naszej sceny partyjnej przez polskich republikanów i demokratów.

Skończyło się to jednak klęską podzielonej prawicy w 1993 r. i zwycięstwem SLD oraz PSL.

- A wcześniej, w wyborach prezydenckich 1990 r., niespodziewanym sukcesem Tymińskiego. Z całego planu zabudowania sceny politycznej przez pluralizujący się obóz solidarnościowy najlepiej wyszło jego dzielenie.

Skąd niepowodzenie?

- Diagnozę błędów popełnionych przez różnych polityków uzupełniłbym wyjaśnieniami dotyczącymi ówczesnego stanu gospodarki i społeczeństwa – bolesnej transformacji i trudności w uczeniu się nowych rynkowo-demokratycznych reguł gry, a także siły wywodzących się z późnego PRL grup interesów i uzależnień związanych z tamtymi czasami. To one przyczyniły się do kryzysu politycznego w czerwcu 1992 r. Przypomnę, że tamto dramatyczne starcie odbyło się w czasach, gdy system partyjny (a więc i parlamentu) był zdominowany przez elity posolidarnościowe. I te nieodwracalnie się podzieliły.

- Zgoda. Ważne były jednak także inne fakty. Na przykład zablokowanie – jeszcze w Sejmie kontraktowym – szybkiego przyjęcia nowej konstytucji czy wzmacniającej system partyjny ordynacji wyborczej. W obu wypadkach powstały koalicje łączące postkomunistów z częścią obozu solidarnościowego. Dlatego szukając praprzyczyny niepowodzeń utrwalenia dominacji „podziału postsolidarnościowego” w początkach III RP, wskazałbym na skutki „założycielskiego rozdania” dokonanego w roku 1989 (Okrągły Stół). Utrwalonego, co ważniejsze, wbrew oczekiwaniom społecznym i logice demokratycznej transformacji w latach 1989–1991. Inaczej niż np. w Czechosłowacji zagwarantowało to elitom wywodzącym się z partii komunistycznej zachowanie roli głównego obozu w demokratyzującej się Polsce. Pozwoliło odgrywać ogromną rolę w tworzeniu kapitalizmu i szybko wrócić na scenę polityczną.

Nie udało się wyeliminować postkomuny w początkach lat 90. Czy dziś skończy się też mnożeniem podziałów po prawej stronie i w konsekwencji powrotem lewicy?

- Dziś szanse utrwalenia się nowego podziału są większe. Stabilniejszy jest system partyjny. Sprzyja temu choćby sposób finansowania partii. Co ważniejsze, obu dominującym dziś obozom centroprawicy sprzyja system wartości i żywotne interesy Polaków. Różniące obie partie wizje programowe mieszczą się w głównym nurcie polskiej tożsamości, pamięci historycznej i kultury politycznej. Obecność religii w życiu publicznym staje się czymś oczywistym. Świadczy o tym choćby masowe manifestowanie religijności posłów w ślubowaniu na początku tej kadencji. „Tak mi dopomóż Bóg” powiedziało aż czterystu. Więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Mitem założycielskim Rzeczypospolitej nie jest już Okrągły Stół, lecz Sierpień, czego dowodem jest załamanie się społecznej aprobaty stanu wojennego. Po raz pierwszy od 1982 r. jego negatywna ocena ma wyraźną przewagę nad pozytywną. I nie chodzi tu tylko o ludzi młodych, ale i tych starszych, którzy tamten czas przeżyli. Oba fakty to oczywisty skutek słabnięcia roli postkomuny.

Powstaje luka po postkomunie. Czy jest zapotrzebowanie na niekomunistyczną lewicę?

- Tak. Nie jest ono jednak dzisiaj zbyt wielkie. W Polsce socjaldemokracja nie była nigdy szczególnie silna. Jej pole oddziaływania blokowały zawsze wpływy ludowego Kościoła oraz tradycja niepodległościowo-republikańska. Tak było przed wojną, ale również w czasach PRL. Dodam do tego niezwykle ważny proces odchodzenia od ateizmu sporej części kształtowanej w czasach komunizmu inteligencji. Przełomem był koniec lat 70., gdy odsetek wierzących wśród tej warstwy wzrósł z 50 do ponad 80 proc. W Polsce realny socjalizm doprowadził do powstania społeczeństwa ideowo antysocjalistycznego. A w III RP od kilku lat obserwujemy wyraźny zwrot na prawo, ku konserwatyzmowi.

Będziemy mieć dwubiegunowy system partyjny: dwie zwalczające się partie centroprawicowe?

- One były zrośnięte elektoratami jak syjamscy bracia, a rozdzielanie takich bliźniąt jest operacją bardzo trudną, bolesną i dosyć długą. Przyszłość systemu partyjnego pewnie będzie taka: dwie silne partie i jedna czy dwie słabsze. W większości państw europejskich jedną z dominujących jest partia lewicowa. W Polsce, podobnie jak w USA czy w Irlandii – może być inaczej: dwie partie centroprawicowe. W jednej przeważać będą wartości republikańskie, państwowo-patriotyczne i socjalne (rodzaj „polskiego gaullizmu”), w drugiej – łagodnie liberalne, ale także z zabarwieniem konserwatywnym.

Dlaczego wybory wygrała PO, a przegrało PiS?

- Wymienię powody związane z głównym tematem naszej rozmowy: upadkiem podziału postkomunistycznego. W kampanii wyborczej ten upadek na tyle słabo wpływał na młodsze grupy Polaków, że niezbyt skutecznie mobilizował ich poparcie dla PiS. Zwolniły się „młode” zasoby, które stały się rezerwą pozyskania głosów przede wszystkim (choć nie tylko) przez PO. Przejęła ona poparcie większości środowisk i wpływowych grup interesu (w tym mediów), skupionych wcześniej wokół obozu postkomunistów. Na ile zaważy to na polityce tej formacji, a na ile PO wpłynie na ich poglądy i działalność – to temat na inną rozmowę.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
piskomunizmpo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)