PolskaPonad 80 zwierząt może stracić swój dom. Dramatyczny apel o pomoc

Ponad 80 zwierząt może stracić swój dom. Dramatyczny apel o pomoc

Miała robić karierę w branży informatycznej, przez chorobę straciła pracę. Zamiast załamywać ręce, poświęciła życie zwierzętom w potrzebie. Dziś Sylwii i jej podopiecznym grozi utrata domu.

Ponad 80 zwierząt straci swój dom. Dramatyczny apel o pomoc
Ponad 80 zwierząt straci swój dom. Dramatyczny apel o pomoc
Źródło zdjęć: © Facebook | RUNA

"Z wykształcenia jest informatykiem, do pracy dojeżdżała 60 km. Jej choroba podlega operacji, nie ma jednak gwarancji, że poprawi ona stan zdrowia. Chirurg nie dodaje otuchy: 'operacja może znacznie pogorszyć stan zdrowia'. Obie ręce są jak zwichnięte. Jak ze zwichniętymi rękoma swobodnie pracować?" - pytają retorycznie organizatorzy zbiórki na rzecz fundacji RUNA w Magnuszewie (woj. mazowieckie).

W tej małej miejscowości, bezpieczną przystań dla ponad 80 zwierząt stworzyła Sylwia. W domu mieszka w tej chwili: 60 kotów, 17 kóz i 8 psów. W domu, który Sylwia może za chwilę stracić.

- Mnie pewnie tylko pęknie serce, ale dla zwierząt to koniec szczęśliwego życia, koniec szczęścia, które dopiero co poznały, koniec życia w domu - przyznaje twórczyni RUNY.

Wszystko zaczęło się od kotów

Pomagała, od kiedy pamięta. Zaczęło się od kotów, stworzyła im dom. Sprawa skomplikowała się, gdy znalazła kota z FIV (wirus nabytego niedoboru immunologicznego, odpowiednik ludzkiego HIV).

- To było starsze, wolnożyjące zwierzę. Było chude, odwodnione, słabe, miało bardzo zaawansowany koci katar. Wyglądało strasznie. Zabrałam je do lekarza, ale nie mogłam przynieść go do domu. FIV jest zaraźliwy - opowiada Wirtualnej Polsce Sylwia.

Wtedy usłyszała o kocim hospicjum w Toruniu i poznała jego założycielkę.

- Zachwyciłam się jej działalnością i tym, jak funkcjonują w tym miejscu koty. To były same ciężkie przypadki, a mimo to, czuły się tam dobrze, miały zapewnioną fantastyczną opiekę - przyznaje nasza rozmówczyni.

Sylwia zaczęła działać jako wolontariuszka hospicjum, a niedługo później zdecydowała się założyć swoją organizację.

- Chciałam, żeby wszystko było przejrzyste, żeby każdy mógł przyjechać i zobaczyć, jak wygląda moja działalność - mówi.

Obraz
Obraz
Obraz
Obraz
Obraz

"Zwierzęta same mówią pomocy"

- Pracowałam jako informatyk w banku w Warszawie. Zarabiałam bardzo dobrze, sytuacja wydawała się stabilna. Postanowiłam wziąć kredyt i kupić dom na uboczu. Wybierałam go pod kątem zwierząt, musiał być z dala od drogi, ogrodzony, bez bezpośrednich sąsiadów, żeby nie stanowić dla nich niedogodności - opowiada Sylwia.

Do pracy dojeżdżała 60 km, a na swojej drodze często spotykała potrzebujące zwierzęta.

- Kiedyś w drodze do Warszawy na drogę wyszły mi cztery kociaki mówiące "pomocy". Od razu powiedziałam, że nie mogę pojawić się w pracy, zawiozłam je do lekarza, a później zabrałam do domu. (...) Podczas takiej drogi łatwo zobaczyć jakieś zwierzę, psa w rowie, kota. Ludzie jadą przed siebie i ich nie widzą. Ja z dziwnego powodu zawsze je dostrzegałam - dodaje.

Koza Adela

Sylwia zaczyna mieć problemy z rękoma. Koszenie trawy przed domem staje się problemem.

- Pomyślałam, że pomocna może być w tej sytuacji koza. Przywiozłam do domu Adelę. To było niesamowite zwierzę. Wszędzie za mną chodziła, przytulała, reagowała na imię. Zachowywała się jak pies czy kot - przyznaje.

Niedługo później właścicielka RUNY uświadomiła sobie, że Adela nie może być sama.

- Okazało się, że jest bardzo stadnym stworzeniem. Kiedy pojechałam do pracy bardzo tęskniła, krzyczała. Sąsiad myślał, że coś złego się u mnie dzieje, że zasłabł starszy człowiek, a to były tylko krzyki Adeli - opowiada Sylwia.

W jej domu pojawiły się niedługo później kolejne kozy. Jedna z nich była "zabawnym" prezentem ślubnym.

- Pewna para młoda dostała na weselu parę koziołków. Po imprezie nie wiedzieli co z nimi zrobić. Postanowiłam je zabrać. Zanim dotarłam na miejsce, koziołek był już zjedzony - opowiada.

Innym razem pewien właściciel kozy chciał zapakować ją na drogę w worek. Mimo że Sylwia wyłożyła jej miękką kołdrę na tylnym siedzeniu samochodu.

Syndyk przejmuje dom

Niedługo później problemy ze zdrowiem zaczęły się nasilać.

- To zmiany zwyrodnieniowo-przeciążeniowe, czyli jedno to uwarunkowanie genetyczne, a drugie to przeciążenie, czyli nadmierny wysiłek. Wszystko wskazuje na to, że pracowałam po prostu za dużo. Nadgodziny, praca w święta. To było zdecydowanie więcej niż 10 czy 11 godzin dziennie - mówi właścicielka RUNY.

Chwilę później Sylwia traci pracę, a tym samym źródło dochodu. Jej dom przejmuje syndyk.

- Na razie mogę tu mieszkać jako najemca, ale w maju odbędzie się licytacja domu - przyznaje.

Wszyscy, którzy chcą pomóc Sylwii i zwierzętom odzyskać dom, mogą to zrobić za pośrednictwem zbiórki: TUTAJ.

Zobacz też: Hartwich tłumaczy pogoń za Morawieckim. "Dworczyk mnie popychał"

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)