Franciszek pominął Jana Pawła II? "Nie trzeba być watykanistą" [OPINIA]
List papieża Franciszka do kardynała Stanisława Dziwisza nie ma realnego znaczenia. A jego treść i długość uświadamiają, że myślenie obecnego papieża o Kościele i świecie jest oparte na zupełnie innych źródłach niż Jana Pawła II - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
List Franciszka do kardynała Stanisława Dziwisza dotyczący 20 rocznicy śmierci Jana Pawła II, który jak meteor przeleciał przez polskie media - także te świeckie - pokazuje, że wbrew nadziejom części teologów i watykanistów - pontyfikat papieża z Polski nie stał się (być może jeszcze) "bombą z opóźnionym zapłonem", która zmieni Kościół. Franciszek wystosować - i to po prośbie kardynała Dziwisza - tekst zdawkowy, pozbawiony jakichkolwiek konkretów i kurtuazyjny, po którym wyraźnie widać, że dziedzictwo Jana Pawła II nie jest bliskie obecnemu papieżowi.
I naprawdę nie trzeba być watykanistą, ani znawcą życia kościelnego, żeby to zobaczyć. Franciszek w zasadzie ani słowem nie wspomina o dziedzictwie Jana Pawła II, a jedynie dziękuje za list i wyraża wdzięczność za to, "jak postanowiliście uczcić 20. rocznicę jego śmierci" i zapewnia o "duchowej łączności". A dalej jest już mowa - w drugim akapicie - o obchodach Roku Jubileuszowego. "Życzę wszystkim spokojnego Roku Jubileuszowego pod znakiem nadziei i, przywołując wstawiennictwa Najświętszej Dziewicy oraz św. Jana Pawła II, z serca błogosławię Tobie i wszystkim, którzy wezmą udział w obchodach 2 kwietnia" - napisał papież. A na koniec poprosił: "Proszę, módlcie się nadal za mnie; ja będę modlił się za Was". I nic więcej. Ani słowa o znaczeniu pontyfikatu, ani słowa o związanym z nim kontrowersjach, ani słowa o osobistym podejściu do jednego ze swoich poprzedników. Nic, zero. I choć można powiedzieć, że papież jest chory, i tym wyjaśniać lakoniczność treści listu, tom trudno nie zauważyć, że dokument podpisany został przed zaostrzeniem choroby, a do tego, że nawet w czasie choroby papież pisał (a przynajmniej podpisywał) o wiele dłuższe i głębsze dokumenty. Jeśli tym razem jest inaczej, to pokazuje to podejście Franciszka do pontyfikatu Jana Pawła II.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kondycja polskiego wywiadu? Ekspert mówi o "marnowaniu potencjału"
Magisterium nowości
Skąd się ono bierze? Źródeł ostrożnego odwoływania się (a dokładniej odwoływania się tylko wtedy, gdy jest to konieczne) do dorobku dwóch bezpośrednich poprzedników (bo do Pawła VI i Jana XXIII Franciszek odwołuje się częściej) jest przynajmniej kilka, a mają one charakter zarówno związany z charakterem papieża, jak i wizją jego pontyfikatu. Zacząć trzeba jednak od tego, że Franciszek - inaczej niż Benedykt XVI - nigdy nie chciał uchodzić za kontynuatora poprzedników, jemu (a przynajmniej tym, którzy budują jego PR) przypisana jest rola tego, który zmienia, dokonuje reformy, a nie kontynuuje procesy.
I nawet jeśli od czasu do czasu, szczególnie gdy poszczególne Kościoły lokalne zaczynają sugerować, że tempo zmian jest za szybkie, albo że za bardzo widać zerwanie, Franciszek i jego współpracownicy wydają dokument, w którym wyjaśniają, że w istocie ich działania są kontynuacją. Tak było w odpowiedzi Dykasterii Nauki Wiary na dubia dotyczące dopuszczania do komunii świętych osób rozwiedzionych w nowych związkach. Autorzy odpowiedzi na wątpliwości obficie czerpali z dorobku Jana Pawła II, ale była to raczej sytuacja wyjątkowa, bo w większości dokumentów papieskich Franciszek najchętniej (statystycznie) cytuje samego siebie. Jest, jak to się ładnie mówi, autoreferencyjny.
I już tylko to pokazuje, że Franciszek inaczej niż choćby Benedykt XVI uznał, że od "magisterium ciągłości", w którym nieustannie akcentuje się kontynuację, nawiązuje do poprzedników, w naszych czasach lepiej sprzedaje się wizerunkowo "zerwanie", albo "zaczynanie na nowo". Kościół jego poprzedników, w związku z nawarstwiającymi się skandalami seksualnymi, tuszowaniem przestępstw seksualnych, ale i coraz silniejszym starciem tradycyjnej moralności katolickiej z nowymi nurtami cywilizacyjnymi, nie miał dobrej opinii, a sugestia zerwania, a przynajmniej rewizji pewnych jego założeń, budowała - przynajmniej początkowo popularność papieża Bergoglio.
Pozorne zerwania i realne zmiany
Ta strategia, choć rzeczywiście budowała - w pierwszych latach pontyfikatu - popularność Franciszka wiązała się jednak z dość poważnymi kosztami w innych środowiskach katolickich. Myślenie Kościoła zbudowane jest na przekonaniu o zasadniczej (teologowie będą tu oczywiście wyjaśniać, że zarówno przekonanie o nieomylności jak i niezmienności papieskiego nauczania podlega licznym ograniczeniom, ale to dla szerokich mas katolickich nie ma znaczenia) niezmienności nauczania papieskiego, co oznacza, że w sytuacji, gdy papież zaczyna zmieniać (nie pierwszy i nie ostatni raz) jakieś elementy dziedzictwa, szczególnie bezpośrednich poprzedników, to natychmiast pojawia się sugestia, że dotyka ona istoty nauczania Kościoła, a może nawet jest odstępcą od ortodoksji.
I takie zarzuty pojawiły się - i to nawet wśród najważniejszych hierarchów, którzy zazwyczaj nie formułowali tego wprost - także wobec Franciszka. Odpowiedzią na nie nieodmiennie były deklaracje papieża, że on nic nie zmienia w Katechizmie Kościoła Katolickiego (choć akurat w katechizmie pewne rzeczy, choćby stosunek do kary śmierci, zmieniał), a także - pojawiający się po takich sporach - odniesienia w wypowiedziach do dokumentów Jana Pawła II. Niemal nigdy nie były one jednak tak obfite jak odniesienia do Pawła VI i Jana XXIII. Dlaczego? Bo nie ulega wątpliwości, że Franciszek należy do tej części hierarchów Kościoła, którzy uważają, że pontyfikaty Jana Pawła II i Benedykta XVI zamroziły proces zmian w Kościele. Papież Bergoglio samego siebie postrzega zaś jako tego, który ma pewne rzeczy odmrozić. Musi to jednak zrobić tak, żeby nie doprowadzić do schizmy. I stąd bierze się jego ostrożność, a także ustępstwa wobec linii poprzedników.
Papież z innego miejsca Kościoła
Ale jest jeszcze jeden powód ostrożności Franciszka w odwołaniu do linii Jana Pawła II i Benedykta XVI. Obaj jego bezpośredni poprzednicy ukształtowani byli przez Europę, to z niej czerpali swoje siły, a punktem odniesienia były dla nich II wojna światowa, a później zimna wojna, w której bezpośrednim przeciwnikiem Kościoła były najpierw dwa totalitaryzmy - nazistowski i stalinowski, później komunizm, a na koniec relatywizm… To właśnie te wyzwania kształtowały myśl Wojtyły i Ratzingera, w tym ich podejście do teologii wyzwolenia, którą jasno i zdecydowanie potępiali.
Bergoglio jest z innego świata. On jest z Ameryki Łacińskiej, gdzie teologia wyzwolenia się zrodziła, dla niego przeciwnikiem (i to także religijnym) były często Stany Zjednoczone, które odbierały suwerenność części z krajów latynoskich, a nie Związek Sowiecki, który były tam postrzegane jako siła dająca wolność. Gigantyczne rozbieżności ekonomiczne w krajach latynoskich sprawiały także, że Kościół w tych krajach - nie w całości, bo to go także dzieliło - niekiedy opowiadał się po stronie radykalnych zmian społecznych, a tradycyjne nurty religijne (niekiedy bliskie z przyczyn poza-politycznych) jego poprzednikom, opowiadały się po stronie przestępczych niekiedy, prawicowych reżimów. I to także sprawia, że Franciszek na pewne zjawiska w Kościele spogląda zupełnie inaczej, niż Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Dla niego teologia wyzwolenia czy oddolne budowanie Kościoła przez świeckich, którzy zwyczajnie nie mają duchownych, są czymś absolutnie oczywistym. Inaczej spogląda on także na dziedzictwo kolonialne, na pewne elementy kultury zachodu, a także inaczej diagnozuje zagrożenia. I także dlatego nieszczególnie często odwołuje się do obcego (a przynajmniej odmiennego) jego doświadczeniu dziedzictwa Jana Pawła II.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".