ŚwiatPolskie drogi. Powojenne losy dipisów w Niemczech

Polskie drogi. Powojenne losy dipisów w Niemczech

W połowie 1945 roku na terenach byłej Trzeciej Rzeszy według różnych szacunków znajdowało się od 1,5 do 2 mln Polaków, w tym około 100 tysięcy osób do osiemnastego roku życia.

Polskie drogi. Powojenne losy dipisów w Niemczech
Źródło zdjęć: © Deutsche Welle

02.08.2020 | aktual.: 02.08.2020 15:26

Danuta Jelinek z Dortmundu jest jedną z ostatnich z tamtego pokolenia dipisów (ang. displaced persons), czyli osób, które po II wojnie światowej nie mogły lub nie chciały wrócić do Polski. Jej rodzina pochodziła ze Stryja koło Lwowa, a ziemie te po wojnie znalazły się poza terytorium Polski. Jej rodzice planowali emigrację do Kanady i już z dwoma kuframi byli na statku, który miał tam płynąć, ale wtedy zginęły ich papiery i cała rodzina musiała zejść na ląd. Jak wspominała jej nieżyjąca matka w obozach dla uchodźców po II wojnie światowej było bardzo ciężko.

Danuta Jelinek była z rodziną aż w 16 obozach dla uchodźców zanim w 1951 roku otrzymali mieszkanie w Dortmundzie, na pierwszym w Niemczech osiedlu dla dipisów, gdzie mieszka do dziś, tak jak jej córka i wnuczka. Osiedle to było taką " Małą Polską", bo tam wszyscy Polacy znali się jeszcze z obozów. Jak wspomina, gdy poszła do szkoły, to w szkole nie wolno jej było mówić po polsku, a w domu zabraniano jej mówić po niemiecku.

Trzy rodziny na pokój

Danuta Jelinek była min. w obozie w Reine, Essen, Reckenfeld, ale najgorzej wspomina obóz w Solingen, bo tam do dziś znajduje się grób jej braciszka, który zaraził się mlekiem w obozie i umarł na szkarlatynę. Z początku władze nie chciały się zgodzić na jego pogrzeb, ale ponieważ w obozie była polska policja, uzyskano w końcu zgodę na jego pogrzeb w nocy.

– Ludzie mieszkali w strasznych warunkach. W jednym pokoju po dwie czy trzy rodziny, które odgradzały się kocami. Toalet nie było, tylko na zewnątrz. Codziennie awantury między ludźmi i gwałty na kobietach – tak pani Danuta opisuje warunki w obozach.

Ciężkie warunki polskich dipisów potwierdza dr Łukasz Wolak, autor bloga o uchodźcach polskich w Niemczech. – Wielu polskich dipisów w powojennych Niemczech zmagało się z trudną sytuacją materialną i bytową. Wielu za drobne kradzieże trafiło do alianckich więzień - mówi badacz. Jak dodaje, zdarzały się nawet wyroki śmierci.

– Znaczne problemy towarzyszyły matkom samotnie wychowującym dzieci, które utrzymywały się ze skromnego zasiłku socjalnego. Znamienny jest przypadek samotnej schorowanej kobiety wychowującej niepełnosprawną córkę, która zwróciła się o pomoc do zarządu głównego Zjednoczenia Polskich Uchodźców (ZPU) w sprawie o odszkodowanie za pobyt w obozie koncentracyjnym. Jej sytuację pogorszyła ciąża córki, do której doszło w wyniku gwałtu amerykańskich żandarmów. Zrozpaczona kobieta była w potrzasku. Mimo skromnej renty jaką otrzymywała od władz RFN nie mogła swobodnie kupować lekarstw a także opiekować się niepełnosprawną córką i jeszcze nienarodzonym dzieckiem – mówi historyk dr Łukasz Wolak.

Nadzór nad polskimi uchodźcami sprawowała grupa Polskich Oficerów Łącznikowych przy Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Organizacja Oficerów Łącznikowych PSZ licząca 152 osoby była jedyną polską instytucją dopuszczoną do opieki nad obywatelami polskimi w Niemczech. W maju 1945 roku liczba uwolnionych polskich obywateli przekroczyła milion osób, które umieszczono w ponad 500 ośrodkach rozproszonych po całych zachodnich Niemczech. Opiece jednego polskiego oficera łącznikowego podlegało średnio 6,7 tys. Polaków.

"Byli bez mydła, bielizny, jarzyn"

W 1945 roku liczba polskich obozów dla uchodźców wynosiła ponad tysiąc. W 1947 było ich 344: w strefie amerykańskiej 95, brytyjskiej 203 i 46 w strefie francuskiej. Takie dane widnieją w dokumentacji oficerów łącznikowych, które znajdują się dzisiaj w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Polscy oficerowie łącznikowi interweniowali we wszystkich sprawach dotyczących określenia statusu i potrzeb polskich obywateli.

Jako tragiczne uznawali również warunki w obozach dla dipisów polscy księża. W lipcu 1945 roku arcybiskup Wojska Polskiego Józef Gawlina tak zanotował w swoich wspomnieniach wydanych w 2004 roku w opracowaniu prof. Jerzego Myszora:

"Wracając przejeżdżałem przez Braunau, miejsce urodzenia Hitlera. Ponury wygląd tego miasteczka spotęgowany został żalami i narzekaniami spotkanych Polek, które otrzymywały tylko 100 gram chleba dziennie, a nawet tego chleba nie dawano im codziennie, tylko jakiś kapuśniak".

Ciężkie warunki zauważył też biskup Gawlina w obozie w Hof: "Byli bez mydła, bielizny, jarzyn. Cierpieli głód, bywali przerzucani bez zapowiedzi czasu i miejsca. Wielu było po raz trzeci, niektórzy po raz piąty w tym obozie. Woziło się ich bezcelowo. Z obozu zaś nie wypuszczano ich na miasto. Pewnej Polce nie pozwolono się widzieć z chorym mężem w szpitalu, a dopiero na pogrzeb dano jej przepustkę".

Na terenie brytyjskiej strefy okupacyjnej w Niemczech wcale nie było lepiej. Budziło to rozgoryczenie i oburzenie byłych jeńców oflagów, o czym świadczą liczne artykuły prasowe na ten temat. Oto cytat z artykułu w "Słowie Polskim" z dnia 23 lutego 1946 roku. "Pod pozorem tępienia tzw. czarnego rynku żandarmeria brytyjska dokonuje aktów zwykłego bezprawia i karygodnej samowoli w stosunku do oficerów i szeregowych zwykłych jeńców wojennych. Bezprawie to wzorowane jest na najgorszych metodach jakie wszyscy mamy w pamięci z okresu przebywania w obozach niemieckich. (…) Nie otrzymaliśmy dotąd bielizny, butów, płaszczy, prześcieradeł, nakryć głowy, słowem nic nie wyłączając pasty i szczotek do zębów i butów, nożyków do golenia itp. A przecież w chwili gdy nas uwalniano wielu z nas miało na nogach tylko drewniaki, obszarpany mundur i jedną koszulę na grzbiecie (…) Jeśli do tego dodać grubiańskie zachowanie się żandarmerii brytyjskiej, często grożenie bagnetem, rewolwerem i popychanie przy akompaniamencie niewybrednych przekleństw, jeśli dodać, że jeden z oficerów przed paru dniami został na dworcu uderzony w twarz w czasie kontroli przez żandarma brytyjskiego tylko dlatego, że zwrócił mu uwagę na niestosowność zachowania się – będziemy mieli obraz stosunków, które się tu wytworzyły".

Dlatego wśród Polaków dominowało uczucie zawodu postawą Anglików jako sprzymierzeńców Polski, którzy zawiedli Polaków nie tylko we wrześniu 1939 roku ale też podczas konferencji Wielkiej Trójki, gdzie zapadały decyzje w sprawie granic i stref wpływów.

Źródło artykułu:Deutsche Welle
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (50)