Polski szpital wojskowy w Iraku także dla miejscowych
Z pomocy lekarzy, laborantów i pielęgniarek w szpitalu polowym w Diwanii, gdzie stacjonuje dowództwo Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe, korzystają nie tylko żołnierze, ale również okoliczni mieszkańcy, który inaczej nie mają szans na właściwą opiekę medyczną.
04.05.2007 | aktual.: 11.05.2007 12:33
Wtorki to dni otwartej bramy, kiedy przychodzą Irakijczycy. Jeśli leczenie musi trwać dłużej, mogą dostać skierowanie także na inny dzień i skorzystać z prześwietlenia, laboratorium lub porady specjalisty. Jednak nie zastąpimy szpitala miejskiego - nie ma wątpliwości dowódca szpitala polowego płk Robert Salamon.
Mówi on, jak stosowane przez miejscowych lekarzy metody leczenia, gdzie indziej dawno zarzucone - np. wata na oparzelinę - utrudniają właściwą kurację. Ocenia, że szpital jest bardzo dobrze przygotowany do udzielania pomocy pourazowej. Korzystają z niej nie tylko ranni żołnierze.
Przeciętni Irakijczycy nie mają szans na przyzwoitą opiekę medyczną nie tylko z powodu skromnego wyposażenia szpitali i braku lekarzy znających nowoczesne metody. Jak mówi jeden z lekarzy, na miejscu można znaleźć wyposażenie, ale trzeba by płacić majątek za operację, materiały i opiekę pielęgniarską. Zdaniem płk. Salamona, należy więc prowadzić otwartą politykę i pomagać miejscowej ludności.
Podstawową pomoc dostarcza także nadal grupa współpracy cywilno- wojskowej CIMIC. Także w trakcie działań zbrojnych operacji "Czarny Orzeł" mającej uwolnić Diwaniję od tyranizujących ją ugrupowań CIMIC nie przerwał działalności. Dostarczaliśmy wodę i żywność, kiedy normalne dostawy do miasta były niemożliwe, przekazywaliśmy pomoc przywożoną przez organizacje pozarządowe - mówi Edyta Gorlicka z sekcji CIMIC.
Dostarczycielami pomocy rozprowadzanej przez CIMIC są amerykańskie wojsko, organizacje pozarządowe, a także polska administracja - w tym województwa dolnośląskie i poznańskie. Rzeczy, których ciągle brakuje, to podstawowe środki higieny, żywność, woda, odzież, przybory szkolne, materace i koce.
Mieszkańcy Diwanii potrzebują też pomocy w transporcie do szkół i szpitali osób z miejscowości położonych kilkadziesiąt kilometrów od miasta. (meg)
Jakub Borowski