Polski Kościół ma twarz kardynała Dziwisza [OPINIA]

Nic się nie stało, naprawdę nic się nie stało. Tak podsumować można reakcję Kościoła na wezwanie przed Państwową Komisję ds. Pedofilii kard. Stanisława Dziwisza. Oświadczenie pełnomocnika kardynała uzupełnia tę kościelną narrację o także typowy dla polskiego Kościoła element, czyli twierdzenie, że każda wątpliwość wobec hierarchy jest atakiem na Jana Pawła II - pisze dla WP Tomasz P. Terlikowski.

Kard. Stanisław Dziwisz
Kard. Stanisław Dziwisz
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS | Jan Graczynski
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Oświadczenie dr Michała Skwarzyńskiego, który reprezentować ma kardynała Stanisława Dziwisza, choć pełne jest mocnych słów, w istocie niczego nie wyjaśnia.

Jego uważna lektura skłania do kolejnych pytań, a przede wszystkim pokazuje, że część Kościoła w Polsce nie uczy się na własnych, ani na cudzych błędach, a do tego gotowa jest poświęcić autorytet Jana Pawła II i Kościola, byle tylko uniemożliwić zbadanie spraw, które zostały - zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem - zgłoszone do powołanych do tego instytucji. I niestety ocena ta nie będzie podlegać zmianie niezależnie od tego, jakie stanowisko zajmie ostatecznie Państwowa Komisja ds. Pedofilii.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Seria nowych ataków pod Kurskiem. Ukraińcy uderzyli z kilku stron

Jak powinien zachować się kardynał?

Dlaczego tak jest? Powód jest dość oczywisty. Otóż oświadczenie dr. Skwarzyńskiego jest sprzeczne z tym, czego nauczyli się już zachodni hierarchowie Kościoła. Ci ostatni - i dotyczy to zarówno Niemców, jak i Amerykanów, Kanadyjczyków czy Francuzów - gdy wobec nich zostanie sformułowany zarzut uczestnictwa w wykorzystaniu osoby małoletniej, także wydają oświadczenia, ale w nim - także wtedy, gdy deklarują niewinność - oddają się do dyspozycji papieża, zapewniają o wycofaniu się z życia publicznego do momentu wyjaśnienia sprawy, zapewniają o swoim szacunku dla osób skrzywdzonych, a niekiedy nawet wskazują, że modlą się za osobę, która ich oskarża.

Nic takiego (poza zapewnieniem o niewinności) w oświadczeniu pełnomocnika kardynała Dziwisza nie znajdziemy. Zamiast tego prawnik kardynała snuje rozmaite insynuacje na temat osoby zgłaszającej, przekonuje, że jest ona kompletnie niewiarygodna, a żeby to uzasadnić, odwołuje się do autorytetu nieżyjącego od roku duchownego. "Redaktor doskonale wie, co o tej historii mówił i myślał ks. Tadeusz Isakowicz-Zalewski i nie podaje tej oceny do publicznej wiadomości" - wskazuje adwokat księdza kardynała.

Kłopot z tą zapowiedzią jest tylko taki, że ksiądz Isakowicz-Zaleski już nie żyje, nie może odnieść się do tych słów, a do tego - co warto przypominać - z całą pewnością ani kardynał Dziwisz, ani jego adwokat nie byli osobami, z którymi dzielił się on swoimi przemyśleniami. I już tylko to sprawia, że trudno nie traktować akurat tego zdania jako manipulacji emocjami.

Numerologia i papież jako tarcza

Tak samo, jako dość tanią manipulację, określić trzeba passus, w którym adwokat kardynała przekonuje, że cała ta sprawa - dotycząca kardynała Dziwisza i grupy duchownych, którzy stanowili jego bliskie otoczenie, jest w istocie atakiem na Jana Pawła II.

"Jest to celowe działanie defamacyjne wymierzone w osobę Kardynała, a celem jest w oczywisty sposób Karol Wojtyła" - oznajmia dr Skwarzyński już w pierwszych zdaniach. "Prowokacja ta przy tym jest dość prosta: ma się wytworzyć i utrwalić w mediach pomówienie o niemoralnych spotkaniach pracowników Kurii Krakowskiej w latach 60-tych i 70-tych, gdzie najpierw będzie tworzony przekaz Karol Wojtyła 'nie wiadomo czy wiedział' potem, że 'wydaje się, że nie mógł nie wiedzieć', potem, że Karol Wojtyła 'wiedział', a następnie, że 'brał w tym udział' . Mechanizm ten jest stosowany, w celu podważenia autorytetu i nauczania prof. kard. Karola Wojtyły późniejszego Jana Pawła II. Mechanizm ten zresztą był opisywany już w literaturze naukowej czy w mediach" - możemy przeczytać w oświadczeniu.

I jak poprzednio, ten typ "argumentacji" jest czystą manipulacją. Tak się bowiem składa, że nikt nie oskarżał Jana Pawła II czy Karola Wojtyły o uczestnictwo w pedofilskich czy homoseksualnych praktykach. Nie było i nie ma takich sugestii, i już tylko to negatywnie weryfikuje ten element dokumentu doktora Skwarzyńskiego. Trudno też nie dostrzec, że zarzuty, o których mowa dotyczą kardynała Dziwisza i grupy innych księży, z których żaden nie był papieżem. Używanie papieża do ich obrony w istocie mu szkodzi, bowiem papież staje się "tarczą", która ma uniemożliwiać wyjaśnienie jakichkolwiek podejrzeń.

Dokument zawiera także, czego się spodziewałem, rozważania "numerologiczne", związane z datą opublikowania tekstu. "Atak ten wpisuje się niestety w ataki na katolików w okolicach ważnych dla nich Świąt, w tym przypadku Świąt Bożego Narodzenia. Opinia Pana Redaktora T. Terlikowskiego nie zmienia tego dość łatwo identyfikowalnego faktu" - napisał doktor Skwarzyński.

A ja - dziękując za przywołanie w tym dokumencie - nie mogę nie zwrócić uwagi na fakt, że o tym, iż jakiś tekst pojawia się w nieodpowiednim momencie, słyszę za każdym razem, gdy zawarte są w nim informacje, które mogą być niewygodne dla ludzi Kościoła. Nie mogę też nie wskazać, że gdyby chcieć traktować poważnie związane z datami zastrzeżenia adwokata księdza kardynała, to nie dałoby się opublikować w mediach żadnego tekstu niewygodnego dla duchownych, bo w kalendarzu liturgicznym zawsze są jakieś święta i uroczystości.

Obrona przez atak jako metoda

Ale i to nie wyczerpuje pomysłowości adwokata kardynała Dziwisza. Zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć, zanim jego klient zdążył w ogóle stanąć przed komisją, już rozstrzyga, że ta ostatnia jest niewiarygodna i pozbawiona autorytetu.

"Podobnie ocenie opinii publicznej pozostawiam niezależność i bezstronności Komisji ds. przeciwdziałania pedofilii, gdzie przez system przecieków próbuje się tworzyć narrację przesądzającą czyjąś winę bez sądu i założoną z góry, co dla każdego członka Komisji z uwagi na jej przedmiot jest wręcz oczywiste. Jeśli rzeczywistą wolą byłoby wyjaśnienie czegokolwiek, to metodyka przecieków byłaby zbędna" - napisał prawnik.

A ja nie mogę nie zadać pytania, czy zdaniem adwokata księdza kardynała, jego klientowi rzeczywiście służy sytuacja, w której jego adwokat zamiast podkreślać niezależność instytucji i wyrażać nadzieję na sprawiedliwą i prawdziwą ocenę jego sprawy, od razu podważa jej wiarygodność? Czy pan doktor - to pytanie retoryczne - nie ma wrażenia, że w ten sposób przygotowuje opinię publiczną na negatywną dla księdza kardynała decyzję Komisji?

Czy zaskakuje mnie ta metoda "obrony przez atak" stosowana przez doktora Skwarzyńskiego? Niestety, nie. Ten sam model argumentacji zbudowany na argumentacyjnej triadzie: zarzuty są niewiarygodne, bo ich autorzy to źli ludzie, wszystko to atak na Kościół (względnie papieża), a do tego rozgrywający się w nieodpowiednim liturgicznie czasie, stosował już pełnomocnik księdza kardynała w wielu innych działaniach broniących oskarżanych hierarchów.

Biskup Edward Janiak, którego także reprezentował doktor Skwarzyński, też był broniony w ten sam sposób… I to nawet wówczas, gdy ukarał go Watykan. To, co tu napisałem, nie oznacza oczywiście, że winien jest także kardynał Dziwisz, a jedynie jest wskazaniem, że metoda obrończa jego pełnomocnika jest wyjątkowo mało skuteczna. I dlatego doradzałbym adwokatowi, by zamiast publikować pełne słabej publicystyki oświadczenia, zajął się przygotowaniem do wysłuchania przed Komisją. To tam zapadnie decyzja.

Wierzę, w odróżnieniu od doktora Skwarzyńskiego, że uczciwa i oparta na prawdzie.

Tomasz Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (103)