Kolejny krok w kierunku sprawiedliwości [OPINIA]

400 tysięcy musi zapłacić kuria bielsko-żywiecka Januszowi Szymikowi. Taką decyzję - wciąż nieprawomocną - podjął w piątek Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej. To istotny wyrok na drodze przywracania sprawiedliwości wobec ofiar. I tylko szkoda, że Kościół nie jest w stanie sam wypłacać zadośćuczynień i musi być do tego zmuszany wyrokami sądowymi – pisze dla WP Tomasz P. Terlikowski.

Janusz Szymik udziela wypowiedzi mediom w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej
Janusz Szymik udziela wypowiedzi mediom w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej
Źródło zdjęć: © PAP
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Ta sprawa, jedna z najgłośniejszych, ciągnie się od wielu lat. Janusz Szymik o swojej krzywdzie, o tym jak został seksualnie wykorzystany przez księdza, a potem jak był przez biskupów dokrzywdzany przez obojętność, odrzucenie, potępienia mówi od lat. Wielokrotnie alarmował w tej sprawie kurię, ale dopiero interwencje medialne sprawiły, że zaczęto ją załatwiać. Ale i wtedy, choć odpowiedzialność przełożonych była oczywista, kuria i jej prawnicy dokrzywdzali Janusza Szymika oskarżając go o współodpowiedzialność czy nawiązując do jego orientacji seksualnej, a także odmawiając zadośćuczynienia finansowego.

Wyrok Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej jest symbolicznym pokazaniem, że sądy w tych sprawach stoją po stronie skrzywdzonych, a nie instytucji chroniącej przez lata sprawców przestępstw seksualnych. Czy oznacza on koniec sprawy? To wątpliwe, bo wyrok nie jest prawomocny, a obie strony mogą się od niego odwołać. Janusz Szymik powinien to zrobić, bo suma zadośćuczynienia jest zdecydowanie za niska. A czy zrobi to Kościół? Jego przedstawiciele, dla odmiany, robić tego nie powinni, ale obawiam się, że zrobią.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Skąd Kościół ma pieniądze? Ksiądz szczegółowo wylicza

Zanim przejdę do działania instytucji kościelnych, zacznę od Janusza Szymika i tego, dlaczego powinien on kontynuować swoją sądową batalię. I tylko on może zdecydować, czy chce to robić, bo dla niego każdy kolejny dzień procesu to z pewnością ogromne obciążenie psychiczne. Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta. Suma jaką zasądził mu sąd jest zwyczajnie za niska.

Państwowa Komisja ds. Pedofilii w swoim trzecim raporcie wyliczyła, że koszty samej terapii i leczenia, tak by przywrócić stan "normalny" sprzed szkody, wynoszą minimum 550 tysięcy złotych. A to nie wszystko, bo sumę tę trzeba podnieść nie tylko o inflację, ale także o koszty dotyczące neutralizowania skutków traumatycznych doświadczeń i wreszcie do sumy, o której mówimy, powinno się doliczyć odszkodowanie. Wszystko to razem, ostrożnie licząc, powinno w wersji minimalnej wynosić około miliona, co oznacza, że czterysta tysięcy jest sumą śmiesznie małą.

Trzy powody

A czy odwołać powinien się Kościół? Odpowiedź jest, według mnie, oczywista z każdego punktu widzenia. Zdecydowanie nie powinien. Dlaczego? Po pierwsze dlatego - pozwólcie, że zacznę od argumentów pragmatycznych - iż jest prawdopodobne, że kolejne instancje sądowe zasądzą wyższe odszkodowania. Lepiej więc zapłacić i modlić się o to, by Janusz Szymik nie odwoływał się. To najlepsza metoda, by oszczędzić sobie dalszego wstydu, ale i wyższych kosztów.

Powód drugi - wciąż jeszcze pragmatyczny - jest taki, że jeśli sprawa dojdzie do Sądu Najwyższego, to kolejny wyrok w sprawie odszkodowań dla osób skrzywdzonych przez duchownych, będzie budował coraz mocniejszą linię orzeczniczą. Kościołowi - jeśli chce zachować dotychczasowe stanowisko w tej sprawie - utrwalanie tej linii zdecydowanie nie opłaca.

Po trzecie - i tu dochodzimy do argumentów o wiele poważniejszych, bo dotykających kwestii moralnych i religijnych - odszkodowanie i zadośćuczynienie w takich sprawach jest elementem sprawiedliwości naprawczej, a do niej wzywają także watykańskie instytucje zajmujące się ochroną małoletnich.

Jeśli Kościół w Polsce chce zachowywać się zgodnie z zasadami, to powinien nie tylko zapłacić, co ma do zapłacenia, ale także przygotować fundusz, który będzie zajmował się wypłacaniem zadośćuczynień i odszkodowań i to w postępowaniach pozasądowych. Gdy taki fundusz powstanie będzie to dopiero dowód na to, że rzeczywiście zmieniła się mentalność polskich hierarchów.

Fala odszkodowawcza

Zanim jednak do tego dojdzie (a że dojdzie jest dla mnie rzeczą pewną) trzeba najpierw zmienić stanowisko Episkopatu w tej sprawie. Te jest zaś takie, że diecezja nie odpowiada za przestępstwa księdza, nie ma z nim nic wspólnego. Jest to o tyle skandaliczne, że ta sama diecezja korzysta z faktu zależności księdza od biskupa, może go przenosić z miejsca na miejsce, często to robi, w przeszłości także po to, by ukrywać jego działania, a zależność ta i korzyści z nią związane, znikają, gdy za jego działania trzeba zapłacić odszkodowanie.

Tego typu myślenie jest oczywiście, co potwierdzają kolejne wyroki sądowe, nie do utrzymania i wcześniej czy później - niezależnie od protestów kościelnych prawników - fala odszkodowawcza ruszy. I wtedy nic jej nie zatrzyma. Kolejni skrzywdzeni będą się zgłaszać, a sądy, które coraz lepiej rozumieć będą krzywdę seksualną, zasądzać zaczną coraz wyższe odszkodowania. Z tej perspektywy KEP powinien już teraz, bez konieczności wyroków sądowych, powołać odpowiednie instytucje i zacząć samodzielnie wypłacać odszkodowania.

Jeśli tak się nie dzieje, to głównie dlatego, że choć powoli zmienia się mentalność polskich biskupów, choć spotykają się oni ze skrzywdzonymi, choć działają struktury, które mają zapobiegać przestępstwom seksualnym w Kościele, choć powoli zmienia się prawo, to… granicą nieprzekraczalną dla polskich hierarchów, są kwestie finansowe. Można pięknie mówić, można zapewniać o solidarności, ale gdy trzeba zapłacić, nagle kończy się solidarność i miłosierdzie, a zaczyna się twardy interes.

Kasa sprawia, że biskupi (a konkretniej ich adwokaci) zaczynają oskarżać - czego smutnym przykładem jest stanowisko diecezji tarnowskiej - o współodpowiedzialność. I nawet jeśli ktoś się od tego odcina, to generalnie zapada cisza. Ewangelia i współczucie przestają się liczyć. Zmienić to może wyrok sądu (i to często Najwyższego), ale nie zasady, które Kościół wyznaje. Jest to tym bardziej przykre, że zakrywa realną pracę setek osób w Kościele, które od wielu lat prowadzą terapię osób skrzywdzonych, przygotowują standardy, pomagają.

Ich praca pozostaje niewidoczna, bo przesłania ją skąpstwo biskupów. Jest to tym bardziej zaskakujące, że… biskupi muszą wiedzieć, że model działania, jaki proponują w kwestii odszkodowań, jest nie tylko kompromitujący, ale i nieskuteczny.

Kościół w USA, Irlandii czy Francji też prezentował takie stanowisko, ale ostatecznie musiał ustąpić pod naporem wyroków sądowych, by wreszcie stworzyć systemy odszkodowawcze. Nie ma żadnych powodów, by w Polce było inaczej. Zamiast przerabiać jeszcze raz to samo, lepiej samemu przygotować własne standardy i metody wypłaty środków. To byłby dowód bycia mądrym przed szkodą. Nic nie wskazuje jednak na to, by Kościół w Polsce chciał być podobnie mądry.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Źródło artykułu:WP Opinie
pedofilia w Kościele katolickimpolski kościółkościół
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)