Polska obecność w Nowym Jorku
Tempo, w jakim polska społeczność w Nowym Jorku straciła prawie wszystkie nieruchomości, jest wprost zadziwiające.
16.10.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Zrozumiale są szybkie ruchy ludności i zmiany rejonów zamieszkania Polonii. Polska niegdyś dzielnica w okolicach redakcji "Nowego Dziennika" dziś ma już zupełnie inny charakter, w dużej mierze zmieniony wskutek budowy dworca autobusowego. Polacy wyprowadzili się stąd bardzo dawno temu, ale porzucenie pięknego kościoła św. Klemensa wydaje się karygodną beztroską. Powinien on znajdować się w polskich rękach - jeśli już nawet nie jako obiekt religijny, to jako zabytek polskiej historii w Nowym Jorku. Po Polakach we wschodnim Harlemie nie ma już dzisiaj śladu, choć jeszcze w początkach lat pięćdziesiątych była to dzielnica tętniąca życiem polskim. Także pamięć dzisiaj zatarła się po polonijnych skupiskach na Bronksie, a resztki znaków naszej tam obecności znajdują się w obcych rękach.
Powoli zanikają też ślady polskości w East Village, jednej z najstarszych polskich dzielnic na Manhattanie. Ośrodkiem, centrum naszej tam obecności jest kościół św. Stanisława Biskupa i Męczennika przy 7 Ulicy nasza główna i jedyna dziś parafia na Manhattanie. Ale przecież jeszcze 50 lat temu były trzy. W East Village są polskie sklepy, polskie restauracje, mieszka wciąż sporo rodaków, często już mocno zamerykanizowanych i nie mówiących po polsku, ale przyznających się do polskiego dziedzictwa. Jednak nieruchomości, które kilkadziesiąt lat temu znajdowały się w polskich rękach, dziś już mają innych właścicieli.
Często utrata polonijnego stanu posiadania była wynikiem beztroski, zaniedbania, braku zainteresowania że strony naszej społeczności. Tak utrąciliśmy prawie całą, jakże modną dzisiaj, St. Mark's Place. Toczy się wprawdzie wciąż batalia o odzyskanie dwóch pięknych domów - Polskiego Domu Demokratycznego i znajdującego się dokładnie naprzeciwko budynku kościoła św. Krzyża należącego do Polskiego Kościoła Narodowego - ale czy ktoś dzisiaj pamięta o efektownym budynku Związku Młodzieży Polskiej, także na St. Mark's Place? Albo o innych, na których fasadach pozostały często wyryte napisy bądź emblematy świadczące o polskim pochodzeniu?
Strasznie łatwo Polacy w Nowym Jorku wyzbywają się swej historii tutaj. Mechanizm ten jest w jakimś sensie zrozumiały: większość przyjeżdżała tylko na trochę, z przekonaniem, iż będzie to tymczasowe miejsce ich zamieszkania aż się dorobią, aż zmieni się układ polityczny czy gospodarczy w ojczyźnie i będą mogli wrócić.
Psychologicznie rzecz biorąc, przebywali tu czasowo, nie traktowali Nowego Jorku jako stałego miejsca zamieszkania, w którym budują swą przyszłość, a tym samym i dbają o przeszłość, o swoją historię w tym mieście. Nie inwestowali (finansowo i emocjonalnie) we własne dziedzictwo tutaj. I nawet jeśli jako grupa społeczna nabywali własność, to byli do niej przywiązani na tyle, na ile trwała polska dzielnica. Ale wyprowadzali się bez żalu, zarazem porzucając bez większych oporów wszystko, co w danym miejscu zbudowali. Nie byli emocjonalnie związani z tym miastem. Kolejne pokolenia polskich emigrantów nie przejmowały po poprzednich ich dziedzictwa.
Proces ten trwa nadal i opisany mechanizm nadal obowiązuje. Nieliczne polskie instytucje w Nowym Jorku egzystują przy minimalnym zainteresowaniu licznej Polonii miasta. Można zaryzykować sugestie, że - podobnie jak to było w przeszłości - gdyby zniknęły, niewielu by to zauważyło, a większość nie przywiązałaby do tego wagi.
A potem się tylko słyszy narzekania na brak znaczenia Polonii w mieście i w USA. (ck/pr)