Świat"Polska ma alternatywę dla elektrowni atomowych"

"Polska ma alternatywę dla elektrowni atomowych"

Prawie 4,4 tys. razy wyższe od normalnego promieniowanie wokół elektrowni Fukushima i wysokie stężenie Jodu-131 pokazało, że najgorszy scenariusz z chmurą radioaktywnych cząstek w tle, może się spełnić. Mimo to, polski rząd nie zamierza zrezygnować z planu wybudowania elektrowni atomowej. Czy Polska jest gotowa, aby poradzić sobie z ewentualnym, nagłym zagrożeniem? A może taniej i bezpieczniej byłoby zainwestować w inne źródła energii? Sławomir Brzózek z Fundacji Nasza Ziemia przedstawia Wirtualnej Polsce, w co powinno zainwestować państwo i jak ekonomicznie gospodarować wytworzoną energią.

"Polska ma alternatywę dla elektrowni atomowych"
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

04.04.2011 | aktual.: 04.04.2011 08:37

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

WP: Dlaczego organizacje ekologiczne przeciwstawiają się budowie elektrowni atomowych?

Sławomir Brzózek z Fundacji Nasza Ziemia: Po pierwsze chciałem zwrócić uwagę na fakt, że pod hasłem „budowa elektrowni atomowej” należy zauważyć kilka spraw i ich konsekwencji – i organizacje ekologiczne przeciwstawiają się przede wszystkim brakowi rzeczowej i szczerej dyskusji strony rządowej na ten temat. Mówiąc konkretnie: chodzi o bezpieczeństwo ludzi i koszty społeczne w przypadku awarii, po drugie – pytanie o budowę elektrowni jądrowych to pytanie o model produkcji i wykorzystywania energii w Polsce, wreszcie, po trzecie, ważny aspekt ekonomicznego rachunku tej inwestycji. Ponadto, w społeczeństwie obywatelskim równie ważny jest styl i sposób rządzenia otwarty na obywateli i dla nich przejrzysty i zrozumiały (to w odniesieniu do poprzednich i aktualnych działań strony rządowej) i udział obywateli w podejmowaniu ważnych dla całego Państwa decyzji (a tego najwyraźniej próbuje się uniknąć).

Polska potrzebuje i będzie potrzebować energii – to oczywiste. Ale akurat elektrownie jądrowe są bardzo kosztowne społecznie. Wyobraźmy sobie tylko jedną z konsekwencji: że żyjemy w rejonie elektrowni i następuje stan zagrożenia. Wtedy ktoś zjawia się naszym domu i mówi „Zbierajcie się, bo jest ewakuacja”. To bardzo dobrze brzmi później w oficjalnych raportach: „sprawnie ewakuowano 250 tysięcy mieszkańców”. Ale co oznacza to w praktyce? Nagle ćwierć miliona ludzi odchodzi ze swojego miejsca życia i nie wiedzą, czy tam wrócą. Muszą zostawić majątek, pracę, wszystkie swoje sprawy. Czy państwo da radę choćby zabezpieczyć ich sytuację? Bo w wynagrodzenie wszystkich strat, zwłaszcza tych niematerialnych trudno uwierzyć.

Kluczowy w dyskusji o tej technologii powinien być wątek ekonomiczny, bo to przecież powód, dla którego elektrownia ma powstać: potrzebujemy i będziemy potrzebować dużo taniej energii. Natomiast fakty są takie, że zamiast prognozowanych przez rząd kosztów ok. 3-3,3 mld Euro za 1000 MW mocy elektrowni, sam koszt budowy do uzyskania takiej mocy obecnie wynosi ok . 5 mld Euro (dane koncernu EDF budującego elektrownię atomową we Flamanville we Francji za II kwartał 2010 roku). Dodając do tego koszty kredytu, koszty gwarancji państwowych, i nie wliczając wszystkich kosztów związanych z użytkowaniem takiej instalacji, już osiągamy cenę ok. 100 Euro za 1 MWh energii – dwukrotnie więcej niż koszty ogłoszone (i przecież zaplanowane!) w rządowym programie budowy energetyki atomowej w Polsce. A to już nie jest tania energia... W istocie, jest to najdroższy z osiągalnych w Polsce rodzajów energii. A dojdą jeszcze koszty utylizacji, zagospodarowania lub przechowywania odpadów z tej elektrowni – i ekonomiczne, i
społeczne.

Niemcy, wbrew szumnym zapowiedziom, od 30 lat do tej pory skutecznie tego nie zrobili. A takich radioaktywnych śmieci nikt nie chce u siebie. Jeszcze nawet nie wiadomo, gdzie będą składowane odpady z polskiej elektrowni. Przypomnijmy również, że wiele miliardów będzie także kosztowało przystosowanie sieci przesyłowych – ale ta inwestycja jest akurat nieunikniona, bo czy z elektrowni atomowej, czy z „małej energetyki”, te instalacji wymagają dostosowania (i nie jest to ich winą, po prostu zostały zbudowane kiedyś i dla innych parametrów) – właściwe pytanie brzmi jednak, jaki kierunek modernizacji powinien być przyjęty?

Kolejne konsekwencje gospodarcze to efekty z inwestycji. Można oczywiście grubo ponad 110 mld Euro przeznaczyć jakiemuś konsorcjum na budowę centralnej jednostki zasilającej. Ale może rozsądniej te same pieniądze przeznaczyć na budowę rozproszonej sieci produkcji energii w oparciu o rolnictwo energetyczne i biogazownie? Może sensowniej, tam gdzie to racjonalne, używać energii wody? Na pewno warto zwiększać efektywność systemów używających energii, urządzeń i poprawiać systemy organizacyjne, tak aby były mniej energochłonne. Wreszcie warto modernizować już istniejące elektrownie, tak aby podnosić ich sprawność z obecnych ok. 30-35% (sprawność przeciętnych instalacji w UE to ok. 45%).

To są dość proste rezerwy, które Polska ma – a jest również możliwe dofinansowanie rozwoju tych technik i technologii ze środków unijnych. Ważne też, abyśmy patrzyli na to zagadnienie perspektywicznie – przecież za dwadzieścia, trzydzieści lat, tak jak teraz w informatyce, także w innych systemach zarządzania procesami modelem będzie wirtualne sterowanie rozproszonymi jednostkami – czyli system, który jest tańszy w budowie, mniej podatny na awarie, stabilniejszy w pracy, efektywniejszy w zarządzaniu, itd. - przy okazji wracamy tym samym do kwestii modernizacji sieci przesyłowych. Olbrzymie znacznie ma też tworzenie lokalnie miejsc pracy. Co da ich więcej? 110 mln Euro na jedną elektrownię czy na setki lokalnych instalacji i cały przemysł wokół nich? Wspierałoby to również strategię rozwojowa Polski (konkretnie np. poprzez zmniejszanie dysproporcji i dywersyfikacje technologiczna poszczególnych regionów kraju) i byłoby zgodne z celami gospodarczymi i środowiskowymi stawianymi przez Unie Europejską. Ale tu
chyba dochodzimy do kluczowej odpowiedzi – otóż wiele wskazuje na to, że decyzja o budowie elektrowni atomowej w Polsce jest decyzja polityczną i wynikiem polsko-francuskich targów dyplomatycznych z 2009 roku, zatem żadne koszty ekonomiczne, społeczne czy ekologiczne nie są tu argumentem. Ale nie oznacza to, ze polskie społeczeństwo ma się na to godzić. WP: Jeśli nawet zainwestujemy w alternatywne źródła energii, to co to zmieni pod względem bezpieczeństwa, jeśli dookoła nasi sąsiedzi mają elektrownie jądrowe?

- To dobre pytanie, z pozornie gotową odpowiedzią, że nic. Ale odpowiedź nie brzmi „nic”, bo przecież mamy wpływ na takie inwestycje i jako regiony sąsiadujące z taką inwestycją i jako państwo. Służą temu m.in. opiniowanie skutków ekologicznych i społecznych. Powinniśmy zatem konsekwentnie domagać się spełnienia warunków gwarantujących odpowiedni poziom bezpieczeństwa i zabezpieczenia dla naszych obywateli.

Mówi się, że obecnie już mamy i będziemy rozwijać generacje bezpiecznej energetyki jądrowej. A o poprzednich generacjach też się przecież tak mówiło! Ostatnio z Kanady doszła informacja z jednej z elektrowni nad Jeziorem Ontario, że wpłynęły do niego tysiące metrów sześciennych wody, na szczęście – nieskażonej. Ale sami Kanadyjczycy otwarcie przyznali, że taka sytuacja w ogóle była niemożliwa, aby się wydarzyć. A jednak wydarzyło się coś, co było „niemożliwe”, co było wbrew projektom, wbrew logice, wbrew praktyce działania. Jeżeli takie rzeczy jednak się dzieją, to oznacza, że prawdopodobieństwo zagrożenia „możliwego” tym bardziej należy brać pod uwagę. Oby nigdy nic takiego się nie wydarzyło, ale trzeba sobie uczciwie powiedzieć, jakie będą konsekwencje jeśli się wydarzy. I obawiam się, że w takiej sytuacji żaden rząd nie będzie potrafił sobie z tym poradzić w sposób dobry, nie tylko zresztą w Polsce. Lekcja z japońskiej tragedii powinna być dla nas bardzo pouczająca – a przecież tamtejsze społeczeństwo i
państwo jest najlepiej na świecie przygotowane na sytuacje klęskowe, a w porównaniu z Polską również o wiele bogatsze i lepiej wyposażone.

WP: Nasze państwo nie jest na to przygotowane?

- Nikt nie jest na takie działanie odpowiednio przygotowany, aby w 100% sobie z konsekwencjami poradzić – to jedno. A przy całym szacunku do olbrzymiej ofiarności i oddania ratowników, policji, służb medycznych, straży pożarnych i wszystkich ludzi którzy pracują w sytuacjach klęskowych, Polacy jednocześnie nie mają zaufania do sprawności działania struktur państwowych.

Obawiam się, że nasze państwo i za te teoretyczne 20 lat, kiedy – załóżmy - będziemy mieli forsowaną przez rząd elektrownię jądrową, raczej nie będzie miało możliwości sprawnej i bezpiecznej ewakuacji ludzi, wzięcia ich pod opiekę, zapewnienia normalnego życia – i „startu od nowa”, a jest jeszcze kwestia wynagrodzenia im straconego majątku. A jest jeszcze zabezpieczenie skażonego terenu – przecież w praktyce będzie to oznaczało wykluczenie z użytkowania przez lata.

Należy też spodziewać się, że część kosztów będzie przerzucane na samych poszkodowanych i na samorządy. Czy zatem – „biorąc sprawy w swoje ręce” - powinniśmy ubezpieczyć się od skutków awarii elektrowni atomowej? Tylko jaki ubezpieczyciel się tego podejmie? I w przeciwieństwie do budowy domów w terasach zalewowych, które są zaznaczone na planach zagospodarowania przestrzennego i budowa domu na obszarze zagrożonym zalaniem jest w pewnym stopniu również świadomą decyzja budującego się, to w odniesieniu do elektrowni atomowej mamy inną sytuację. Faktem jest, że inwestycja wymaga zgody gminy, w której ma być zlokalizowana, tyle że „sąsiedztwo” takiej instalacji ma konsekwencje znacznie dalsze, niż podwórka najbliższych sąsiadów.

Oznacza to, że możemy jedynie zatem – zabrzmi okropnie – uzgodnić jaki poziom strat jesteśmy gotowi ponieść. A o tym łatwo się mówi, gdy wygodnie siedzimy w swoich niezagrożonych domach, gorzej gdy trzeba się zmierzyć z tragedia i skutkami.

Polska oczywiście nie leży na styku płyt tektonicznych i, jak się spodziewamy, trzęsienie ziemi ani tsunami, na szczęście, nam nie grozi. Zawsze będzie jednak ryzyko uszkodzenia elektrowni – w tym uszkodzenia intencjonalnego. Następstwem tragedii w Fukushimie będą nowe normy bezpieczeństwa dla elektrowni jądrowych. Ze zdziwieniem należy spytać dlaczego jeszcze elektrownie nie mają określonych i wdrożonych norm zabezpieczenia na ewentualność np. ataków hakerskich, taranowania przez samoloty czy – całkiem trywialnym problemem – długotrwałym brakiem dopływu prądu? Bo takie zdarzenia zawsze mogą się przecież wydarzyć, a wtedy możemy sobie wyrzucać zbyt hurraoptymistyczne podejście do skutków i kosztów (ekonomicznych, społecznych, ale też tych, które dotkną nas osobiście), których nie chcieliśmy sobie wyobrazić. Tylko może lepiej być mądrzejszym przed szkodą?

Rozmawiała Monika Szafrańska, Wirtualna Polska

Komentarze (257)