PolskaPolska armia - pacjent w stanie krytycznym?

Polska armia - pacjent w stanie krytycznym?

Wojsko zmaga się z problemami. Coraz częściej pojawiają się wypowiedzi polityków i wojskowych, którzy oceniają to, co się w armii dzieje, proponują rozwiązania i podejmują decyzje. W rozmowie z Wirtualną Polską diagnozę wystawiają: gen. Sławomir Petelicki, gen. Waldemar Skrzypczak i gen. Roman Polko. Wszyscy zgodnie dostrzegają palące problemy w wojsku. Ale nie tracą nadziei - wiedzą, co należy robić, żeby im zaradzić.

Polska armia - pacjent w stanie krytycznym?
Źródło zdjęć: © AFP | Janek Skarzyński

08.08.2010 | aktual.: 05.09.2011 18:29

Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Niewydolność, z którą zmagają się finanse publiczne, przybrała już postać chroniczną. Remedium poszukują kolejni polityczni znachorzy, którzy pochylają się nad budżetem i wyrokują: tniemy wydatki na wojsko.

Przyczyna dolegliwości: astma finansowa

- Wydatki na MON nie powinny rosnąć w trakcie kryzysu, bo wtedy powinniśmy zwiększać pieniądze na inne cele, które lepiej wspierają gospodarkę. Wydatki na czołgi do tego typu wydatków nie należą - konstatuje wiceminister finansów Ludwik Kotecki w rozmowie z "Dziennikiem Gazeta Prawna".

Kryzys kryzysem, a 2,5 tysiąca naszych żołnierzy, którzy wypełniają zobowiązania sojusznicze wobec NATO, czeka na dostawy sprzętu. Bez niego zapewnienie bezpieczeństwa w prowincji Ghazni w dalszym ciągu będzie jedynie pobożnym życzeniem. Uwidacznia się tu niekonsekwencja rządu, który z jednej strony decyduje się zwiększyć polski kontyngent w Afganistanie, a z drugiej tnie wydatki.

Odrębną kwestią jest pytanie, czy 100-tysięczna armia jest nam rzeczywiście potrzebna? Kraje takie jak Hiszpania, Holandia czy Norwegia posiadają znacznie mniejsze armie zawodowe. Dopiero w przypadku wojny przewidziana jest mobilizacja rezerw. I funkcjonują wcale nieźle. Co prawda konieczność posiadania relatywnie dużej armii można by tłumaczyć uwarunkowaniami geopolitycznymi. Jednak podnoszony przez setki lat argument, iż kaprysem historii zostaliśmy wciśnięci między dwa państwa ekspansjonistyczne, na nasze życzenie się zdezaktualizował. Od ponad 10 lat jesteśmy w NATO, którego członkowie są zobligowani do udzielenia nam wsparcia w przypadku zagrożenia konfliktem zbrojnym.

Powinniśmy może jasno określić, czy członkostwo w Pakcie Północnoatlantyckim pozwala nam spać spokojnie bez obaw o bezpieczeństwo kraju. Czy też, pomni nauczki, którą dało nam członkostwo w Lidze Narodów, nie wierzymy w ewolucję stosunków międzynarodowych i ubezpieczamy się "na dwa fronty". Brak jasno zdefiniowanych założeń polityki obronnej sprawia, że zachowujemy się jak niezdecydowane dziecko, które chciałoby zjeść ciastko i mieć ciastko. Chwiejność, w obliczu takich dylematów, nie oznacza niczego dobrego.

Z powodu kryzysu finansowego, który zdaje się być praźródłem wszystkich problemów ekipy rządzącej, po raz kolejny nie udało się utrzymać wskaźnika finansowania potrzeb obronnych na ustawowo określonym poziomie 1,95% PKB. Sejmowa Komisja Obrony Narodowej wykazuje wiele cierpliwości i zrozumienia dla polityki fiskalnej rządu. Z empatią głaszcze go po główce i zapewnia, iż rozumie, że "wynikało to ze skutków kryzysu finansowego". Zastanawiające, czy po wyjściu z finansowego dołka będziemy usprawiedliwiać ewentualne porażki "odchorowywaniem" kryzysu gospodarczego?

Zresztą, komisja zdaje się być osamotniona w swej ocenie budżetu MON. Jej entuzjazmu nie podziela Biuro Bezpieczeństwa Narodowego (BBN), które podkreśla, że wydatki na obronność już od kilku lat nie osiągają wymaganego poziomu (Informacja "Stan Profesjonalizacji Sił Zbrojnych RP", styczeń 2010). Obecny szef biura, gen. Stanisław Koziej zapewnia, że będzie bronił utrzymania wskaźnika jako takiego nawet, jeśli miałby być zmniejszony. W armii olbrzymie znaczenie ma myślenie strategiczne i długofalowe, nie zaś zorientowane na przetrwanie do końca kadencji. Dlatego ważniejsza od wysokości środków oddanych do dyspozycji Siłom Zbrojnym, jest gwarancja ciągłości finansowania.

Tymczasem trwa poszukiwanie winnego. - Zastanawiam się, kto odpowiada za to, że armia jest niedofinansowana i że nie jest realizowana ustawa o modernizacji sił zbrojnych, która zakłada konkretny wskaźnik wydatków na wojsko. Nie był on w praktyce realizowany przez ostatnie dwa lata - stwierdza w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych. Jego stanowisko kontrastuje z diagnozą wystawioną przez sejmową Komisję Obrony Narodowej, która 23 czerwca orzekła, że pacjent, czyli budżet polskiej armii, ma się dobrze.

Migotanie międzyresortowe

Splot nieszczęśliwych wydarzeń, przede wszystkim katastrofa pod Smoleńskiem i powódź, która wstrząsnęła Polską, uwidocznił rażące niedociągnięcia w zaopatrzeniu i zarządzaniu armią. Resort obrony znalazł się pod ostrzałem mediów i opinii publicznej po tym, jak w jednej chwili zginęli dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych, a chwilę później dobytek tysięcy ludzi zabrały wylewające rzeki.

W obliczu tych wydarzeń narasta kryzys między dowództwem wojskowym a jego cywilnym zwierzchnictwem. Mimo iż jednym z filarów demokracji jest cywilna kontrola nad wojskiem, relacje pomiędzy politykami a wojskowymi stają się coraz bardziej napięte. Dowódcy i eksperci w dziedzinie wojskowości mają rządowi za złe, że przedkłada trącące populizmem hasła ponad rzeczywiste działania na rzecz ratowania polskiej armii. Jak zwykle obrywa się biurokracji, na potrzebę ograniczenia której wskazują wszyscy zainteresowani.

Rozgoryczony gen. Petelicki, kilka dni po katastrofie pod Smoleńskiem, wystosował list otwarty do premiera Donalda Tuska, w którym skarżył się na "betonowe układy" panujące w ministerstwie obrony narodowej. Po upływie ponad trzech miesięcy swoje zarzuty w dalszym ciągu podtrzymuje. Zyskał nawet wsparcie. - Gen. Petelicki się nie pomylił, jeśli chodzi o "betonowe układy" - uważa gen. Skrzypczak. Trzeba przy tym pamiętać, że nie tylko resort obrony ponosi odpowiedzialność za stan polskiej armii. Z innego, szerszego punktu widzenia patrzy gen. Polko, który uważa, że "nawet bardziej można by obwiniać ministra finansów, gdyż ciągle kwestionuje wydatki wojska i mówi, że można by dodatkowo je ciąć". Bardzo łatwo jest obserwować zjawiska i wystawiać im cenzurkę. Ale konstruktywna krytyka, wsparta propozycjami rozwiązań, jest sprawą dużo trudniejszą. Na szczęście są jeszcze ludzie, którym pojęcie to nie jest obce. Alternatywny koncept ma m.in. gen. Koziej, którego program "ogranicza biurokrację i pozwala postawić na
tych przysłowiowych Indian, czyli ludzi, którzy działają i wykonują zadania w polu, i którzy chcą zbudować armię we właściwych proporcjach, by tych, którzy są zdolni, do prowadzenia działań taktycznych, było więcej niż faktycznych dowództw rozsianych po całym kraju" - ocenia gen. Polko.

W kontekście działania polskiego wojska poza granicami kraju również powinien być prowadzony dialog. "Potrzebna jest zmiana legislacyjna co do procedury decydowania o użyciu wojska w operacjach międzynarodowych. Jeśli jest to operacja o charakterze wojennym, w proces decyzyjny należy włączyć także parlament" - postuluje gen. Koziej w felietonach na łamach Wirtualnej Polski (czytaj więcej: W sprawach wojny sejm nie może być niemową). Kwestie obronności nie leżą wyłącznie w gestii jednego resortu. - Staliśmy się armią, która potrafi przekazywać swoją wiedzę innym. I ważne, żebyśmy ten czynnik wykorzystali. (...) Nie będzie to łatwe, ale uda się to zrobić tylko wtedy, gdy rząd, czy to premier, czy przede wszystkim minister finansów, zrozumieją, że kwestie bezpieczeństwa międzynarodowego nie jest tylko interesem ministra obrony - zauważa gen. Polko.

Jednak droga od koncepcji do jej realizacji jest nie tylko długa, ale i kręta. - Gdy generał Koziej obejmował stanowisko szefa BBN-u, zwrócił uwagę na brak środków do działania w Ghazni. Został skrytykowany przez ministra Klicha. W konsekwencji wygląda to tak, jakby pan Klich nie dopuszczał innych opinii. Dlatego takie kwestie najpierw powinny być omawiane w spokoju, w zaciszu gabinetów, a nie wykorzystywane przy kampanii wyborczej - zauważa gen. Petelicki. O wielostronnym, otwartym na różne koncepcje dialogu łatwiej jest mówić, niż rzeczywiście go prowadzić. A wydaje się, iż to właśnie on jest kluczem do uzdrowienia relacji pomiędzy dowództwem wojskowym a jego cywilnym zwierzchnictwem.

Gorączka afgańska

W obliczu kolejnych doniesień z Afganistanu, jak bumerang powraca kwestia zasadności naszego udziału w natowskiej operacji "Trwała Wolność" (Enduring Freedom). Gdy w październiku 2008 roku nowo sformowane Polskie Siły Zadaniowe przejmowały odpowiedzialność za prowincję Ghazni, ministra obrony Bogdana Klicha rozpierała duma. - Już wtedy generałowie Skrzypczak i Koziej ostrzegali, że nie dysponujemy odpowiednimi siłami. Obecnie się to potwierdziło - stwierdza gen. Petelicki.

Po dziewięciu latach od rozpoczęcia interwencji NATO w Afganistanie okazało się, że nie uda się zrealizować założonych celów. - Mieliśmy ograniczyć czy zlikwidować Al-Kaidę, a tymczasem ona się jeszcze bardziej rozrosła. Mieliśmy też przynieść Afgańczykom własne państwo, a okazuje się, że to niemożliwe - ocenia gen. Polko. Skoro wiadomo, że misji nie można kontynuować na tych samych zasadach, na których się pierwotnie opierała, konieczna jest nie tylko diagnoza jej obecnego stanu, ale i konstruktywna podpowiedź, co robić dalej.

Impasowi w Afganistanie możemy zaradzić w dwójnasób. Ponieważ fiasko operacji w Afganistanie jest wynikiem braku transparentnej i konkretnej strategii NATO, gen. Koziej proponuje, by to właśnie polscy wojskowi wzięli odpowiedzialność za opracowanie nowej taktyki dla natowskich sojuszników. W strategii tej NATO powinno wyłożyć przysłowiową kawę na ławę. Oznacza to, że musi wreszcie przyznać, iż operacja afgańska utraciła swój status misji stabilizacyjnej, a następnie zmienić formalny status misji z kryzysowej w wojenną. Polska, zdaniem szefa BBN, miałaby być architektem owej taktyki. Jest to jednak zadanie wyjątkowo trudne. Zwłaszcza, że istotnym elementem przedefiniowanej strategii powinno być włączenie w operację państw sąsiednich. Pakistan już się częściowo włączył się w walkę z talibami - prezydent Asif Ali Zardari i premier Wielkiej Brytanii David Cameron deklarują niezniszczalną przyjaźń, którą przekują w konsolidację siły w zwalczaniu terroryzmu. Problem stanowi jednak Iran, na który ONZ, USA i Unia
Europejska nakładają kolejne sankcje. W takiej sytuacji szanse na zaangażowanie go w zwalczanie Al-Kaidy, są bliskie zeru.

Zupełnie inne rozwiązanie ogłosił prezydent Bronisław Komorowski, który zapewniał, że polscy wojskowi nie zostaną w Afganistanie "ani jeden dzień dłużej" niż amerykańscy żołnierze. Wraz z głośnym wypowiedzeniem tego truizmu, ruszyła kampania polityczna pod szyldem "goodbye Afghanistan". Doświadczeni generałowie zgodnie twierdzą, że jest to kwestia zbyt złożona i zanadto drażliwa, by dawać tak śmiałe obietnice. Skoro szef Sztabu Generalnego, gen. Cieniuch ocenił, że perspektywa zakończenia misji w Afganistanie w ciągu dwóch lat jest bardzo optymistycznym założeniem, decyzja w tej sprawie powinna zostać bardzo dokładnie omówiona i "wypracowana bez pośpiechu przez rząd i kierownictwo NATO", uważa gen. Skrzypczak.

Co jednak ze wspomnianymi już sztandarowymi celami, z którymi USA i ich sojusznicy wyruszali do walki ze światowym terroryzmem? Pojawiają się opinie, że afgański problem może być w ogóle niereformowalny. - W ciągu dwóch lat niewiele się tam zmieni. Zachodzi pytanie, czy nawet za 10 lat cokolwiek osiągnęlibyśmy - powątpiewa gen. Polko. Czy w takiej sytuacji NATO powinno pakować manatki i pozostawić Afgańczyków z kompletnie rozgrzebanymi strukturami państwowymi, które trawi nowotwór korupcji? Czy też powinno otwarcie przyznać, że pomysł transferowania demokracji w takiej postaci, w jakiej funkcjonuje na Zachodzie, jest już na starcie skazany na niepowodzenie? Czy może wreszcie przyzna, że różnice w rozwoju poszczególnych części świata są barierą nie do przeskoczenia, a wszelkie próby zaprowadzenia demokratycznych porządków muszą uwzględniać specyficzne uwarunkowania danego regionu? Strategia tabletki przeciwbólowej

Przechodząc do skali mikro, pojawia się kwestia bezpieczeństwa. Mimo iż misja w Afganistanie pochłania gros wydatków MON, nasi żołnierze wciąż giną na tym specyficznym, bo nie zdefiniowanym jako tak, froncie. Rząd stosuje strategię tabletki przeciwbólowej: gdy dochodzi do tragedii i ponosi śmierć kolejny polski wojskowy, władza sięga do propagandowej apteczki, z której wyciąga uspokajające zapewnienia i obietnice, że od teraz wszystko się zmieni. Problem w tym, że ta doraźna kuracja nie uderza w przyczynę, lecz jedynie odciąga uwagę od rzeczywistych problemów. I spełnia kryteria politycznego populizmu. - Generał Skrzypczak, który przez dwa lata prosił o zakup sprzętu potrzebnego w Afganistanie, stwierdził, że w kwestii profesjonalizacji armii, nie zrobiono nic. Swój żal wypowiedział nad trumną kpt. Ambrozińskiego, po jego bohaterskiej śmierci. Chciał, by nie doszło do kolejnych tragedii. I został zakrzyczany - przypomina gen. Petelicki.

Kwestia oceny skutków obecności w Afganistanie jest niezwykle drażliwa, o ile nie nierozstrzygalna. Udział w misji daje unikatową szansę zdobycia doświadczenia, którego nie zastąpią szkolenia i wiedza teoretyczna. - Żaden poligon nie jest w stanie przekazać tego, czego (wojskowi) nauczyli się w polu - zauważa gen. Roman Polko. To istotne, zwłaszcza przy liczebności armii i proporcjach między wodzami a szeregowcami - "Indianami". W warunkach, w których na jednego generała i oficera przypada 1,4 żołnierza ani wodzowie, ani szeregowcy nie mają szans na dogłębne zapoznanie się ze specyfiką działań w terenie.

Zachwiane proporcje między dowódcami a szeregowcami to kolejny problem, który powinien spędzać sen z powiek decydentom. Zapewnienia, że konieczne jest posiadanie dużej liczby wodzów na wypadek wojny, nie jest myśleniem strategicznym, a życzeniowym. - Chciałbym zobaczyć brygadę, która składa się z samego dowództwa. Chciałbym zobaczyć, jak ta brygada działa w polu, chociażby przez 30 dni; jaki będzie z niej pożytek, jaka będzie zdolność do realizacji zadań, nawet do mobilizacji - konstatuje gen. Polko. Wodzowie najprawdopodobniej będą w stanie pokierować działaniami rezerwistów. Jednak obawy rodzą same rezerwy, które "tylko wtedy mają sens, gdy odbywają ćwiczenia", zauważa gen. Polko.

Zaprawienie w działaniach bojowych to tylko jedna strona medalu. Jest też druga, znacznie ciemniejsza. - Misja w Afganistanie wiele nam dała, ale zapłaciliśmy za nią krwią i zdrowiem naszych żołnierzy. (...) Pytanie, czy to cena, którą warto było zapłacić - kontynuuje gen. Polko. To wymiar niezwykle bolesny, trudny do analizowania, wręcz niemierzalny. Każda operacja, która kosztuje życie choć jednego człowieka, musi rodzić pytania o jej celowość i zasadność przeprowadzenia. Dość oczywistym jest, że ofiary w ludziach są, były i zapewne będą ściśle skorelowane z interwencjami wojskowymi. Jednak śmierć sprawia, że dyskusja ten temat rozszerza się na płaszczyznę rozważań etycznych. Je również powinni mieć na uwadze decydenci. Tak, by mówienie o życiu człowieka nie było jedynie pustym frazesem.

Nieskuteczna kuracja: profesjonalizacja i reformy

Wielkim przełomem w impasie, w którym znalazła się polska armia, miała być jej profesjonalizacja. - Okazało się, że zabrakło pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy - ocenia gen. Polko. Jego zdaniem zdecydowaliśmy się na reformę w najgorszym możliwym momencie. Być może dlatego gen. Skrzypczak stwierdził, że "jeśli chodzi o profesjonalizację, nie zrobiono nic". A być może dlatego, że swoim zwyczajem chcemy złapać kilka srok za ogon. - Przy tym kiepskim budżecie mamy do czynienia ze zjawiskiem, że wskazujemy kilka priorytetów i nie jesteśmy w stanie ich zrealizować. Obecnie reforma wygląda tak, że łapiemy się za wszystko i wszystko jest rozgrzebane - diagnozuje gen. Polko.

W tym tkwi cały ambaras - wciąż mamy kompleksy, które chcemy zrekompensować szaleńczym tempem reform. Próbujemy jednocześnie wspierać rodzimy przemysł zbrojeniowy, jednak z powodu przestarzałych linii technologicznych, płacimy za to wysoką cenę. Dosłownie. Dość wspomnieć o budowie korwety Gawron, która po ośmiu latach konstruowania i pochłonięciu 1,2 mld złotych, okazała się bezużyteczna. Podczas jej uroczystego wodowania minister Klich oznajmił, że budowa zostaje zawieszona z powodu braku pieniędzy. Posiadając niewyposażony kadłub, nie pozostaje nic innego, jak otworzyć na jej pokładzie muzeum. Przewodniczy, oprowadzając kolejne szkolne wycieczki, będą mogli roztaczać wizję prężnie działającego przemysłu zbrojeniowego, który już wkrótce będzie miał się jeszcze lepiej.

Kontrowersje związane są również z ustawą o wydłużeniu aktywności zawodowej generałów do 65. roku życia. Opinie ekspertów w dziedzinie wojskowości są podzielone. - Oznacza to, że blokujemy dostęp młodych generałów, którzy kończyli natowskie uniwersytety. (...) Mam pretensje o to, że stawia się na starą kadrę, kształconą na uczelniach ZSRR, zamiast na młodych oficerów w stopniach generałów, którzy ukończyli akademie NATO - stwierdza gen. Petelicki. Odmienne zdanie ma gen. Polko. - Jeśli kadra zdobywa doświadczenia i inwestuje się w nią duże pieniądze, (...) szkoda, żeby tacy ludzie odchodzili ze względu na wiek, skoro można ich wykorzystać choćby po to, żeby budować silną pozycję w strukturach NATO - stwierdza.

Którekolwiek ze stanowisk jest bardziej słuszne, nie ulega wątpliwości, że istotne są szkolenia - całe serie szkoleń, krajowych i zagranicznych, długo- i krótkoterminowych. Jednak i one nie zastąpią "pracy w terenie" - rzeczywistej operacji militarnej. A te z kolei, o czym była już mowa na przykładzie afgańskiego niewypału, są bardzo ryzykowne. Czy GROM też czeka OIOM?

Gen. Petelicki, prześwietlając polską armię, postrzega GROM jako organ, którego kryzys się nie ima. Utworzoną w 1990 roku Grupę Reagowania Operacyjno-Manewrowego określa mianem "dobra narodowego". W zachwytach nad GROM-em rozpływa się też prof. Rybiński z AGH, który uważa go za jedyną polską markę rozpoznawalną na całym świecie. Gen. Polko, wspominając czasy, gdy dowodził jednostką, opowiada o autorytecie, jakim cieszy się grupa wśród zagranicznych wojskowych. - Do mnie, jako dowódcy, zgłaszali się dowódcy jednostek specjalnych z Litwy, Holandii, Ukrainy, Jordanii, Izraela. Chcieli, żeby przekazać im nasze know-how - zapewnia.

Jednak i w tej jednostce nie dzieje się dobrze - złożenie przez płk Zawadkę rezygnacji ze stanowiska dowódcy, poprzedzone rozgrywanym za pośrednictwem mediów konfliktem z gen. Polko, nie wystawia najlepszej noty jednostce. Nieoficjalnie jako przyczynę jego dymisji podaje się planowane obsadzenie na stanowisku dowódcy Wojsk Specjalnych gen. Patalonga, który dowodził GROM-em przed Zawadką. Gdy został oddelegowany do Bielska Białej, by uzdrowić sytuację w 18. Bielskim Batalionie Desantowo-Szturmowym, dowództwo objął Zawadka. I przeprowadził tradycyjne "czystki", zastępując ludzi gen. Patalonga wybranymi przez siebie pracownikami. Jeśli faktycznie gen. Patalong powróci do Wojsk Specjalnych, Zawadka mógł się znaleźć w nieprzyjemnej sytuacji. Jednak póki co motywy jego decyzji pozostają nieznane. Można jedynie domniemywać, iż jeśli rzeczywiście względy ambicjonalno-personalne przesądzają, oznacza to, że i GROM został zainfekowany wirusem politycznych rozgrywek.

Technologiczna szczepionka i moc pozytywnego myślenia

Mimo wszystkich bolączek, z którymi zmaga się polska armia, rokowania nie są najgorsze. Konieczna jest kompleksowa kuracja, która obejmie kolejne punkty zapalne: uzbrojenie, finanse, kadry.

Kilka pomysłów ma gen. Polko. - Należy zmniejszyć ilość garnizonów i (...) przebudować programy szkoleniowe na wieloletnie, a nie kilkumiesięczne - sugeruje. Swoje trzy grosze dorzuca gen. Koziej, który proponuje zmianę funkcji Sztabu Generalnego z dowódczej na planistyczną. Nie jest to zadanie karkołomne, biorąc pod uwagę wystarczającą liczbę oficerów, którzy mogliby zająć się dowodzeniem, podczas gdy Sztab Generalny przechodziłby transformację w centrum planistyczne z prawdziwego zdarzenia. Szef BBN ma wyznaczony główny cel. "To, co należy systematycznie czynić, to maksymalnie odpowiadające potrzebom taktycznym i operacyjnym wyposażenie i uzbrojenie polskich żołnierzy" - proponuje w felietonach publikowanych na łamach Wirtualnej Polski (czytaj więcej: Musimy zacząć wojnę, żeby wygrać w Afganistanie?). Skoro proponowane przezeń rozwiązania cieszą się uznaniem wśród polskich
wojskowych, dobrze byłoby, gdyby i politycy się nad nimi pochylili.

Gen. Koziej przedstawia też triadę funkcji, które muszą być przypisane zreformowanemu systemowi kierowania i dowodzenia siłami zbrojnymi. Są to: planowanie strategiczne, dowodzenie bieżące (codzienne) i dowodzenie operacyjne. Wystarczy jasno określić funkcje poszczególnych jednostek, monitorować wykonanie przez nie zadań i wyciągać konsekwencje z ich ewaluacji.

Kolejnym problemem są braki sprzętu. Politycy od lat próbują rozwiązać ten problem tak, by wilk był syty i owca cała, czyli lokując środki finansowe w polskim przemyśle zbrojeniowym. Inwestycje te są w wielu przypadkach nietrafione, budowa i zbrojenia przeciągają się latami i zanim najnowocześniejszy sprzęt trafi w ręce wojskowych, okazuje się, że jest już przestarzały. Niestety dla decydentów politycznych, technologie rozwijają się w zastraszającym tempie. By za nimi nadążyć, trzeba zmienić sposób rozwiązywania ważkich kwestii z doraźnego na perspektywiczny. - Trzeba transferować najnowsze technologie, ale jednocześnie inwestować pieniądze w polski przemysł zbrojeniowy, który ma dobre perspektywy, dobrze rokuje - radzi gen. Skrzypczak.

Ważne jest przy tym wyznaczenie priorytetów - nie takich, które będą istotne dla aktualnie rządzącej ekipy, ale takich, których realizacja będzie zapewniona pomimo zawirowań na scenie politycznej. - Istotne jest to, żeby pokazać, co jest priorytetem sił zbrojnych - stwierdza gen. Polko, który porównuje sytuację finansową polskiej armii do remontu w mieszkaniu. Gdy dysponujemy okrojonym budżetem, decydujemy się na wyremontowanie jednego pomieszczenia, a nie bierzemy się do renowacji całego lokum.

- Przy wszystkich naszych brakach, na które trzeba wskazywać i które trzeba eliminować, powinniśmy być dumni z tego, co jest. Nie popadajmy w czarnowidztwo, że nic nie mamy, nic nie jesteśmy warci - uspokaja gen. Polko. - Przede wszystkim należy myśleć strategicznie i zacząć budować własny przemysł zbrojeniowy - zaleca.

Eksperymentalne leczenie

Polskie siły zbrojne, choć ich kondycja jest mocno nadwyrężona, rokują dobrze. Wydaje się, że pierwszy krok do sukcesu należy do polityków. Powinni zgodnie wziąć na siebie odpowiedzialność za kwestie bezpieczeństwa i podjąć istotną decyzję: czy czujemy się bezpiecznie i redukujemy armię, czy też nie jesteśmy pewni natowskiej pomocy w przypadku zagrożenia. Podjęcie drugiej decyzji skutkuje przejściem do konkretnych działań.

Przede wszystkim wymusza zbilansowanie wydatków na wojsko i zapewnienie odpowiedniego uzbrojenia. Przemysł zbrojeniowy, który jest istotnym ogniwem łańcucha bezpieczeństwa narodowego, powinien być rozwijany, włącznie z unowocześnieniem technologii produkcyjnych. Konieczne jest również jasne wytyczenie granicy między priorytetami a sprawami, które można załatwić w dalszej kolejności.

Kwestia operacji w Afganistanie powinna być przedyskutowana w zaciszu gabinetów, a decyzja podjęta po konsultacjach z uznanymi ekspertami. Polska może umocnić swoją pozycję na arenie międzynarodowej, jeśli podejmie się wyzwania opracowania nowej taktyki dla misji afgańskiej. Takiej, która pozwoliłaby zrealizować zakładane cele i która mogłaby zwiększyć naszą pewność siebie w strukturach NATO. A dzięki temu zapewnić bezpieczeństwo i przerwać łańcuch militarnych niepowodzeń.

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)