Polscy falangiści sprawcami prowokacji na Ukrainie?
Dwóch członków skrajnie prawicowej Falangi jest podejrzanych o podpalenie budynku węgierskiego centrum kulturowego w Użhorodzie na Ukrainie. To kolejny incydent mający na celu rozbudzenie konfliktów etnicznych. - To prowokacja, która służy rosyjskiej propagandzie - uważa ekspert.
Jak wynika z dokumentów sprawy, do których dotarł portal Polukr.net i które widziała Wirtualna Polska, do zdarzenia doszło w nocy 4 lutego. Dwaj sprawcy obrzucili gmach Towarzystwa Kultury Węgierskiej Zakarpacia butelkami z benzyną. Zrobili to dwukrotnie, bo pierwsza próba nie przyniosła pożądanych efektów. Dopiero za drugim razem budynek zaczął płonąć, choć pożar szybko ugaszono.
Według wstępnych ustaleń śledczych, opartych na zapisie wideo, sprawcami byli dwaj Polacy: 21-letni Adrian M. z Krakowa i 25-letni Tomasz Sz. z Bydgoszczy. Te same informacje podał na swojej stronie internetowej gubernator obwodu zakarpackiego Hennadij Moskal. Udostępnił ich zdjęcia i odnośniki do ich profili na Facebooku.
Obaj podejrzani mają związki z prorosyjską, skrajnie prawicową organizacją Falanga i stroną Xportal. Środowiska te znane są z popierania prorosyjskich separatystów z Donbasu. Przywódca Falangi, Bartosz Bekier - oficjalnie jako dziennikarz - prowadził przez pewien korespondencję z "powstańczego Donbasu", chwaląc walkę wspieranych przez Moskwę bojowników. W 2015 roku organizacja zasłynęła też z prowadzenia "ochotniczych patroli antybanderowskich" w Bieszczadach. Falanga ma też powiązania z partią Zmiana, której lider Mateusz Piskorski jest oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji.
Jak wynika z informacji na jego profilu w mediach społecznościowych, jeden z podejrzanych, Adrian M. jest członkiem Stowarzyszenia Jednostki Strzeleckiej 2039 z Krakowa. To związana z Falangą organizacja proobronna, która brała udział w ćwiczeniach wojskowych towarzyszących natowskim manewrom "Anakonda" w 2016 roku.
Cui bono?
Atak na węgierską placówkę wpisuje się w długą serię podobnych incydentów na Ukrainie, których celem - jak się podejrzewa - ma być rozpalenie konfliktów z mniejszościami etnicznymi na Ukrainie. Na Wołyniu i Lwowszczyźnie nieznani sprawcy atakowali polskie placówki dyplomatyczne, szkoły i cmentarze. W obwodzie odeskim niszczyli miejsca pamięci honorujące tamtejszych Bułgarów, zaś na Zakarpaciu próbowali wysadzić w powietrze węgierski pomnik. W każdym z tych przypadków głównym podejrzanym o inspirację tych działań była Rosja.
Cel lutowego ataku, Towarzystwo Kultury Węgierskiej Zakarpacia, to główna organizacja reprezentująca węgierską mniejszość w regionie. Status i prawa ukraińskich Węgrów stały się w ostatnich miesiącach punktem zapalnym w stosunkach Kijowa z Budapesztem. W stolicy Węgier organizowano marsze na rzecz autonomii Zakarpacia, zaś rząd Orbana ostro reagował na ukraińską ustawę o edukacji, która jego zdaniem ogranicza prawa mniejszości do nauki swojego języka.
- To oczywista prowokacja, choć na tym etapie trudno jest okreslić, kto dokładnie za nią stoi i jaki konkretnie był jej cel. Takie zajścia, zwłaszcza realizowane rękami radykałów, mogą zostać wykorzystane do destabilizacji nie tylko i tak bardzo napiętej sytuacji na pograniczu węgiersko-ukraińskim czy relacji polsko-ukraińskich jako takich, ale i do kolejnych ataków informacyjnych na wizerunek Polski na arenie międzynarodowej - mówi WP dr Adam Lelonek, analityk CyberDefence24.pl. - To też doskonałe narzędzie do wykorzystywania przez rosyjskie media do propagandy skierowanej do audytorium wewnętrznego, ale i szerzej - rosyjskojęzycznego, także na Ukrainie - dodaje.
Co dalej z domniemanymi sprawcami podpalenia? Jak dotąd nie postawiono im zarzutów, ale śledczy złożyli wniosek o wgląd w dane ich połączeń i telefonów komórkowych.
- Przedstawienie zarzutów w sytuacji, gdy oni już wyjechali z kraju, jest problematyczne. To wymaga też wystawienia listów gończych, więc to pewnie kwestia dwóch tygodni. Mniejszość węgierska jest zadowolona z przebiegu śledztwa - mówi WP Dmytro Borysow, analityk Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji.