PublicystykaPolscy biskupi przepraszają za pedofilię. W liście brakuje kluczowego słowa

Polscy biskupi przepraszają za pedofilię. W liście brakuje kluczowego słowa

"Lajtowy", sztampowy i zaprawiony papieskimi cytatami – tak w skrócie można określić list polskich biskupów katolickich ws. pedofilii w kościele. Nie ma w nim nawet słowa o odszkodowaniach dla ofiar.

Polscy biskupi przepraszają za pedofilię. W liście brakuje kluczowego słowa
Źródło zdjęć: © PAP | Wojciech Pacewicz

Najmocniejsze fragmenty tego tekstu to cytaty z papieża Franciszka i Benedykta XVI. Zresztą główną oś listu polskich biskupów stanowią papieskie wypowiedzi. To one - choć niektóre dobrze znamy od lat - są w nim najciekawsze.

Hierarchowie po raz kolejny schowali się za papieską sutannę, a ich własne wypowiedzi - co do treści banalnie słuszne - przypominają dyżurne hasła publikowane przy każdej podobnej okazji. Przynajmniej dobrze, że zamiast tradycyjnego "ubolewamy" padło chociaż słowo "przepraszamy". Z listem biskupów jest trochę jak z aferą wokół KNF – stało się źle, zgorszonych przepraszamy, deklarujemy bezkompromisową walkę z tym i owym, wyjaśniamy i zobaczcie jak już dużo zrobiliśmy. Może i tak, ale w tym wszystkim brakuje czegoś ważnego.

Jakkolwiek można, trzeba i należy docenić choćby najmniejsze i najskromniejsze działania podejmowane celem ochrony dzieci w poszczególnych diecezjach, to jednak trudno o zachwyt nad biskupim listem. Zawsze znajdą się tacy, którzy pochwalą wszystko, co wyemituje KEP, ale też i tacy, którzy skrytykują wszystko jak leci, dlatego tak ważna jest uważna lektura.

Otóż pod koniec listu następuje dość zaskakujące stwierdzenie, które w podniosły sposób zapowiada już sam śródtytuł: "Słowo do sprawców". Czytamy tam słowa skompilowane na podstawie słów papieża Benedykta XVI:

"W posłuszeństwie słowom Ewangelii o wyzwalającej mocy prawdy, w imieniu ludu Bożego zranionego waszymi czynami mówimy wam szczerze, że zdradziliście niewinnych młodych ludzi oraz ich rodziców, którzy pokładali w was zaufanie. Utraciliście szacunek społeczności i okryliście wstydem i hańbą waszych współbraci. A ci wśród was, którzy są kapłanami, zbezcześcili świętość sakramentu święceń, w którym Chrystus uobecnia się w nas i w naszych uczynkach. Ogromną krzywdę wyrządziliście ofiarom i naraziliście na wielką szkodę Kościół oraz społeczny obraz kapłaństwa i życia zakonnego. Wzywamy was do rachunku sumienia, do uznania waszej odpowiedzialności za popełnione grzechy i do pokornego wyrażenia żalu".

I znów: to co najmocniejsze w tym fragmencie, to cytaty żywcem wyjęte z listu Benedykta XVI z 19 marca 2010 r. W odtwórczym dziele polskiego episkopatu nie ma słowa o odpowiedzialności samych biskupów. Ci zdają się wskazywać palcem na problem, który jakby był poza nimi i dotyczył tylko marginesu podwładnych. Aksamitnym milczeniem biskupi pomijają tych, których nie pomija ani Benedykt XVI, ani papież Franciszek – ich samych.

W katolickim świecie posypały się biskupie dymisje za różne przewinienia, począwszy od opieszałości w wykonywaniu obowiązków, poprzez konserwowanie zmowy milczenia i struktur przemocy, krycia i przenoszenia winnych pedofilów z parafii do parafii, a skończywszy na biskupach, którzy sami dopuszczali się gwałtu na dzieciach i młodzieży. Tymczasem działalność epistolarna naszego episkopatu zdaje się lansować pogląd, jakoby Polska była pod każdym względem wyjątkowa, a sprawa pedofilii dotyczyła jedynie szeregowych kapłanów, a nie biskupów.

Gdyby się okazało, że rzeczywiście w polskich diecezjach żaden z biskupów nie zamiatał pod dywan spraw pedofilskich, nie chronił podwładnych i instytucji kosztem dzieci, to bez problemu przeproszę publicznie i prywatnie polski episkopat, jeśli miałoby to komukolwiek poprawić dobre samopoczucie. Naprawdę trudno taki list potraktować poważnie – poza wspomnianymi cytatami z Benedykta XVI czy Franciszka. Ciekawe jak długo biskupi z troską pochylali się nad problemem i jak bardzo starali się nie dotykać jakże delikatnej materii – własnej odpowiedzialności, wyjaśniania czy i kiedy oraz w jaki sposób hierarchowie przyczyniali się do pomnażania cierpienia niewinnych. Wyszedł nużący tekst, kolejna przemowa ponad głowami z nutką podniosłości i elementami skruchy w solidnej papieskiej zaprawie.

U naszych zachodnich sąsiadów, w lokalnym Kościele rzymskokatolickim (i nie tylko!) trwa właśnie brutalne rozliczanie. Oto abp Stephan Burger, arcybiskup metropolita Fryburga, jednej z ważniejszych niemieckich diecezji, publicznie mówi o zaniedbaniach swojego poprzednika w kwestii ochrony dzieci przed pedofilami. I naprawdę nie chodzi o byle kogo, bo o abpa Roberta Zollitscha, który w latach 2003-2013 kierował archidiecezją, a w latach 2008-2014 był twarzą niemieckiego episkopatu jako jego przewodniczący. A był to czas pierwszych ruchów tektonicznych wokół skandali pedofilskich – krótko po pierwszej fali skandali w USA, po pierwszych ujawnionych aferach w Niemczech, ale przede wszystkim w Irlandii. Niemieckim katolikom – często traktowanym z góry przez polskich współwyznawców za pustawe kościoły – zmaganie się z problemami idzie jak po grudzie. Ale, mądrzejsi o doświadczenia innych zsekularyzowanych społeczeństw, wiedzą, że przyszedł czas, w którym nie będzie już świętych krów chronionych za zasługi w budowaniu potęgi Kościoła.

W Polsce natomiast proces wyjaśniania wygląda jak podróż autostradą wolności – "lajtowo" i bezstresowo. Fajnie, że będzie modlitwa ekspiacyjna i fajnie, że temat przebija się do mainstreamu niezależnie od jakiegoś nowego skandalu. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że gdyby nie presja wokół "Kleru" i innych publikacji, które wkrótce ujrzą światło dzienne, na jakąś reakcję trzeba by dłużej poczekać. Warto pamiętać, że każda autostrada się kiedyś kończy.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)