"Polsce potrzebna jest profesjonalna Gwardia Narodowa"
Od profesjonalnej armii należy oczekiwać większej sprawności niż od przeciętnego mieszkańca osiedla, który spontanicznie rzucił się do obrony bloku. Powódź pokazała, że wojsko nie dysponuje dostatecznym sprzętem. W polskiej armii szkolenie odbywa się głównie na potrzeby działania na misjach. Gwardia Narodowa, która działaby wyłącznie na terenie kraju i szkoliła się na wewnętrzne potrzeby, jest w tej sytuacji nie do przecenienia. Dlatego nie może być uboższym krewnym biednej "profesjonalnej" - powiedział gen. Roman Polko, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i jednostki GROM w rozmowie z Andrzejem Grzegrzółką dla "Polska The Times".
25.05.2010 | aktual.: 26.05.2010 09:37
* Andrzej Grzegrzółka, "Polska The Times"*: Powódź, która dotknęła Polskę, spowodowała powrót do pytań o utworzenie Gwardii Narodowej. Zwolennicy takiego rozwiązania uważają, że służba ta lepiej poradziłaby sobie z powodzią niż wojsko. Tymczasem zgodnie z planami MON obowiązki GN mają wypełniać Narodowe Siły Rezerwy, które dopiero powstają.
gen. Roman Polko: - Powiedziałbym raczej, że cały czas są one w sferze mglistego projektu. MON nie radzi sobie przede wszystkim ze swoim flagowym projektem - profesjonalizacją armii - który zatrzymał się na etapie likwidacji obowiązkowej służby zasadniczej. Ledwo nas stać na szkolenie tych kilku ze 100 tys. żołnierzy, którzy biorą udział w misji w Afganistanie. Pozostali służą w takim wojsku jak dwadzieścia lat temu. W tej sytuacji obawiam się, że NSR będzie jeszcze biedniejszym kuzynem, gdzie będzie się jedynie wypłacać pensje, bo na nic więcej nie starczy. W dodatku w dużej części złożonym z frustratów, którzy nierzadko w poczuciu niespełnienia opuścili armię. A nie o taką służbę nam chodzi.
Widzę, że nie pozostawia Pan złudzeń.
- Bo wolałbym, by do takiej formacji trafiali specjaliści z konkretnych dziedzin, np. lekarze, informatycy, chemicy, urbaniści, specjaliści od klimatu, ale też np. leśnicy czy byli strażacy. Wtedy można oczekiwać, że w sytuacjach kryzysowych można będzie na nich liczyć, że będą posiadać wiedzę, którą można wykorzystać. A nie jedynie skierować ich do noszenia worków z piaskiem. Pomysł stworzenia NSR głównie czy przede wszystkim w oparciu o byłych wojskowych, których natychmiast obuduje biurokracja, to jedynie marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Zwłaszcza że do tej pory nie przedstawiono programu szkolenia tych sił, koncepcji ich użycia, współdziałania z innymi służbami czy miejsca w całym systemie działań kryzysowych. Nie mówiąc już o tym, że nie ma dla nich baz i obiektów do ćwiczeń. Mówienie w takiej sytuacji, że się tworzy NSR, to czysty PR.
Wróćmy do samej Gwardii Narodowej. Jak powinna działać i dlaczego lepiej sprawdza się w sytuacjach kryzysowych niż zwykłe wojsko?
- Przede wszystkim powinna być powiązana z regionem, na terenie którego ma działać, np. województwem. W sytuacji kryzysu wspomniany leśnik, który doskonale zna obszar katastrofy, jest na wagę złota. Tak samo jak architekt, który projektował budynek, w którym doszło np. do częściowego zawalenia. Wielostronna specjalizacja takiego oddziału jest warunkiem niezbędnym dobrego funkcjonowania. Zwłaszcza, że GN często może pojawiać się na miejscu zdarzenia wcześniej od zawodowych służb, ocenić sytuację i umożliwić kolejnym ekipom szybsze działanie, wytłumaczyć specyfikę danego miejsca, ostrzec o pułapkach. Dlatego powtórzę raz jeszcze: to nie mogą być tylko byli wojskowi szkoleni raczej do prowadzenia działań o charakterze wojennym.
Jak ocenia Pan to, jak podczas tegorocznej powodzi spisuje się armia?
- W społecznym odbiorze się sprawdza, i to dobrze. Tyle że na ekranach telewizorów widzieliśmy, jak szkoleni za ciężkie pieniądze żołnierze armii zawodowej pracowali ramię w ramię z więźniami, wsypując piach do worków i układając je przy wałach. Nie przeczę, było to bardzo potrzebne. W takiej sytuacji rzuca się wszystkie ręce na pokład. Tylko że, moim zdaniem, od profesjonalnej armii należy oczekiwać większej sprawności niż od przeciętnego mieszkańca osiedla, który spontanicznie rzucił się do obrony bloku. Powódź pokazała, że wojsko nie dysponuje dostatecznym sprzętem. A jak go nawet ma - np. śmigłowce, to nie bardzo wie, jak użyć w terenie innym niż afgańska pustynia. Bo w polskiej armii szkolenie odbywa się głównie na potrzeby działania na misjach. Gwardia Narodowa, która działaby wyłącznie na terenie kraju i szkoliła się na wewnętrzne potrzeby, jest w tej sytuacji nie do przecenienia. Dlatego nie może być uboższym krewnym biednej "profesjonalnej". Zwłaszcza że mówi się również o jej udziale w działaniach
o charakterze antyterrorystycznym.
Mieszkańcy zalanych terenów serdecznie dziękowali żołnierzom za pomoc.
- Powtórzę raz jeszcze: to dobrze, że społeczeństwo dobrze ocenia wojsko. Nie wątpię, że ktoś, komu nie zalało domu dzięki workom z piaskiem napełnionym przez żołnierzy, będzie im wdzięczny za okazaną pomoc. Ale my nie szkolimy wojska do machania łopatą. Do tego można zatrudnić wielu innych ludzi: właśnie więźniów, bezrobotnych, pracowników firm zajmujących się oczyszczaniem miasta, nawet młodzież szkolną. Zaapelować do harcerzy, którzy zresztą przy tej powodzi i tak stawili się licznie bez wzywania, na ochotnika. Szkoda bardzo dobrego chirurga do leczenia przeziębienia - a tak widzę profesjonalnego żołnierza, który ma być produktem polskiej armii. Wiem, że niektórych moje słowa mogą urazić, bo to mało popularny pogląd, zwłaszcza że wciąż spotykam ludzi, którzy z sentymentem wspominają czasy, gdy wojsko pomagało przy wykopkach. Tyle że z profesjonalizmem to nie ma nic wspólnego. To myślenie rodem z poprzedniej epoki.
Przechodził Pan specjalistyczne szkolenia w USA. Na pewno miał Pan okazje obserwować, jak działa amerykańska GN.
- I, niestety, często miałem wrażenie, że amerykańscy gwardziści są lepiej wyszkoleni od polskiego regularnego wojska. To byli cywile, ale zafascynowani wojskiem, tak jak np. nasze organizacje typu Strzelec czy grupy rekonstrukcyjne. Specjaliści w konkretnych dziedzinach, którzy po godzinach przebierali się w mundur i np. szli do lasu biegać na orientację. W Bośni, gdzie brali udział w misji pokojowej, wchodzili na teren po jednostkach bojowych, by odbudowywać administrację i przemysł: bo oprócz tego, że umieli działać w trudnych, nierzadko bojowych warunkach, byli specjalistami np. od rolnictwa czy budownictwa. A nawet informatyzacji!
Czy któryś z ostatnich szefów resortu obrony planował utworzenie polskiej Gwardii?
- Zależało na tym ministrowi Aleksandrowi Szczygle. Miałem okazję rozmawiać z nim na ten temat. Także prezydent Lech Kaczyński dostrzegał taką potrzebę. I wiedział, że musi to być nowa, profesjonalna formacja, w niczym nieprzypominająca peerelowskiej obrony terytorialnej. Oparta na autentycznym zaangażowaniu cywilów o różnorodnych specjalizacjach.
Artykuł polecany: