Półmetek rządów "koalicji 15 października" [OPINIA]
"Koalicja 15 października" mierzy się z rosnącą falą niezadowolenia wśród wyborców. Cykliczne badania CBOS wskazują, że trend spadkowy poparcia rozpoczął się wiosną, co nie napawa optymizmem - pisze dla Wirtualnej Polski dr Barbara Brodzińska-Mirowska.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Na półmetku kadencji więcej jest sygnałów ostrzegawczych niż powodów do satysfakcji. Wśród wyborców narasta poczucie frustracji i zawodu. Kluczowe czynniki to: kwestia nierealizowanych obietnic, poczucie, że tempo zmian jest zbyt wolne, a także destrukcyjna atmosfera sporów wewnątrz partii koalicyjnych.
Choć trudny charakter koalicji był znany od początku, "koalicja 15 Października" trwoni poparcie z jesieni 2023 r. w szybkim tempie. Zużycie władzą jest faktem, lecz jako wyjaśnienie, po raptem dwóch latach, wydaje się zbyt banalne. Rodzi się pytanie: co poszło nie tak? Można wskazać kilka przyczyn tego stanu rzeczy, ale tylko jedna z nich jest niezależna od obecnego rządu.
Czarnek za Tuska? "To jest przepaść"
Niekorzystny punkt wyjścia
Stan finansów publicznych i stan państwa odziedziczony po Zjednoczonej Prawicy od samego początku silnie determinował jakość tych rządów. System wielu pułapek formalno-prawnych, zwłaszcza w wymiarze sprawiedliwości, skutecznie skomplikował proces naprawczy. Rząd mógł sobie zatem pozwolić na mniej niż Zjednoczona Prawica, przejmując władzę w 2015 r. Obecnie niemal zapomniano, że to stan finansów publicznych pozostawionych przez koalicję PO-PSL pozwolił PiS-owi na realizację programu 500 plus. Już na starcie "koalicja 15 października" miała więc pod górę. Jest to jedyny, choć znaczący, niezależny czynnik, który determinuje i będzie determinować skuteczność tych rządów.
Pozostałe przyczyny leżą już po stronie partii mających dziś stery. Cel polityczny wszystkich partii był jasny: utrzymać wysokie poparcie, przy zachowaniu własnej politycznej tożsamości. Pierwszym taktycznym krokiem do realizacji tego celu było ustalenie planu i priorytetów. I tu popełniono pierwszy strategiczny błąd.
Brak "aktualizacji" koalicyjnych konkretów
Od samego początku całej koalicji przypisano postulaty wyborcze Koalicji Obywatelskiej. Ani rząd, ani sama KO niewiele zrobiły, aby ten fakt zmienić. W rezultacie cały gabinet zaczął być rozliczany z kampanijnych "100 Konkretów" KO. Jest to błąd w strategicznej komunikacji. Liderzy partii powinni natychmiast po powołaniu rządu, za zamkniętymi drzwiami, dokonać rewizji obietnic, wskazując kilka, maksymalnie kilkanaście punktów do realizacji, wybranych z programu każdej partii tworzącej rząd.
Tymczasem w pierwszych miesiącach rządów nie było dyskusji o priorytetach. Na pierwszy plan wysunęły się głównie różnice między koalicjantami. Opozycja, wówczas mocno osłabiona, zdołała skutecznie przypiąć nowej ekipie łatkę tych, którzy "nie dowożą". Co gorsza, rząd niewiele zrobił, aby się przed tym uchronić. Do obrony swojego dorobku - jaki by on nie był - nie skłoniła rządzących nawet kampania prezydencka, choć było wiadome, że Rafał Trzaskowski poniesie ciężar oceny jakości sprawowania władzy.
Mleko się rozlało. Opozycja w każdym zdaniu podkreśla nieskuteczność rządu. Nie ma znaczenia, że udało się sfinalizować pewną pulę spraw. Nie robią one jednak wrażenia, ponieważ albo są mocno abstrakcyjne dla większości opinii publicznej (środki z KPO), albo są ważne, ale na tle nośnych haseł z kampanii - drobne i niemal niekomunikowane. Rządzący, jak się zdaje, wierzą, że wyborcy sami zauważą i docenią osiągnięcia. Tak się oczywiście nie stanie. Nierealizowane obietnice stanowią zatem kwestię fundamentalną i są skutkiem braku wspólnej strategii oraz sprawnego zarządzania.
Przeczytaj również: Tyle wyszło z obietnic. Mówimy "sprawdzam" premierowi i rządowi
Relacje w "koalicji 15 października": wyróżnij się… i pociągnij za sobą resztę?
Za realizację założeń programowych odpowiedzialni są wszyscy koalicjanci. Choć przewidywano trudną współpracę i punkty sporne, procesem tym nikt nie zarządził. Problemem nie są same spory polityczne - konflikt jest w polityce normą - lecz ich styl. Mniejsze podmioty usiłowały się wyróżnić, twardo trzymając się swoich postulatów, a czasem wręcz publicznie eskalując wewnątrzkoalicyjne problemy. Zaczęło to sprawiać wrażenie, że politycy głównie się spierają, a rezultaty są mierne. W efekcie niekonstruktywny konflikt był widoczny częściej niż konstruktywne rozwiązania.
Na efekty nie trzeba było długo czekać: już przed wyborami prezydenckimi widoczna była frustracja wyborców Trzeciej Drogi i Lewicy. Dziś poparcie Polski 2050 i PSL jest bardzo niskie. Po lewej stronie jest stabilniej, choć bez rewelacji. O ocenach całego rządu nie wspominając.
Taki klimat nie ułatwia wypracowania odpowiedzi na zmiany społeczne i polityczne, które zaszły w ostatniej dekadzie, ani na wyzwania, jakie przed nami.
Brakuje wizji
W ostatniej dekadzie polityka zmieniła się diametralnie. Partie tworzące dziś rząd nie czują do końca tej zmiany i wydaje się, że nie mają pomysłu, jak na nią odpowiedzieć. W obliczu niestabilności, wahań i niepewności, wyborcy potrzebują punktu zaczepienia, wsparcia od państwa. Chociaż chcą realizować własne aspiracje, oczekują także jasnych i konkretnych odpowiedzi: w jakim kierunku zmierzamy jako kraj, jaka jest nasza reakcja na wydarzenia na świecie, czy i jak będzie bronić naszych wartości?
Słowem, potrzeba dziś konkretnej wizji, zdefiniowanych celów i wyobrażenia, w jakim kraju chcemy żyć za pięć, 10 czy 15 lat. Niezbędna jest gruntowna znajomość bolączek ludzi oraz ich oczekiwań. W kolejnym kroku należy budować w oparciu o to konkretną ofertę.
Rządzący nie powinni tylko spełniać oczekiwań, lecz proponować rozwiązania i skutecznie do nich przekonywać. Tu dochodzimy do krytycznego punktu. Zmieniała się polityka, ale jeszcze bardziej - komunikacja. A to jest prawdziwa pięta achillesowa "koalicji 15 października".
Komunikacyjny paraliż
Strategii komunikacyjnej rządu praktycznie nie ma. W profesjonalnej komunikacji nie chodzi bowiem o to, by publikować posty w internecie czy zwoływać konferencje, "aby się coś działo". Chodzi o to, by te działania miały sens, by wiedzieć, po co się komunikuje i co konkretnie ma zostać osiągnięte.
To ostatni dzwonek, by partie rządzące zmieniły podejście do komunikacji: z wyborcami, członkami własnych partii, z biznesem, organizacjami pozarządowymi i tymi środowiskami, którym bliskie przez ostatnie dziesięć lat były podobne wartości. To warunek sine qua non, jeśli partie chcą zrealizować strategiczny cel polityczny. A w dwa lata w polityce można zmienić sporo.
Piłka wciąż w grze
Sytuacja na półmetku nie jest budująca, ale obecna ekipa ma jeszcze czas. Kluczowe jest teraz to, aby partnerzy koalicyjni wspólnie i szybko znaleźli odpowiedź na pytanie, jak zapobiec dalszej erozji poparcia? Które sprawy powinny mieć priorytet na liście?
Łatwiej zapewne nie będzie. KO ma świadomość, że żelazny elektorat nie wystarczy do utrzymania władzy. Do rangi spraw pilnych urasta dziś odzyskanie tych, którzy czują się zawiedzeni i sfrustrowani, a którzy w najlepszym razie się zdemobilizują.
Wizja, realna oferta polityczna, plan, skuteczna realizacja i efektywna komunikacja - to są zadania na najbliższe dwa lata. W polityce, jak w każdej innej dziedzinie, zdarzają się błędne decyzje, czy działania. To nie błędy są problemem. Problem pojawia się zwykle wtedy, kiedy brakuje refleksji i wniosków, które płynął z porażek. A na to "koalicja 15 października" nie może sobie więcej pozwolić. Na to akurat czasu nie ma.
Najgorsze zatem, co mogą dziś zrobić liderzy partii, to pozwolić, by emocje rozczarowanych wyborców, które wiszą w powietrzu, zadomowiły się na dobre w ich głowach.
Dla Wirtualnej Polski Barbara Brodzińska-Mirowska
Dr hab. Barbara Brodzińska-Mirowska, prof. UMK, wykłada w Katedrze Komunikacji, Mediów i Dziennikarstwa UMK w Toruniu, jest autorką Podcast460.