"Polki i Polacy, przez ostatnie 8 lat...". Nie PiS‑ie, mówmy o tu i teraz. O nagrodach, narodowej histerii i aborcji
PiS najwyraźniej uwierzył, że jest z teflonu, że nie przyczepi się do niego żaden syf. Otóż przyczepi się i to całkiem sporo. Gdy PiS to zrozumie, nie znajdzie już żadnego drapaka. Nic nie będzie w stanie usunąć tego nagrodowo-narodowo-aborcyjnego brudu. Mieszanka tupetu i zarozumiałości nie wystarczy.
28.03.2018 | aktual.: 28.03.2018 20:00
_Beata Kempa: W odpowiedzi na Pani zapytanie informuję, że nie widzę przeciwwskazań do udzielenia informacji na temat zwrotu nagrody jaką otrzymałam w 2017 roku z tytułu zadań realizowanych na stanowisku Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Odpowiedź w tej sprawie uzależniam jednak od informacji czy Pani i Panowie Posłowie z Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego udzielą odpowiedzi na analogiczne pytanie w sprawie otrzymanych nagród, odnoszące się do okresu kiedy obie partie tworzyły koalicję rządzącą w latach 2007-2015. _
Kto nie wyżyje, kto nagrodę odda, a kto się odszczeknie
Jeśli PiS się dzisiaj zastanawia, skąd mu się wziął taki dramatyczny spadek w najnowszym sondażu, podpowiadam - przez nieprawdopodobny wręcz tupet swoich polityków w sprawie nagród przyznanych im przez Beatę Szydło.
Tupet i komunikacyjny chaos. Jedni narzekają, że zarabiają tak mało, że z ministerialnej pensji nie są w stanie utrzymać dwójki dzieci. Kolejni przekonują, że owszem wzięli nagrody, ale przecież im się za wybitne sukcesy należało. Jeszcze inni zapowiadają, że już za chwilę zwrócą co wzięli. Wreszcie są tacy, którzy po prostu się pytającym odszczekują, jak minister Kempa.
Najgorsze co w sprawie nagród mógł zrobić prezes Kaczyński to zachęcić Szydło do „pokazania pazurków”, a potem ją publicznie za to pochwalić. Nie tylko zafundował nam przedłużenie żenującego spektaklu - pochwaleni nagrodzeni znowu poczuli się pewnie i zaczną wchodzić w żałosne dyskusje - ale też mocno podkopał i tak już przywiędły autorytet premiera, który zapowiedział, że u niego nagród nie będzie.
No a przecież nagrody się należą jak psu micha, bo praca ciężka a sukcesy spektakularne, a poza tym poprzednicy też chapali ile wlezie. Problem w tym, że tu, niestety, nie ma porównania. Beata Szydło jest bowiem jedyną premier w III RP, która sama sobie przyznała nagrodę, a premie, które rozdała swoim ministrom, nijak się mają do tego jak nagradzali poprzednicy.
Zgrana płyta już się zacina
Nawet więc gdyby PiS chciał wrócić do nieśmiertelnego wszech argumentu „przez osiem ostatnich lat…”, to tym razem nie będzie w stanie dokończyć tego zdania. Powracające regularnie w takich dyskusjach ośmiorniczki też już się dawno - nomen omen - przejadły, bo przy rządowych nagrodach to grosze.
Chcę być dobrze zrozumiana, uważam, że zarobki premiera i ministrów są nieproporcjonalnie niskie w stosunku do wymiaru pracy i odpowiedzialności. Mierzi mnie jednak tchórzostwo niepozwalające rozpocząć ze społeczeństwem i opozycją dyskusji o systemowych zmianach i sztukowanie wynagrodzenia za pracę pseudo nagrodami, które przyznaje się - co potwierdził jeden z ministrów - żeby ratować budżet słabo zarabiających.
Sondażowa kara za taką hipokryzję jest więc w pełni uzasadniona, zwłaszcza, że hipokryzji towarzyszy niebywała wręcz bezczelność tłumaczeń. Gdyby zaraz po wybuchu afery z nagrodami premier Szydło zwołała konferencję prasową i punkt po punkcie, minister po ministrze uzasadniła każdą z nagród - umówmy się, wymyślenie zasług nie powinno być akurat dla niej trudne - sprawa by już dawno zdechła. Ale PiS najwyraźniej uwierzył w swoją teflonowość i uznał, że tłumaczyć się nie musi, skoro może sobie pokrzyczeć. W efekcie dyskusja o nagrodach toczy się kolejny tydzień i nic nie wskazuje, że w najbliższym czasie zacznie wygasać bo opozycja poczuła krew.
Wojenka przegrana, ale moralnie jesteśmy mocarzami
A przecież nagrody to niejedyny problem PiS-u, który mógł się przełożyć na tąpnięcie w sondażach. Wyborcy z pewnością „docenili” także ofensywę godnościową w postaci nowelizacji ustawy o IPN i awanturze wokół niej, która skutecznie wypromowała w świecie termin „polskie obozy”, a nawet „polski Holokaust”.
Żelaznemu elektoratowi może się nawet spodobać ta walka, bo choć skazana na porażkę, to można sobie tłumaczyć, że warto było ją podjąć dla samego moralnego zwycięstwa. Ale tutaj nawet tego nie będzie, bo sami autorzy ustawy - hojnie zresztą nagrodzeni - już się z niej wycofują i okazuje się, że tę żabę zjedliśmy zupełnie niepotrzebnie. Awantura, za którą w ministerstwie sprawiedliwości powinna polecieć czyjaś głowa za poprowadzenie Polski na z góry przegraną wojnę w oparciu o ustawę, którą obecnie sam minister uznał za niekonstytucyjną, nie skończyła się nawet reprymendą. Nikt nawet nie musiał zwracać nagrody.
Jak już prezes TK przemówi, na ulice wyjdzie więcej kobiet
Prawdziwym problemem dla PiS-u będzie jednak aborcja, nawet jeśli jeszcze nie miała wpływu na najnowszy sondaż. To awantura o nią ma potencjał nieporównywalny z nagrodami i ma szansę toczyć się aż do wyborów, bo PiS najwyraźniej postanowił sprawę przeczekiwać.
Najnowszym pomysłem jest zostawienie decyzji Trybunałowi Konstytucyjnemu, który podobno ma uznać przesłankę eugeniczną za niekonstytucyjną i uwolnić PiS od konieczności opowiedzenia się w tej sprawie. Bo skoro niekonstytucyjna, to nawet nie chcąc, będzie musiał procedować ustawę Kai Godek. Tyle, że podrzucenie gorącego kartofla Julii Przyłębskiej niczego nie załatwia, bo w jej niezależność od PiS nikt nie wierzy i jej decyzja i tak pójdzie na konto PiS. A razem z nią kolejne czarne marsze.
Jak słusznie ktoś zauważył, w Czarny Piątek było „tylko” 50 tysięcy osób, bo losy ustawy jeszcze się nie ważyły. Jak przyjdzie do ostatecznego głosowania w Sejmie, a potem do prezydenckiego podpisu, na ulice wyjdzie kilka razy więcej wkurzonych, wcale nie radykalnych feministek, ale także kobiet, dla których aborcja jest złem, ale całkowity jej zakaz - nieakceptowalny.
PiS zdaje się jeszcze nie doceniać zagrożenia i na razie zbywa temat obrażając protestujące, ale to nawet na krótką metę nie jest dobra taktyka. Jeśli się chce rządzić, jeśli się nadal marzy o - dzisiaj już trudnej do wyobrażenia - konstytucyjnej większości, trzeba umieć się zmierzyć z najtrudniejszym nawet problemem. Temat nagród się kiedyś wypali, może nawet już się wypalił, bo nawet takiej pazerności i tupetu nie da się grzać w nieskończoność. Ale aborcja to samograj na długie miesiące. I sądząc po wypowiedziach polityków PiS, partia jest do tej batalii całkowicie nieprzygotowana. Jak to się zacznie odbijać na sondażach, zrobi się naprawdę ciekawie.
Polecieli z pieca na łeb, ale są "pełni optymizmu"
PiS nie miał z kim przegrać, więc postanowił przegrać sam ze sobą. Na jego szczęście, na tyle długo przed kolejnymi wyborami, że trend może być jeszcze do odwrócenia, ale trzeba umieć coś zaproponować. Dzisiaj największym problemem partii rządzącej jest brak jakieś naprawdę dużej idei, czegoś co znowu da wyborcom nadzieje jakie mieli w 2015 roku.
„Ten sondaż to dobra wiadomość dla PiS-u. Jeśli „pójdą dalej tą drogą”, to sami sobie winni. A tak mają dzwonek alarmowy gratis” - skwitował sondaż Robert Mazurek i trudno się z nim nie zgodzić.
Pytanie czy PiS jest jeszcze w stanie uporządkować wszystkie fronty, które sobie pootwierał. Odpowiedź dał właśnie sam prezes komentując najnowszy sondaż. „Z szacunkiem i pokorą odnosimy się do wyników badań, jednak wiemy jak są prowadzone. Jesteśmy pełni optymizmu”. Czyli już wie, wina sondażowni.