Polka z Seulu nie boi się wojny z Koreą Północną. Korupcja wywołuje więcej emocji
- Tu panuje znieczulica – mówi Polka mieszkająca w Seulu. Koreańczycy z Południa interesują się tym, co robi ich komunistyczny sąsiad, ale znacznie bardziej zajmuje ich proces korupcyjny byłej prezydent i spadkobiercy fortuny firmy Samsung.
05.09.2017 | aktual.: 05.09.2017 13:25
Świat wstrzymuje oddech. Analitycy na drobne rozmieniają każde posunięcie północnokoreańskiego reżimu zastanawiając się, czy kolejną próbę atomową lub test rakiety należy uznawać za początek wojny, czy jeszcze nie. Generałowie prognozują straty i szkicują apokaliptyczne wizje wojny totalnej. Jednak rzeczywistość w Seulu, stolicy Korei Południowej, wygląda zupełnie inaczej.
- Obecny kryzys z Północą niczym nie różni się od tych, które znam z przeszłości – mówi Wirtualnej Polsce Marta Allina, menadżer startupów, która od 8 lat mieszka w Seulu. - Ludzie nie są ani spanikowani, ani nawet zbytnio przejęci, bo takie napięcia były i będą.
Korupcja wywołuje większe emocje niż rakiety komunistów
Zdecydowanie więcej uwagi Koreańczycy poświęcają skandalowi korupcyjnemu i procesowi Park Geun-hye, pierwszej kobiety, która piastowała najwyższy urząd w państwie. Pani prezydent miała nakłaniać wielkie firmy, takie jak Samsung, do płacenia łapówek w wysokości dziesiątków milionów dolarów w zamian za korzyści biznesowe. Park Geun-hye wszystkiemu zaprzecza. Wyrok 5 lat więzienia usłyszał też Lee Jae-yong, trzeci najbogatszy człowiek w kraju, który stał na czele imperium Samsunga, ale trafił za kraty za udział w tym samym skandalu korupcyjnym, który doprowadził do upadku prezydent Park. Jego rozprawa uznana została za "proces stulecia" w Korei.
- Sprawa Korei Północnej jest jedną z trzech pierwszych wiadomości w serwisach informacyjnych, ale zdecydowanie nie tą najważniejszą. Nie zauważyłam nawet, żeby zapraszano w tej sprawie dodatkowych komentatorów – podkreśla Marta Allina. - Może to rzeczywiście nie jest dobre, że ludzie się aż tak bardzo się nie przejmują? Przecież z Seulu do granicy z Północą jest rzut beretem. To zaledwie 50 km.
Polka podkreśla przy tym, że w przeszłości zdarzały się wypady agentów czy sabotażystów, ale żeby mieszkańcy Seulu naprawdę zwrócili uwagę na tę sytuację, to musiałoby dojść do pełnej inwazji z Północy. Jeszcze w latach 90. w szkołach prowadzono szkolenia dla młodzieży, ale teraz w praktyce cywile nie przygotowują się na wypadek wojny.
Południe chce pokoju i spokoju, a nie wojny
- Co prawda przy stacjach metra są schrony, ale nawet nie przy wszystkich. Szczerze mówiąc, to nie wiedziałabym dokąd uciekać, gdyby nagle zaczęła się wojna – przyznaje Allina. Jej zdaniem znacznie większe znaczenie mają próby pokojowego ułożenia sobie relacji z Pjongjangiem.
- Rodzice obecnego prezydenta Moon Jae-ina pochodzą z Północy, choć on sam już urodził się na Południu – mówi Polka. – Prezydent podkreśla, że czuje sentyment do Północy i zależy mu na prowadzeniu stanowczej, ale pokojowej współpracy. Na wzmocnieniu relacji gospodarczych. W końcu to jest jeden naród i dlatego ludzie tu, na Południu, dobrze rozumieją tych z Północy i ich mentalność.
Marta Allina podkreśla, że podział Półwyspu Koreańskiego i powtarzające się okresy napięcia trwają już ponad 60 lat. – Nic dziwnego, że panuje znieczulica, choć pewnie nie jest to sytuacja dobra.