Polka w oczach ginekologa

Polka w oczach ginekologa

04.10.2004 12:56, aktualizacja: 28.05.2018 15:01

Jeśli po wyjściu z gabinetu ginekolog wzdycha z ulgą: „O, nareszcie twarze”, to ma problem i chyba powinien udać się do specjalisty – mówi dr Maciej Wilczak, kierownik Zakładu Edukacji Medycznej AM w Poznaniu, i zaprzecza, by spowszednienie w tych sprawach było chorobą zawodową środowiska. Ale... – No, nie da się ukryć, że najbardziej podnieca nas kobieta ubrana po uszy – przyznaje dr Grzegorz Południewski, prezes Towarzystwa Rozwoju Rodziny.

Wystarczy przejrzeć w Internecie giełdę pytań do kolokwium wstępnego z ginekologii, żeby się przestraszyć, z której strony oni, młodzi studenci medycyny, poznają kobietę. Rozdzielają ją chirurgicznie na jajniki i pochwę, identyfikują przez wymiary miednicy lub mięśnia poprzecznego głębokiego krocza. „Co to jest krocze (perineum)?”, brzmi jedno z pytań. Odpowiedź: „Odcinek między odbytem i częściami płciowymi zewnętrznymi (spoidło tylne warg sromowych)”. Choć to brzmi jak sprawdzian mężczyzny pod względem wytrzymałości, 31-letni lekarz, Jacek Sieńko, który odbywa właśnie czwarty rok specjalizacji w Szpitalu Klinicznym im. ks. Anny Mazowieckiej w Warszawie, nie sądzi, że wypacza stosunek do płci: – Ostatnio miałem spotkanie maturalne dawnej klasy. Nikt z kolegów nie miał tylu kobiet wokół siebie, co ja. Wszystkie chciały mi opowiedzieć o swoich porodach.

Bo kobiety do nich lgną. Nie ma w tym przesady, że nikt inny nie zna ich natury tak dobrze jak ginekolog. Bo tu się mówi o wiele szczerzej niż w konfesjonale. O pieczeniu podczas orgazmu, przebiegu ostatniej miesiączki, dyskomforcie spowodowanym zarostem na górnej wardze i o nagłych uderzeniach krwi do głowy, które najbardziej zawstydzają kobietę na stanowisku, bo podwładni widzą, że nie ma nad sobą kontroli. „Kiedyś, jak wchodziliśmy do łóżka, to dopiero... A teraz? Mąż pyta: był elektryk? Był. Dużo wziął?” – monologów o tym, czego księdzu szepnąć nie wypada, a mąż i tak nie zrozumie, słucha każdy w gabinecie. I ta pewność w rękach, mówią panie.

Ginekolog jak kucharz

Kobieta to delikatniejsza płeć. A jednak. Według Naczelnej Rady Lekarskiej, aktualnie w Polsce prawo do wykonywania zawodu położnika ginekologa ma 8023 osób, w tym 2817 kobiet i aż 5206 mężczyzn. Prof. Rudolf Klimek, kierownik Kliniki Płodności w Krakowie, zaprzecza mitom, że to z natury kobieca profesja: – Z tych samych powodów wśród kucharzy też najlepsi są mężczyźni. Po prostu kobieta, zdeterminowana przez powinność biologii, w pewnych zawodach nie potrafi się skupić wyłącznie na nich. Jeśli poród odbiera lekarka, która już go przeżyła, patrzy przez biblijny pryzmat „w trudach rodzić będziesz”, a jeśli nie ma dzieci, może odbierać poród mniej entuzjastycznie. Mężczyzna nie ma aż tylu osobistych skojarzeń. Prof. Klimek panie, zwłaszcza te po czterdziestce, uznałby nawet za bardziej seksowne od mężczyzn. I nerwowe: – Powód? Wtedy ich potrzeby seksualne znacznie wzrastają w porównaniu z panami. Więc tworzy się napięcie.

– To trudna dziedzina medycyny – przyznaje dr Maciej Wilczak. – Szczególnie chirurgia położnicza i ginekologiczna wymaga podejmowania szybkich i czasami ryzykownych decyzji. Kobieta ma bardziej analityczny umysł. Natura nas tak zróżnicowała, że gdy na przykład on ma kupić spodnie, wchodzi do pierwszego sklepu. Ona, roztropna, musi obejść wszystkie, żeby nie przeoczyć ładniejszych. Tu swoją rolę odgrywają męski testosteron i adrenalina. – Z natury mamy dużo więcej sympatii wobec kobiety – ocenia przewagę mężczyzn w tej profesji prof. Tomasz Pertyński z Łodzi, twórca pierwszej w Polsce Kliniki Chorób Menopauzy. – Lekarki są niekiedy zbyt drażliwe. A tu potrzebny jest szczególny komfort psychiczny. Ale jest coś w tym, że zawód, jak go określają ginekolodzy, entuzjasty medycyny zabiegowej, czyli poczynań manualnych, kojarzy się z podtekstem. Ci, którzy nie mają do czynienia z tymi okolicami zawodowo, mówią, że „ginekolog to świntuch”. Nikt w środowisku nie zaprzecza, że świntuchy się zdarzają, ale prof. Klimek
za tę opinię wini margines: – Istnieją trzy rodzaje „powołań”. Jedni traktują ten zawód jak każdy inny, drudzy, świadomi, że żaden tak nie przekracza granic intymności, czują szczególną misję, ale są i tacy, którzy w inny sposób nigdy nie zetknęliby się z kobietą. Medard Lech, ginekolog z Warszawy, dodaje nawet, że czasem w tym względzie kobiet nie rozumie. – Spotykam takich bezceremonialnych lekarzy, do których w życiu bym nie poszedł, a mają pełne gabinety. Świntuch czy nie, jest męska zasada: ginekolog o kobietach nie plotkuje. – Nie, nie są obiektem rozmów w męskim towarzystwie – zaprzecza prof. Pertyński. – Można powiedzieć: ta gruba, ta mała, ta z sali numer 5. Tylko tyle.

Bo w tej dziedzinie medycyny – podkreślają – depersonalizacja, choć gdzie indziej niemoralna, jest konieczna. Ale jeśli idzie o język, i tu, jak u policjanta czy hydraulika, funkcjonuje środowiskowy żargon. Choć zdania typu „stan krocza bez zastrzeżeń” czy „macica palpacyjnie tkliwa i bolesna” brzmią zabawnie, mają służyć wyzbyciu się zarówno trywialnych, jak i zbyt akademickich sformułowań. – To oczywiste, że zasób słów ginekologa jest specyficzny – tłumaczy się z języka Maciej Wilczak. – Nienaturalne byłoby użycie takich sformułowań jak „wydzielina krwista wypływa z małży miłości” albo mniej poetycko nazywając tę okolicę. Tak samo jak nie powiem do starszej pani: „Babciu, wskoczcie na koziołka i pokażcie, co tam macie za problem pod spódnicą”.

Wgląd w intymność

Gdy swego czasu prof. Klimek przeprowadził wśród kobiet testy, co u ginekologa drażni je najbardziej, okazało się, że „szeleszczenie”. Właśnie wtedy weszły do gabinetów pierwsze, zbyt sztywne, rękawiczki jednorazówki. – Nikt z nas nie zwróciłby na to uwagi. Jak one muszą być podekscytowane w czasie tych wizyt – tłumaczy. – Dlatego nie pojmuję Amerykanów, którzy stworzyli sztab specjalnych techników, tzw. sonologistów, fachowców od wkładania do pochwy narzędzi ultrasonograficznych. W sytuacji tak intymnej? Ja to nazywam makdonaldyzacją medycyny. Ale choć w Polsce ginekolog ma jeszcze poczucie mocno romantycznego etosu zawodowego, niektóre kobiety chętnie widziałyby podczas badań sztab asysty. Na wszelki wypadek. Wanda Nowicka, przewodnicząca Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, twierdzi, że sytuacja sam na sam (w większości krajów wykluczona) sprawia, iż ona nie jest dla lekarza partnerem. Do tego dochodzi jeszcze ten fotel, który z góry utrwala hierarchię: – Z przeprowadzonych przez nas badań
wynika, że ponad 90% pań skarży się na nonszalanckie pytania i zgryźliwe uwagi. Pewien duński poradnik dla ginekologa każdemu mężczyźnie zaleca położyć się na fotelu, żeby sobie uświadomić, czym jest kontakt z tej nie najszczęśliwszej pozycji.

Rzeczywiście, fotel z góry aranżuje nadrzędno-podrzędny scenariusz. Jest dla kobiet największą zmorą. Ale polscy lekarze niezbyt się tym przejmują. Nawet jeśli komfortowy (koszt kilkudziesięciu tysięcy), zwykle stoi tuż przy biurku, co sprawia, że majtki zdejmuje się niemal pod nosem ginekologa. Tylko nieliczni mają ten dyskomfort na uwadze: – Nie akceptuję sytuacji, w której kobieta rozbiera się na moich oczach – zapewnia dr Wilczak. – W mojej praktyce ginekologicznej kobieta przygotowuje się do badania w osobnym pomieszczeniu, żeby nie czuła skrępowania tym wspinaniem się na fotel i nie zastanawiała się: „Jak wyglądam?”, „Czy widać cellulitis na udach?”. Mam szacunek dla jej ciała. – Jeszcze w tym wszystkim asysta? – prof. Klimek irytuje się propozycjami, by u boku postawić mu dodatkowo pielęgniarkę. – Przy leczeniu niepłodności małżeńskiej często prowadzę dialogi: „Czy przerywała pani ciążę?”. „Tak”. „Czy mąż wie?”. „Nie”. „No to proszę też zapomnieć”.

Szczerzej niż u spowiednika

Tu rozmawia się o wszystkim. Wymiana zdań o stanie pochwy i o tym, czym różnią się tabletki od wkładki, trwa zwykle dużo krócej niż jej monolog. Że ginekologia to po części psychologia kobiety, przyznaje każdy w tym fachu. Zwłaszcza gdy trafiają z problemami w pożyciu. A tych pacjentek jest coraz więcej i coraz starszych. Bo kiedy seks się zaczyna, każdy wie, ale dziś już nie wiadomo, kiedy się kończy. To są delikatne rozmowy. – Kobieta chce dziś u nas zatrzymać młodość. Coraz częściej prosi o hormonalną terapię zastępczą, licząc, że znów zrobi się młodsza i on ją pokocha – prof. Pertyński nie ukrywa, że niezależnie od przedziałów wiekowych wprowadzają go w obszar swoich najskrytszych marzeń. Potem obserwuje, jak poddane leczeniu menopauzalnemu na kolejną wizytę przychodzą jakieś ładniejsze, pokazać, że pomogło. – Rozmawiamy też dużo o rodzinie, pracy. A tam, gdzie nie ma pracy, nie ma ani celu w życiu, ani udanego seksu. – Oprócz tych 30% po trzydziestce, które mają problem z nietrzymaniem moczu, i
kolejnych 30% z zaburzeniami miesiączkowania, problemem wilgotności pochwy podczas stosunku, bolesnej tej czy innej pozycji, przychodzą ze wszystkim – mówi Medard Lech, który w prywatnym gabinecie przyjmuje panie tzw. wielkomiejskie, które nie muszą czekać w kolejce na darmową morfologię. – Często z paniką spowodowaną pierwszą ciążą. „Co na to pracodawca?”, gryzą paznokcie. To dziwne, ale skarżą się zwłaszcza na szefów kobiety. „Jak ty mi to mogłaś zrobić? W takim momencie”, relacjonują. Zdarzają się dziewczyny, które proszą, żebym wybadał, z kim naprawdę są w ciąży. Bo jest kilka możliwości, a one chciałyby podjąć decyzję. To zawsze rozmowy szczere do bólu.

Prof. Romuald Dębski z Kliniki Ginekologii i Położnictwa Szpitala im. W. Orłowskiego w Warszawie przyznaje, że jest nawet na bieżąco z kolorowymi „kobiecymi” czasopismami, bo lekarz tej specjalności powinien znać tematy, do których one się odnoszą, a czego mąż często nie potrafi: – Przecież przychodzą do mnie z takimi problemami, że trudno być tylko fachowcem od pochwy czy macicy. Już przy wejściu, po twarzy można rozpoznać, czy mam do czynienia z kobietą, która właśnie straciła dziecko, czy z hipochondryczką, która przychodzi z migreną, bo mama ją wysłała zapytać, co pan doktor na to. Trzeba być i psychologiem, i spowiednikiem, żeby umieć prowadzić dialog. – Na przykład dzisiejsza wizyta – opowiada Dębski. – Zapytałem panią, gdzie się opaliła tak równomiernie (wiadomo, że ginekolog widzi wszystko). „A, nad Wisłą, w takim uroczym zakątku”. I zaczyna opowiadać. Często rozmową uruchamia się te tajemnice, których ona nigdy nie powierzy partnerowi. On w tych tematach niekiedy jest intruzem. Potem okazało się, że
ta pani znad Wisły bardzo cierpi, bo ona to druga żona, która czuje się na drugim miejscu po dzieciach z jego pierwszego małżeństwa. Zaczęła cierpieć na tym jej seksualność, pojawił się brak satysfakcji, a w konsekwencji problemy hormonalne. Inne w gabinecie u prof. Dębskiego nie mogą się pogodzić z cezurą, bo stuknęła im trzydziestka, albo statusem matki-Polki, do którego musiały dorobić ideologię, bo pracy i tak nie ma. A te, które weszły właśnie w menopauzę, szukają potwierdzenia, czy aby jakość życia będzie taka jak dawniej. Upływ czasu przeraża je najbardziej dlatego, że już nie będą miały dzieci. – Często szamocą się wewnętrznie – przyznaje prof. Dębski. – Nie, raczej nie szafują w gabinecie argumentami religijnymi.

Choć Kościołowi tak się wydaje, żadna nie roztrząsa tu moralnych dylematów związanych z antykoncepcją. Ale jakiś czas temu pani poprosiła o wyjęcie wkładki, bo dziecko szło do komunii. Za dwa dni przyszła znowu... żeby ją włożyć. Bo z paniami to jest tak – zamyśla się profesor – że najważniejsza część kobiety jest w głowie. Tylko mały fragmencik jej duszy znajduje się w miednicy mniejszej. Każdy przyznaje, że czasem są irytujące. Oprócz hipochondryczek jedną z najbardziej drażniących grup są nauczycielki, zawsze wiedzące lepiej. I śliczne dzidzie, które lepiej liczą kalorie niż dni cyklu. „O, proszę pana, te rzeczy notuje mój partner”, chichocą, pytane o ostatnią miesiączkę. Lekarze mówią też zgodnie, że wykształcenie poznaje się nie tylko po bieliźnie.

Stan krocza na prowincji

Kobiety fotel ginekologiczny traktują jak zastrzyk, przyznają lekarze. Zło konieczne, ale pomoże. Najczęściej, gdy zatrzyma się miesiączka, przytrafił stan zapalny, wypadek przy seksie lub z prośbą o antykoncepcję, bo jest za dużo spraw na głowie na dziecko, a z życia nie zamierzają rezygnować. Dużo gorzej niż miasto wygląda polska prowincja, gdzie nawet niepłodność ciągle jeszcze jest traktowana jak kara boża, a problemy z seksem jak wielkomiejskie fanaberie. Choć i wieś się zmienia, sterane starsze kobiety bywają w gabinetach rzadko albo nigdy. Przychodzą we wrześniu, licząc, że rak rozpoznany w marcu pewnie się rozszedł. Ryszard Zawrzykraj, który w podrzeszowskich wioskach stwierdził wyjątkowo dużo patologii nowotworu szyjki macicy i stanów przedrakowych, mówi: – Na wsi na porządku dziennym jest fakt, że nie była się badać od ostatniego porodu, który odbył się 20 lat temu. Na wsi chodzi się tylko z powodu dolegliwości, które zaczynają utrudniać życie. Gdy po wioskach organizuje się profilaktyczne akcje,
informuje o nich nawet ksiądz z ambony. – Potem pytam w gabinecie: „Dlaczego pani zdecydowała się przyjść?” – opowiada dr Zawrzykraj. – Ona mówi: „A, bo zostałam zaproszona”. To dla niej ważne. To osobiste zaproszenie. Ale doktor przyznaje z kolei, że na wsi podrzeszowskiej nikt nie kaprysi, że jak bezrobocie, to i seks się sypie: – To zagłębie płodności. Oczy przecieram, przyjmując kobietę z 14. ciążą. W mieście to się już nie zdarza.

Prof. Tadeusz Pisarski, ginekolog z Poznania, który najeździł się po wielkopolskiej prowincji, mówi, że tam spotkał najbiedniejszą i najbardziej przestraszoną kobietę. Dlatego nigdy nie wyrzuca: „No tak, 20 lat pani nie była, aż ma pani raka”. Rozmowy o raku są najtrudniejsze w tym zawodzie. Tak jak informacja, że płód nie żyje albo że ma wady. I rozmowy o aborcji. – Co najmniej połowa przychodzi z taką prośbą – opowiada prof. Pisarski, który przyjmował nawet księdza proszącego o usunięcie ciąży u dziewczyny. – Mówią: „Gdyby były możliwości, a tu bieda, chłop siedzi bez roboty, pije”. Kiedyś podałem kobiecie syna. Urodziła piąte dziecko i leżała apatycznie: „No, niech pani przytuli, taki śliczny”. Całowała mnie po rękach, żebym sobie wziął, jak taki śliczny. W młodszym pokoleniu, mimo że wszystkie pisma roszczą sobie prawo do udzielania ginekologicznych porad, mentalność też bywa prowincjonalna. Dwa lata temu Ryszard Zawrzykraj prowadził wśród studentek rzeszowskich uczelni akcję darmowych badań i nie
wierzył, że one tak mało wiedzą o swojej fizjologii: – Dziewczyny przyszły po prostu pogadać. Więcej czasu niż badania zabierały mi babskie rozmowy. Wyrwały się z domu, zaczynały przecież korzystać z wolności. Oprócz nadżerek i przewlekłych stanów zapalnych kupę ciąż wtedy stwierdziliśmy.

Tylko w higienie nie ma już takich różnic między miastem a wsią. Panie z wioski może rzadziej depilują nogi, ale zawsze do doktora zakładają nowiutkie dessous. Rzadko trzeba zwrócić jej uwagę... Ale delikatnie, by nie zraziła się do wizyt na zawsze. – Z higieną jest bez zarzutu – ocenia dr Witold Bieda, ordynator oddziału położnictwa i ginekologii krakowskiego szpitala im. Rydygiera. – Ale rzuca się w oczy, jak mało mają czasu dla siebie. Widać nawet po ubraniach, że nie bardzo dbają o siebie. Niektóre wręcz nie mają czasu myśleć o swojej fizjologii. Raz zapytałem kobietę o miesiączkę. „Oj, doktorze, ja się tym nie zajmuję”. Otworzyła drzwi: „Henio, powiedz no panu...”. Henio się skłonił i wyrecytował bez zająknięcia.

Nie widzieć kobiety w kobiecie

Raj dla oczu? Żaden o poranku nie zaciera rąk. To fabryka, odpowiadają ci, którzy w państwowych przychodniach przyjmują średnio po 50 pacjentek dziennie. I mocno się dystansują od badań Federacji na rzecz Kobiet, według których 4% pań przyznaje, iż doświadczyło molestowania seksualnego u ginekologa. Fakty czy wyobraźnia? Trudno powiedzieć. Niektórzy przyznają, że kobiety, zwłaszcza młode, zbyt się krygują. Wtedy tłumaczą życzliwie: pani jest 50. osobą, którą dziś oglądam z tej strony. A jednak. Nie wszystkie dobrze znoszą taką dawkę intymności. Kobiety, głównie te ze światopoglądem feministycznym, są oburzone sformułowaniami, które niepokojąco często zdarzają się w gabinetach: „Serdeńko, a teraz połóż piąstki pod pośladki. Jeszcze wyżej, żabko. O, tak, jest idealnie, kotku”. Speszonym łatwo popaść w coś w rodzaju nadinterpretacji. Ginekolodzy zarzekają się, że ta familiarna forma rozładowuje emocje przy badaniu. – Bo jak inaczej traktować tę, którą w poradni K nawyzywano od k... ponieważ poprosiła o pigułki?
Jednak i wśród lekarzy „serdeńki” mają przeciwników. – Nie, nie stosuję takiej metaforyki – zdecydowanie zaprzecza dr Wilczak. – Uznaję ją za niestosowną i sądzę, że pacjentki również. Ale pozbawione w intymnych okolicznościach możliwości obrony udają, że tego nie słyszą. Panie to doskonałe obserwatorki. Ja też nie chciałbym, żeby urolog podczas badania prostaty, wkładając mi palec do odbytu, mówił do mnie „kochaniutki”. Przecież to idiotyczne.

Choć w opinii publicznej zjawisko molestowania przez lekarza najbardziej kojarzy się z ginekologiem, częściej słychać w gazetach o laryngologu, który z tamtej strony badał uszy, o stomatologu, o interniście. – Tego typu spraw było trzy, cztery w skali 15 lat – potwierdza Urszula Czekała, kierownik kancelarii Naczelnego Sądu Lekarskiego. – I dotyczyły innych specjalizacji niż ginekologiczna. Ale nie prowadzimy rozeznania w okręgowych sądach lekarskich. W tym roku Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy prowadzi tylko jedno postępowanie w sprawie posądzonego o molestowanie ginekologa. Wanda Nowicka jest jednak przekonana, że takie fakty mają miejsce: – To zawód, w którym najłatwiej pod pretekstem badań posunąć się o krok za daleko. Na przykład zażądać, by ona się rozebrała bardziej, niż to konieczne. Ale kobiety nie wszczynają procesów w obawie o zarzuty urojenia.

Ginekolodzy jednak traktują te podejrzenia z dystansem. Mówią, że jeszcze parę lat temu nie wiedzieli, jak poprosić o zdjęcie stanika w celu zbadania piersi, bo byli niekiedy odbierani jako molestanci. Dziś więcej problemów niż ze wskoczeniem na fotel i zdjęciem stanika kobieta ma z wejściem na wagę. „Oj, doktorze...”, krzywi się. Są inne i anatomicznie, i charakterologicznie, przez co ta praca podnosi adrenalinę, mówią. Większość przyznaje, że uwielbia tę naturę kobiety. Dla prof. Klimka właśnie nieprzewidywalność jej neurohormonalnego układu jest największym odkryciem w tym zawodzie: – Ona, zmienna cyklicznie, zawsze ma albo z górki, albo pod górkę. Nigdy prosto. Na tym polega jej urok. Poza tym kobieta to doskonała konstrukcja biologiczna. Natura zaopatrzyła ją nawet w oksytocynę – hormon odpowiadający m.in. za zapominanie, który sprawia, że nie pamięta porodowych bólów, by móc rodzić ponownie.

– Ona, jak mało kto, potrafi człowieka zaskoczyć. Czasem zdarzają się panie, które na ulicy każdy odebrałby jako frywolne, a okazuje się na fotelu, że są dziewicami – ujawnia pewien lekarz. Ale co zrobić, gdy pacjentka za bardzo się podoba? Ma talię osy i pośladki jak ze „Słonecznego patrolu”? Ginekolodzy nie lubią takich pytań. Przyznają, że po twarzy rzadko rozpoznają je na ulicy. Większość wypracowała sobie w tym celu samochodową metaforykę. Mówią: to tak jak z mechanikiem, któremu bardziej niż porsche podoba się ferrari, ale bez względu na silnik trzeba leczyć. Jednak czy to możliwe, nie widzieć kobiety w kobiecie? – Ile się widzi, to kwestia dyskusyjna – dr Marek Marcyniak z Warszawy nie zaprzeczy, że są panie, które robią na nim mniejsze lub większe wrażenie. – Ale jeśli lekarz przeżywa niezdrową ekscytację, powinien zmienić zawód. Grzegorza Południewskiego zastałam w dość niezręcznej sytuacji. Na łódce, z żoną, w mazurskiej scenerii. A przy żonie niezgrabnie na ten temat się rozwodzić. – To tak jak z
chirurgiem, który operuje blondynę. Człowiek podświadomie blokuje w sobie erotyczne doznania. Nagość zawodowa jest naprawdę techniczna.

Choć niektórzy przyznają szczerze, że odsetek niewiernych ginekologów jest dużo wyższy niż pediatrów, dziewczyna na fotelu nie jest obiektem pożądania. Prof. Romuald Dębski też się nie czerwieni w gabinecie, choć nie ukrywa, że reaguje z podziwem na ładną pacjentkę w ładnej bieliźnie i potrafi w sytuacji, gdy są partnerami, zobaczyć w niej kobietę. – Czy którąś szczególnie pamiętam? Może raz. W pracowni, gdzie robiłem badanie ultrasonograficzne w diagnostyce jajeczkowania... Panował jakiś nastrojowy półmrok. Tak jakoś zrobiło się skojarzenie, że w pacjentce dostrzegłem piękno. Ale lekarz zupełnie by zwariował, gdyby w ten sposób patrzył nieustannie. Codziennie widzę kilkadziesiąt nagich kobiet, właściwie wszystkie są piękne. Zresztą po to mam w asyście położną, by nie znaleźć się w dwuznacznej sytuacji.

Choć są prowokatorki. Przychodzą częściej, niż trzeba, i potrafią człowieka zawstydzić. Od tych z kolczykiem na wargach sromowych bardziej uciążliwe są tzw. podlotki, czyli panie podlatujące pod pięćdziesiątkę, które biologia przegoniła już z klasy juniorek. Lubią podkreślać natarczywie, że pan doktor to zna się na rzeczy. – Gdy trafia się ich cała seria w ciągu dnia – opowiada pewien lekarz – człowiek musi w domu odreagować whisky. „Doktorze, mam dolegliwość, która nie pozwoli mi dożyć do rana”, takie telefony wieczorową porą zdarzyło się odebrać dr. Południewskiemu. – Jadę do gabinetu, a tam ona, wyszykowana jak na kolację.

Najgorszy jest pierwszy raz

Na korytarzu jednego z warszawskich szpitali dziewczyny w szlafroczkach czekają na badania. – Tak wstydu nie mieć?! No, jeszcze żeby było co pokazać – lustrują dużą starszą koleżankę w satynowej koszulinie ledwo przykrywającej pośladki, która właśnie przyszła z mammografii czerwona. – „Czy pan włoży, czy sama mam sobie...” – chichoce, jak speszyła młodego doktora, podając mu dużą pierś. – „Jak pani potrafi...”. „No tak, mamusiek nie obsługujecie tak żwawo”. Że też człowiek szybciej marszczy się z przodu – wyrzuca. Panie rozładowują się nerwowym śmiechem. Największa nerwówa jest przed gabinetem, w którym USG robi szatyn w krawacie. Poważna urzędniczka ministerstwa już ma za sobą tę serię krępujących pytań: „Ostatnia miesiączka? Czy były stosunki? W karcie jest napisane, żeby badać panią przez brzuch”. Opowiada, w jak deprymującej znalazła się sytuacji, gdy musiała chrząkać, że już miała chłopaków. W końcu jęknęła: „Proszę pana, takie obawy pod adresem kogoś w moim wieku są doprawdy...”.

Ci, którzy niedawno zaczęli ginekologiczną specjalizację, nie chcą oceniać kobiety. Mówią, że jeszcze się uczą. Tylko w kuluarach młodzi lekarze przyznają się, że im starsza kobieta, tym trudniej emocjonalnie przychodzi badanie. To oczywiste, że w dobie balsamów, mówią, łatwiej poznać metrykę po stanie tamtych części ciała niż po naskórku, ale zawsze jest zaskoczenie. Na przykład gdy trzeba pytać 30-latkę, czy jest dziewicą, albo gdy 70-letnia pacjentka prosi o zabieg plastyki krocza lub lek na suchość pochwy, by nadal zaspokajać męża.

Ginekologia, mimo oporów, to jedna z najchętniej wybieranych specjalizacji. Trwa sześć i pół roku i dostaje się na nią niewielu. Trudno stwierdzić jednoznacznie, czy powód to limit miejsc i ciężkie egzaminy, ale faktem jest, że ten zawód mocno się starzeje. Według Naczelnej Rady Lekarskiej, wśród ginekologów dominują starsi panowie (w wieku do 40 lat jest ich 719, w wieku powyżej 55 lat aż 1838). Zresztą najmłodsi wśród pacjentek mają dużo mniejsze powodzenie. – Tak – przyznaje dr Jacek Sieńko – wizyta u lekarza, który wygląda jak student, bywa krępująca. Zwłaszcza dla młodych, które jeszcze nie rodziły. Zdarza się też zdziwienie w oczach pań: to ty, chłopcze, będziesz mi szył krocze?!

W Polsce, żeby student praktykant mógł zbadać kobietę, musi na to uzyskać jej zgodę. Pod tym względem jest u nas lepiej niż w Niemczech. – Na uniwersytecie w Monachium, gdzie odbywałem praktykę – opowiada dr Sieńko – studenci nie mieli takiego prawa, więc studentki badały się nawzajem. Ale gdy zaproponowałem to w Polsce, nie były zainteresowane. Wszyscy młodzi przyznają, że ten pierwszy raz zostaje na całe życie. – Profesor dał mi wtedy najtrudniejszą pacjentkę – świeżo upieczony ginekolog jeszcze nie może ochłonąć. – Nic nie wybadałem. Czułem tylko ciepło i wilgotno. Każdy to czuje.

Edyta Gietka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także