Polityka prorodzinna PiS‑u. Jakub Majmurek: socjal z przypadku
Nie da się też budować nowoczesnego państwa socjalnego w oparciu o gospodarkę opartą na podwykonawstwie, tanią siłę roboczą, pozostającą w zaklętym kręgu niskich inwestycji, niskich zysków i niskich płac. PiS mówił - słusznie - od dawna o tym problemie, ale nie widać jak dotąd planów spójnej polityki wyprowadzającej nas z pułapki średniego rozwoju. Jasne, Beata Szydło dopiero zaczyna rządy, ale tym niemniej w polityce gospodarczej i społecznej jej rządu nie widać żadnej spójnej koncepcji, etapów prowadzących do jasno określonego celu - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
03.02.2016 | aktual.: 26.07.2016 13:13
Nie da się budować nowoczesnego państwa socjalnego w oparciu o gospodarkę opartą na podwykonawstwie i taniej sile roboczej, gospodarkę pozostającą w zaklętym kręgu niskich inwestycji, zysków i płac. PiS mówił - słusznie - od dawna o tym problemie, ale nie widać jak dotąd planów spójnej polityki wyprowadzającej nas z pułapki średniego rozwoju. Jasne, Beata Szydło dopiero na dobre zaczyna rządy, ale w polityce gospodarczej i społecznej jej rządu nie widać żadnej spójnej koncepcji, etapów prowadzących do jasno określonego celu - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
Kwestia socjalna dwukrotnie dała PiS-owi zwycięstwo wyborcze. W 2005 roku partia wygrała wybory dzięki obietnicom "Polski socjalnej", przeciwstawionej "Polsce liberalnej" PO i straszącym przed tym, co się stanie jeśli ta zwycięży, wymyślonym podobno przez Jacka Kurskiego, obrazom jedzenia znikającego z lodówki przeciętnej polskiej rodziny. Także w październiku zeszłego roku kluczowe dla zwycięstw i przekonania centrowego elektoratu okazało się zaprezentowanie PiS jako chadeckiej, socjalnej, ludowej partii, kontrastującej z oderwaną od problemów zwykłych Polaków, zajadającej się ośmiorniczkami Platformą.
W 2005 roku PiS o obietnicy "Polski socjalnej" szybko zapomniał. Szefową ministerstwa finansów została mianowana Zyta Gilowska, zwolenniczka niskich podatków, niskiego poziomu redystrybucji społecznej i minimalnej roli państwa w gospodarce. PiS zniósł podatek spadkowy, umożliwiając dzieciom i małżonkom najbogatszych dziedziczyć miliardowe majątki bez konieczności odprowadzenia choćby złotówki do budżetu. Obniżył także składkę rentową, powiększając deficyt w systemie ubezpieczeń społecznych.
Wielu komentatorów zadawało sobie jesienią zeszłego roku pytanie, czy i tym razem będzie podobnie. Objęcie resortów gospodarczych w rządzie Beaty Szydło przez związanego z sektorem bankowym Mateusza Morawieckiego oraz byłego publicystę korwinowskiego "Najwyższego Czasu" Pawła Szałamachę zapowiadało, że socjalny zwrot mógł znów pozostać jedynie obietnicą wyborczą.
W pierwszych miesiącach władzy PiS Sejm przyjął jednak sztandarowy projekt socjalny z kampanii wyborczej, 500+, uruchamiający tylko w tym roku, jak się szacuje [zobacz] 17,2 miliarda złotych pomocy dla rodzin wychowujących co najmniej dwójkę dzieci. Za programem idą kolejne socjalne zapowiedzi PiS: wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej, walka z umowami śmieciowymi, program budowy tanich mieszkań na wynajem, zapowiedzi darmowych leków dla seniorów, wreszcie zapowiedzi dofinansowania formy zdrowia i objęcia opieką zdrowotnych wszystkich, niezależnie od tego, czy odprowadzają ubezpieczenie.
Czy więc PiS okaże się partią, która zbuduje w Polsce nowoczesne państwo opiekuńcze, biorące skutecznie odpowiedzialność za dobrobyt Polaków? Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Projekty PiS na razie są bardzo mgliste, szczegóły, jakie się pojawiają, często sprawiają, że sensowne pomysły, w realizacji okazują się już nie tak udane. Poszczególne pomysły socjalne wypływają niezależnie z różnych ministerstw, nie widać jak dotąd, by stał za nimi jakiś spójny plan polityki społecznej - spójny zarówno w wymiarze celów, jak i środków. PiS raczej dobrze identyfikuje obszary problemów - często ignorowanych przez poprzednią władzę - niż przedstawia całościowy projekt bardziej solidarnej i równej Polski. Jedyny w pełni przeprowadzony przez parlament projekt 500+, jeśli traktować go jako zapowiedź dalszej polityki socjalnej PiS, wskazuje, że partie interesuję - wbrew temu, o czym pisał Łukasz Warzecha dla Opinii WP [przeczytaj felieton] - głównie wspieranie klasy średniej, której i tak już powodzi się nieźle, niż realizowanie celów równościowych.
Praca, praca i jeszcze raz praca
Jakie problemy celnie identyfikuje rząd Beaty Szydło? Po pierwsze, problem pracy. Polska ma olbrzymi problem z rynkiem pracy. Opiera się on na nisko płatnej, mało twórczej, często wykonywanej pod brutalnym nadzorem pracy. Polacy zarabiają za mało, mediana (wartość dzieląca pracujących na pół - tyle samo zarabia więcej, tyle samo mniej) wynosiła w 2012 roku (ostatnim, z którego pochodzą dane GUS) 3,1 tys. zł, dominanta (najczęściej występująca pensja) 2,2 tys. zł brutto. Pensja minimalna zaledwie 1750 zł brutto. Dane te obejmują jedynie osoby pracujące w oparciu o umowę o pracę. Nie liczą Polaków wypchniętych na umowy cywilnoprawne i samozatrudnienie.
Pracownik na umowie zleceniu nie ma gwarantowanej płacy minimalnej. Umowy te, jak twierdzi Państwowa Inspekcja Pracy, często nadużywane są przez pracodawców i podpisywane z pracownikami, których praca spełnia wszelkie warunki stosunku pracy: wykonywana jest pod nadzorem pracodawcy, we wskazanym przez niego miejscu i czasie. Podobnie nadużywane jest samozatrudnienie. Polska jest jego liderem w Europie, samozatrudnionych jest 17,7 proc. aktywnych zawodowo Polaków. Często to samozatrudnienie jest fikcją wymuszaną przez dotychczasowego pracodawcę, który zmieniając zasady współpracy z pracownikiem, oszczędza na składkach na ubezpieczenia społeczne, zakupach sprzętu czy odzieży ochronnej koniecznej do pracy, wreszcie okresowych badaniach pracownika. Przerzuca też na niego w ten sposób część ryzyka gospodarczego. Samozatrudnionych nie obowiązuje też żadna płaca minimalna.
Dlatego plany zmiany ustawy o płacy minimalnej i Państwowej Inspekcji Pracy, jakie proponuje PiS, idą w dobrym kierunku. Zgodnie z konsultowanymi właśnie przepisami, PIP miałoby prawo uznać, że pracujący na umowie cywilnoprawnej pracownik, faktycznie pracuje w warunkach spełniających wszystkie wymogi stosunku pracy i zmusić pracodawcę do zmiany formy umowy. Zgodnie z nowymi przepisami pracodawcy mają mieć obowiązek ewidencjonowania czasu pracy także samozatrudnionych i wykonujących umowy o dzieło. Tym dwóm grupom pracowników za ich usługi miałaby przysługiwać minimalna płaca godzinowa w wysokości 12 zł za godzinę. Przy założeniu, że pracownik pracuje 40 godzin tygodniowo, oznaczałoby to pensję wyższą, niż pensja minimalna na umowie o pracę - co miałoby być kolejną zachętą dla pracodawców do podpisywania tego typu umów.
Postulat minimalnej pracy godzinowej od dawna zgłaszały związki zawodowe, domagając się jednak 15 zł za godzinę. Pracodawcy zdecydowanie przeciwni są nawet 12 zł, a tym bardziej nowym uprawnieniom PIP. Argumentują, że wprowadzenie takich przepisów uczyni pracę wielu osób zbyt drogą i wypchnie ich do szarej sfery albo na bezrobocie. Pracodawcy w Polsce jednak zawsze sprzeciwiają się wszelkiej regulacji rynku pracy zwiększającej pozycję przetargową pracownika. Pracownik zawsze jest stroną słabszą w negocjacjach niż właściciel kapitału, w Polsce rynek pracy ciągle jest rynkiem pracodawcy. Zmiany wzmacniające trochę pozycje pracowników i ukracające patologię, jaką jest omijanie prawa pracy przez podpisywanie umów cywilnoprawnych są z pewnością konieczne.
Czy to jednak wystarczające? Z pewnością nie. Samotny, nigdzie niezrzeszony pracownik zawsze będzie słabszy niż pracodawcy. W Polsce w sektorze prywatnym poziom uzwiązkowienia bliski jest zeru. Wynika to także z tego, że przepisy do tej pory uniemożliwiają zrzeszanie się pracownikom pracującym na innych formach zatrudnienia niż umowa o pracę. W zeszłym roku Trybunał Konstytucyjny uznał takie rozwiązanie za niekonstytucyjne. Przepisy wykonawcze, umożliwiające wykonanie wyroku ciągle oczekują na wdrożenie. PiS powinien przestawić je w pakiecie razem z większymi uprawnieniami PIP i wprowadzeniem minimalnej stawki godzinowej. Wspólnie tworzyłyby pakiet wzmacniający pozycję pracowników.
Skąd się biorą dzieci?
Rząd ma jeszcze czas na takie zmiany, od tych szczegółów będzie zależało, jaki będzie prawdziwy socjalny wymiar zmian. W przypadku rozwiązania, które już zostało wprowadzone, 500+, już widać, że jego socjalny wymiar jest dość złudny. Uniwersalne świadczenie dla rodzin wychowujących dzieci nie jest złym pomysłem, z powodzeniem funkcjonuje w krajach skandynawskich, gdzie - mimo powszechności dostępności aborcji na życzenie - wskaźnik urodzeń pozostaje o wiele wyższy niż w Polsce. U nas w 2014 wynosił [sprawdź] 9,77 urodzeń na tysiąc mieszkańców, w Szwecji 11,92 [sprawdź]. Więcej nie tylko niż u nas, ale też na Węgrzech, gdzie system wsparcia oparty na odpisy od podatków dla rodzin wychowujących dzieci, tak zachwalany tu niedawno przez Łukasza Warzechę, w ciągu czterech pierwszych lat rządów Orbána nie tylko nie łączył się ze wzrostem, ale wręcz ze spadkiem wskaźnika urodzeń [sprawdź] - z 10,4 w 2010 roku do 9,77 w 2014.
W Szwecji jednak świadczenia dla rodzin są częścią kompleksowego systemu państwa dobrobytu, na który składają się inwestycje w darmową opiekę zdrowotną wysokiej jakości, stabilny rynek pracy, dostępne tanie mieszkania na wynajem, oraz tanie żłobki i przedszkola. Zasiłek jest kropką nad i. U nas jest kropka bez litery. Dlatego można mieć wątpliwości, czy program zrealizuje pronatalistyczne cele.
Barierą dla wielu par jest podjęcie decyzji o pierwszym dziecku. W Polsce zasiłek 500+ przysługiwać będzie tylko bardzo ubogim gospodarstwom domowym, nie osiągających większego dochodu niż 800 zł na osobę. Co to oznacza? To, że gospodarstwo domowe z jednym dzieckiem, gdzie każdy z dwojga dorosłych zarabia pensję minimalną nie łapie się już na pomoc. Tak samo jak rodzic samotnie wychowujący dziecko zarabiający medianę. W tej postaci program 500+ stanowi pomoc dla klasy średniej, którą stać już było na co najmniej dwójkę dzieci i która chętnie przyjmie jeszcze dodatkowe środki.
Największą barierę dla posiadania dzieci, nie jest jednak brak 6 tysięcy złotych rocznie w budżecie domowym, ale sytuacja mieszkaniowa. 43 proc. Polaków poniżej 35 roku życia mieszka z rodzicami. To jeden z najwyższych odsetków w Unii Europejskiej. W Niemczech wynosi on 17 proc. Ale w Niemczech rozwinięte jest budownictwo komunalne, wynajęcie taniego mieszkania, na dających pewność i pozwalających na długotrwałe planowanie strategii życiowych warunkach najmu, nie jest żadnym problemem. W Polsce większość młodych ludzi ma do wyboru albo drogi kredyt na całe aktywne zawodowe życie albo wynajem na rynku prywatnym, który jest drogi, mało pewny, postrzegany jako nie dający życiowej stabilizacji. Na wynajem mieszkania lub koszty obsługi kredytu hipotecznego przeciętny mieszkaniec Warszawy pracować musi połowę miesiąca, mieszkaniec Berlina sześć dni, Wilna 7,5.
Każdy spójny plan budowy Polski socjalnej powinien zacząć od kwestii mieszkaniowej. PiS ją dostrzega. Wiceminister infrastruktury Kazimierz Smoliński zapowiada narodowy program budowy mieszkań. Samorządowe spółki non-profit, korzystając z gruntów różnych instytucji rządowych i spółek skarbu państwa, mają zacząć budowę tanich mieszkań na wynajem. Problem w tym, że plan ten to odległa przyszłość. Zanim ruszy, rząd wyda kilkadziesiąt miliardów złotych na program 500+, także dla zamożnych rodzin tak naprawdę niepotrzebujących wsparcia. Koszt budowy metra kwadratowego mieszkania to około 3,5 tysiąca za metra kwadratowy. Łatwo policzyć, ile za samo 17 miliardów przeznaczone w tym roku na 500+, można by zbudować.
Zaczynamy budować od dymu z komina?
Warto też pamiętać, że budżet nie jest z gumy, pewne wydatki muszą mieć priorytety. Może okazać się, że 500+ pochłonie środki na inne ambitne projekty. A poza narodowym programem budownictwa PiS zapowiada też zwiększenie finansowania służby zdrowia bezpośrednio z budżetu i odejście od modelu ubezpieczeniowego tak, by każdemu zapewnić dostęp do opieki zdrowotnej. Znów, co do zasady - brawo. Prawo do opieki zdrowotnej ma konstytucyjny charakter, ponad 2 miliony Polaków i Polek, którzy z różnych powodów nie mają opłaconego ubezpieczenia, nie mogą być pozbawione dostępu do lekarza, wstrzymywać się od koniecznych badań i zabiegów w obawie o rachunki. Ale nie można składać takich obietnic, nie włączając ich w odpowiedni kontekst, nie zastanawiając się kto za nie zapłaci. Nie da się mieć dobrze działających usług publicznych bez bardziej progresywnego i szczelnego systemu podatkowego. A podnoszenie podatków najbogatszym ciągle pozostaje dla PiS tabu.
Nie da się też budować nowoczesnego państwa socjalnego w oparciu o gospodarkę opartą na podwykonawstwie, taniej sile roboczej, o gposodarkę pozostającą w zaklętym kręgu niskich inwestycji, zysków i płac. PiS mówił - słusznie - od dawna o tym problemie, ale nie widać jak dotąd planów spójnej polityki wyprowadzającej nas z pułapki średniego rozwoju. Jasne, Beata Szydło dopiero zaczyna rządy, ale w polityce gospodarczej i społecznej jej rządu nie widać żadnej spójnej koncepcji, etapów prowadzących do jasno określonego celu. Patrząc na wychodzące z kolejnych resortów propozycje, ma się wrażenie, że raz jeszcze potwierdzają się słowa ministra Sienkiewicza, o "działającym wyłącznie fragmentami", a nie całością, państwie polskim. Tę fragmentaryczność widać zresztą w wypowiedzi rzeczniczki prasowej PiS, Beaty Mazurek, która hipotetycznej samotnej matce mającej dochód w rodzinie na poziomie 801 złotych poradziła, by "ustabilizowała swoją sytuację życiową i próbowała mieć więcej dzieci - wtedy załapie się na program".
W okresie przedwyborczym takie słowa kosztowałyby pewnie posłankę Mazurek posadę rzeczniczki, a każdą partię rządzącą wybory.
Szwedzcy socjaldemokraci, budując wzorcowe państwo socjalne lubili używać metafory Szwecji, jako "domu ludu". W jednym z wierszy Leopolda Staffa podmiot liryczny zmęczony tym, że kolejne budowane przez niego domy oparte na, jak się wydawało, solidnych fundamentach, walą się z hukiem deklaruje "teraz budować zacznę od dymu z komina". PiS niestety też od tego zaczyna budowę socjalnego domu w Polsce. Co sprawdza się w poezji, raczej nie sprawdzi się jednak w polityce. Tu potrzeba solidnego planu i fundamentów, socjalnym pomysłom PiS - jak trafne w diagnozach i założeniach by nie były - brakuje obu.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski