Polityczna cisza przed burzą. Decydujące starcie właśnie się zaczyna [OPINIA]
Figurki na politycznej szachownicy jeszcze drzemią. Owszem, w roku 2022 Morawiecki walczył z Ziobrą niemal na gołe pięści; Kaczyński robił to, co robić uwielbia - zastawiał "niemiecką pułapkę" na opozycję; a Tusk co rusz przypominał, że to co w Polsce złe, dzieje się z winy PiS-u. Wszystko było do bólu przewidywalne. Było, bo za kilka tygodni nie będzie.
Biorąc pod uwagę to, jak wiele dokoła się działo – na czele z wojną tuż za naszymi granicami – na polskiej szachownicy politycznej w 2022 roku zmieniło się zaskakująco niewiele.
Pełnoskalowa inwazja Putina na Ukrainę, napływ milionów ukraińskich uchodźców, wreszcie pełzający kryzys energetyczny nie naruszyły zasadniczych ram, w jakich osadzona jest polska polityka.
Pole polityczne ciągle kształtuje przede wszystkim spór PiS z partiami demokratycznej opozycji, czy mówiąc neutralnym językiem: paktu senackiego i Polski 2050.
Bliskość wojny w niczym nie zmniejszyła polaryzacji naszych elit politycznych, a rządzący obóz - poza kilkoma gestami - nie wycofał się ze swojego skrajnie konfrontacyjnego stylu prowadzenia polityki. W nim opozycja przedstawiana jest nie tyle jako polityczny przeciwnik i równoprawny konkurent w walce o poparcie Polaków, ile jako wróg, zagrożenie dla wspólnoty politycznej, które należy z niej wyeliminować, zanim ją zniszczy.
Najważniejsze tematy, wokół których toczy się spór PiS-opozycja dominują w polskiej polityce od co najmniej kilku lat, zwłaszcza konflikt z Komisją Europejską o praworządność, skutkujący zablokowaniem środków z KPO.
Tak jak w 2021 roku PiS utrzymuje pierwsze miejsce w sondażach, ale od dawna nie dają mu one większości koniecznej do samodzielnego stworzenia rządu.
Trwanie największym sukcesem władzy
Jednocześnie wszyscy chyba mamy poczucie, że za tym pozornie statycznym obrazem zachodzi szereg zmian, że wiatry określające pole gry w polskiej polityce zaczynają powiewać - po raz pierwszy od długiego czasu - w stronę korzystniejszą dla opozycji niż dla rządzących. Używając sportowego porównania: "powiało jej pod narty".
W powieści "Lampart" Giuseppe Tomassiego di Lampedusy tytułowy bohater, konserwatywny sycylijski arystokrata, komentuje przemiany zachodzące w jednoczących się Włoszech lat 60. XIX wieku słowami, że czasem wiele trzeba zmienić, aby wszystko pozostało takie samo.
Za 10 miesięcy może się okazać, że w polskiej polityce 2022 roku było odwrotnie: prawie wszystko pozostało takie samo, by za rok wiele mogło się zmienić – na czele z tym, kto tworzy rząd.
Jak w tej sytuacji w ostatnich 12 miesiącach radzili sobie poszczególnie aktorzy polityczni?
Zacznijmy od Zjednoczonej Prawicy. W 2022 roku ten obóz polityczny odniósł przede wszystkim dwa sukcesy.
Po pierwsze, mimo drożyzny, nerwowej sytuacji na rynku węgla i chaosu wokół Polskiego Ładu na początku roku – gdy premier uspokajał podatników, że jeśli stracą na nowych przepisach, to będą mogli się rozliczyć według zasad z 2021 roku – utrzymał on prowadzenie w sondażach i sondażową średnią przekraczającą 30 proc. Pokazuje to siłę żelaznego elektoratu PiS, który jest gotowy trwać przy partii i Jarosławie Kaczyńskim bez względu na wszystko oraz siłę partyjnego aparatu propagandy, który zamknął na dobre kilka milionów wyborców w alternatywnym świecie, gdzie głosowanie na PiS i wyłącznie na PiS jest w zasadzie jedyną opcją.
Jednocześnie rządzącemu obozowi nie udało się rozwiązać w 2022 roku żadnego ze swoich problemów. Najbardziej ważki politycznie w skutkach okazać się może pat wokół zablokowanych pieniędzy z KPO.
Partia władzy w tej kwestii kilkakrotnie zmieniała zdanie: raz buńczucznie pokrzykiwała, że tych pieniędzy wcale nie potrzebujemy i nie damy się szantażować Unii, by za chwilę obiecywać, że już wkrótce porozumie się z europejskimi partnerami, a środki popłyną do Polski.
Obie najważniejsze próby porozumienia – z czerwca i grudnia – nie zakończyły się jednak sukcesem.
W pierwszym przypadku, mająca otwierać drogę do KPO prezydencka ustawa o Sądzie Najwyższym, zmieniająca Izbę Dyscyplinarną SN w Izbę Odpowiedzialności Zawodowej, okazała się niewystarczająca z punktu widzenia kamieni milowych wpisanych w KPO.
W drugim, przeciw wynegocjowanemu przez ministra Szynkowskiego vel Sęka porozumieniu – przenoszącemu sądownictwo dyscyplinarne do Naczelnego Sądu Administracyjnego i rozszerzającym możliwości badania niezależności sędziego – zbuntował się prezydent. Andrzej Duda zawarte w nim zapisy uznał za próbę podważenia jego prezydenckiej prerogatywy do skutecznego powoływania sędziów.
Na razie trwa nowa runda negocjacji między prezydentem, członami Zjednoczonej Prawicy i opozycją, ale czy w ich wyniku powstanie nowy projekt akceptowalny dla Komisji Europejskiej wcale nie jest pewne.
Nieumiejętność rozwiązania problemu z KPO wynika bowiem z tego, że Zjednoczona Prawica od lat nie potrafi rozwiązać dwóch innych problemów, które sama stworzyła.
Po pierwsze, tego z opartą na błędnych przesłankach, źle wymyśloną i jeszcze gorzej wykonaną "reformą" wymiaru sprawiedliwości, generującą wyłącznie chaos. Po drugie, z coraz bardziej rozpychającym się w układzie władzy krnąbrnym koalicjantem – Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry.
Eurosceptyczna - przynajmniej w deklaracjach - i opowiadająca się za zaostrzeniem kursu wobec sędziów partia, uniemożliwia PiS racjonalne wyjście z patowej sytuacji, przynajmniej bez ryzyka utraty większości w Sejmie.
Morawiecki i Ziobro w klinczu
Problem z Solidarną Polską najczęściej przejawiał się coraz bardziej otwartym sporem między Mateuszem Morawieckim a Zbigniewem Ziobrą.
Od dawna wiadomo było o konflikcie między tą dwójką, ale to w 2022 roku ich polityczna walka przybrała zupełnie otwarty charakter. W efekcie premier i minister kilkakrotnie starli się niemal na gołe pięści na oczach opinii publicznej.
Ziobro nie tylko otwarcie kontestował politykę europejską szefa rządu, ale też faktycznie oskarżał premiera o nieudolność w negocjacjach z Europą i wprowadzanie Zjednoczonej Prawicy w błąd co do tego, co właściwie zostało wynegocjowane.
Z kolei Morawiecki atakował "radykałów" z własnego obozu, którzy nie rozumieją, jak działa Unia, nie znają się na rynkach finansowych, dlatego bez żadnej odpowiedzialności za słowo opowiadają, że Polska może wywrócić europejski stolik i poradzić sobie bez europejskich pieniędzy.
Ani Morawiecki, ani Ziobro nie byli przy tym w stanie zadać decydującego ciosu, zdolnego politycznie znokautować przeciwnika. Utkwili w klinczu.
Ta sytuacja nie pomaga politycznie żadnemu z nich, obciąża też Zjednoczoną Prawicę. Komu szkodzi bardziej? Jak pokazywał sondaż "Rzeczpospolitej" z listopada, najwięcej ankietowanych (26,7 proc.) za brak środków z KPO obwiniło Ziobrę i Solidarną Polskę. Rząd Morawieckiego wskazało ponad dwukrotnie mniej – 12,1 proc.
Ziobro, w przeciwieństwie do Morawieckiego, nie walczy jednak o poparcie większości, tylko o zagospodarowanie radykalnie antyeuropejskiej niszy. Zapełniający ją elektorat często jest po prostu fundamentalnie przeciwny funduszowi post pandemicznemu Unii, którego częścią są poszczególne KPO, gdyż uważa, że pogłębia to integrację Europy.
Ziobro w elektoracie, w jaki celuje, nie traci więc na tym, że blokuje europejskie środki dla Polski.
Morawiecki tymczasem zastąpił pięć lat temu Beatę Szydło na stanowisku premiera właśnie po to, by porozumieć się z Brukselą i zapewnić Polsce europejskie środki. Jak na razie jego misja zakończyła się niepowodzeniem.
Jeśli premier nie odblokuje pieniędzy przed wyborami, jego polityczna przyszłość w Zjednoczonej Prawicy po wyborach może być bardzo niepewna. Na razie chroni go przede wszystkim to, że większość PiS w Sejmie jest krucha i operacja zmiany szefa rządu przez konstruktywne wotum nieufności mogłaby się wymknąć spod kontroli.
Nie najgorszy rok prezydenta
Lepszy rok miał za to prezydent Duda. Udało się mu w końcu na dłużej zaznaczyć swoją autonomię wobec swojej dawnej partii, wetując nie tylko Lex TVN, ale także Lex Czarnek.
To prezydent stał się też twarzą resetu naszych relacji z administracją prezydenta Bidena, które - mówiąc najdelikatniej - nie zaczęły się dobrze. Z kolei gdy Putin napadł na Ukrainę, Andrzej Duda na arenie międzynarodowej zachowywał się w sposób, który nie przynosił Polsce wstydu. Z czasem stał się jednym z głównych globalnych rzeczników naszego heroicznie broniącego się przed niesprowokowaną agresją sąsiada.
Jednocześnie ocenę prezydenta obniża to, że to ustawy, które wyszły z jego kancelarii – zwłaszcza ta o Krajowej Radzie Sądownictwa – są powodem sporu o praworządność i blokady środków z KPO. A opór prezydenta wobec rozszerzenia testu niezależności sędziego na razie uniemożliwia porozumienie, mogące uruchomić potrzebne Polsce europejskie środki.
Choć można Dudę pochwalić za to, jak na forach międzynarodowych walczył o sprawę ukraińską, to jednocześnie nie wykorzystał on okazji, jaką stwarzała wojna, by spróbować wrócić do głównego nurtu europejskiej polityki.
Ten sam zarzut można postawić zresztą całemu obozowi władzy. Polityczny kapitał, jaki Polska zgromadziła, pomagając Ukraińcom w pierwszych miesiącach wojny, został przez władzę w dużej mierze roztrwoniony na spory z Europą i niemądre kampanie wymierzone w Niemcy.
Cel opozycji nieszczególnie ambitny
Jak w tej sytuacji zachowywała się w 2022 roku opozycja? Obserwując jej działania, można powiedzieć, że przede wszystkim starała się nie popełniać błędów. I trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę ten cel – nieszczególnie zresztą ambitny – spełniła swoje założenia.
Opozycja nie pokłóciła się bez sensu, tak jak stało się to przy okazji głosowania nad KPO w 2021 roku. Nie wplątała się w wojnę wokół tego, czy iść na jednej liście, czy lepiej na wielu.
Temat oczywiście ciągle wraca, a najbardziej tożsamościowy elektorat PO co jakiś czas wzywa całą opozycję do zjednoczenia pod przewodem partii Donalda Tuska.
Z podobnych nacisków najpewniej jednak nic nie wyniknie. Liderzy partyjni i ich stratedzy widzą bowiem, że wszystkie dostępne dane sugerują, że wcale nie jest to optymalny sposób na pokonanie PiS za 10 miesięcy.
Opozycji udało się też unikać pułapek zastawianych przez PiS, np. przez wrzucenie tematu niemieckich reperacji. Zamiast polemizować z samym założeniem o konieczności reperacji ze strony Niemiec - na co najpewniej liczył Kaczyński - opozycyjne partie powiedziały: dobrze, Polsce należą się reparacje, będziemy was rozliczać z tego, jak sobie z tym radzicie.
Poszczególne partie wykonały też trochę pracy, by skonsolidować swoje poparcie i przygotować się na rok wyborczy.
Lewica zadeklarowała chęć kontynuacji współpracy w ramach koalicji tworzącej dziś jej klub parlamentarny oraz określiła warunki swojego udziału w rządach po PiS. Platforma kontynuowała drogę, mającą zbliżyć partię do tego, gdzie dziś realnie jest jej elektorat: np. podnosząc temat prawa do mieszkania czy skrócenia czasu pracy. Dla konserwatywno-liberalnej Platformy, tej z pierwszych lat historii partii, brzmiałoby to wszystko jak herezje, ale elektorat jest dziś w zupełnie innym miejscu niż na początku wieku.
Mimo pojedynczych, ciekawych propozycji programowych, padających z opozycyjnej strony, nie układają się one jak dotąd w spójną wizję Polski po PiS-ie. A już na pewno nie w taką, która byłaby zdolna przekonać rozczarowanych wyborców tej partii. Opozycja nie bardzo potrafi też przedstawić jedną, realistyczną receptę na to, jak odkręcić PiS-owską destrukcję, z którą mamy do czynienia w przypadku praworządności czy relacji z Unią.
Być może czas na takie wizje będzie dopiero w przyszłym, wyborczym roku. Wtedy przekonamy się, czy partie opozycyjne wykorzystały ostatnie 12 miesięcy na prace programowe, czy wręcz przeciwnie.
Za chwilę pobudka
2023 rok będzie w polskiej polityce znacznie bardziej intensywny niż 2022. Szachownica się ożywi, figury będą pędzić po jej polach, jak bolidy Formuły 1. Pytanie, co wszystkie te intensywne ruchy ostatecznie zmienią? Czy pozwolą opozycji odsunąć PiS od władzy, czy nie?
Na razie koniunktura wydaje się sprzyjać opozycji. Władzę osłabia drożyzna, brak gospodarczych sukcesów, zablokowane pieniądze z Unii, chaos w wielu dziedzinach. Na każdym kroku widać też wyraźne zużycie obozu władzy, połączone z bezczelnością i poczuciem bezkarności jego funkcjonariuszy. Może więc opozycji faktycznie wystarczy czekać, aż PiS i przystawki do reszty spalą się w walce o trzecią kadencję? Polityka jest jednak nieprzerywalna, więc dopóki nie policzymy ostatniego głosu, nic nie jest rozstrzygnięte.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski