Policzek dla Niemiec. "Są uzależnieni od Rosji, Putin jest dla nich jak diler"
Po tym, jak prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nie zgodził się na wizytę w Kijowie prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera, wśród niemieckiego społeczeństwa ponownie rozgorzała dyskusja na temat dobrych, wieloletnich relacji z Putinem, uniezależnienia się od rosyjskich surowców i dostaw broni do Kijowa. - Niestety Berlin siedzi jeszcze okrakiem, bo jest nadal w dużym stopniu uzależniony od Rosji. Dużo szkód wyrządziła polityka Angeli Merkel, która okazała się niewłaściwa i poniosła porażkę - mówią WP eksperci ds. niemieckiej polityki.
13.04.2022 19:43
Przypomnijmy, Frank-Walter Steinmeier miał jechać z Polski do Kijowa, ale władze Ukrainy nie wyraziły zainteresowania spotkaniem.
- Mój kolega i przyjaciel, prezydent Polski Andrzej Duda, zasugerował ostatnio, abyśmy wspólnie z prezydentami Estonii, Łotwy i Litwy udali się do Kijowa, co byłoby silnym sygnałem europejskiej solidarności z Ukrainą. Byłem gotów, ale najwidoczniej – i muszę to przyjąć do wiadomości – w Kijowie sobie tego nie życzono – powiedział prezydent Niemiec we wtorek podczas wizyty w Warszawie.
Według niemieckiego dziennika "Bild", to Wołodymyr Zełenski nie chciał się spotkać ze swoim niemieckim odpowiednikiem. Powodem mają być bliskie związki Steinmeiera z Rosją w ostatnich latach i jego rola podczas budowy gazociągu Nord Stream 2.
Po odmowie Kijowa pod adresem prezydenta Niemiec, zaproszenie do Kijowa otrzymał kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Wizyta miałaby być poświęcona temu, jak Niemcy przy pomocy ciężkiej broni mogą pomóc Ukrainie w walce z Rosją. W środę rzecznik współrządzącej liberalnej partii FDP ds. polityki obronnej Marcus Faber zadeklarował, że Niemcy dostarczą Ukrainie broń ciężką, a decyzja została uzgodniona z pozostałymi partiami rządzącej koalicji: SPD i Zielonymi.
Steinmeier? Ukraina nie zapomniała jego poparcia dla Nord Stream 2
Politycy rządowej koalicji przy okazji skrytykowali jednak udzieloną przez Kijów odmowę dla wizyty Steinmeiera, określając ten krok jako "niezrozumiały". Przypominali, że w kwietniu prezydent Niemiec wyraził żal za swoją wcześniejszą postawę, mówiąc, że jego poparcie dla gazociągu Nord Stream 2 było oczywistym błędem.
- To pokazuje, że zniecierpliwienie ze strony Kijowa polityką Niemiec jest już tak duże, że Zełenski pozwala sobie na taki afront. Jest to prowokacja wymierzona w niemieckie władze. A równocześnie wyraźny sygnał, mówiący o tym, że Niemcy w zakresie pomocy militarnej dla Ukrainy powinny robić więcej. To element większej układanki i rosnącej presji na Berlin, również ze strony niemieckiego społeczeństwa, ośrodków opinii publicznej i tamtejszych mediów. Sojusznicy Niemiec mówią: "weźcie się do roboty". I choć kanclerz Olaf Scholz zapewniał, że Berlin dostarcza broń Ukraińcom w podobnym trybie, jak inne państwa Zachodu, to podkreślał też, że "Niemcy nie będą się wyrywać przed szereg". Ale presja rośnie i wydaje się być skuteczna - mówi Wirtualnej Polsce Traczyk.
Z kolei według dr Marcina Zaborowskiego, redaktora naczelnego Res Publica Nowa i byłego dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, brak zaproszenia dla Steinmeiera to bardziej kwestia personalna niż dotycząca relacji z Niemcami.
- Oczywiście, to się naturalnie wiąże ze sobą, bo odmówiono jednak prezydentowi Niemiec. Ale w Ukrainie nadal jest trwała pamięć, że jest to osoba, która w przeszłości silnie wspierała Nord Stream 2 i była współarchitektem polityki miękkości wobec Rosji. A dodatkowo Steinmeier wspierał mocno "Partnerstwo dla Modernizacji", czyli otwarcie na bliższe relacje Unii Europejskiej z Rosją. Ukraińcy pamiętają też, że był szefem MSZ w rządzie Angeli Merkel i prominentnym działaczem SDP, kierowanej przez byłego kanclerza Gerharda Schroedera - mówi WP dr Zaborowski.
Jego zdaniem, to też ciekawy zabieg dyplomatyczny ze strony Ukrainy. - Proszę zwrócić uwagę, że jeszcze do niedawna wyjazd europejskich polityków do Kijowa był uważany za szalone ryzyko. Kiedy premierzy Polski, Czech i Słowenii pojechali na Ukrainę, spadła na nich fala krytyki. Obecnie Zełenski odwrócił to w ten sposób, że to on decyduje, kto może przyjechać do Kijowa, a kto nie. A kolejka chętnych jest coraz dłuższa… - ocenia Zaborowski.
W tym kontekście - jak twierdzą eksperci - wizyta kanclerza Olafa Scholza nabiera ważniejszego znaczenia.
- Zełeński nie chce Steinmeiera, ale chce Scholza. Bo to kanclerz Niemiec podejmuje kluczowe decyzje. A gdyby pojawił się Steinmeier, w Berlinie byłoby to odebrane jako rozgrzeszenie ze strony Ukrainy za dotychczasowy brak zdecydowania ws. dostaw ciężkiej broni. Po wizycie prezydenta Niemiec mielibyśmy poklepywanie się polityków w Berlinie i mówienie, że wszystko jest w porządku i pomagamy jak inni - uważa Traczyk, specjalista ds. Niemiec.
"Berlin nadal siedzi okrakiem"
W podobnym tonie wypowiada się dr Zaborowski. - Scholz nie ma takiego "bagażu zaszłości", jak Steinmeier. A co najważniejsze, zgodził się na dostawy broni dla Ukrainy. Kanclerz Niemiec jest twarzą "nowej polityki Niemiec wobec Ukrainy". I jeśli ta polityka nie jest wprowadzana w sposób tak szybki i dynamiczny, jak Kijów by tego oczekiwał, to raczej to nie jest wina Scholza, ale skomplikowanej układanka geopolitycznej - mówi dr Zaborowski.
Według eksperta, Scholz - w porównaniu do Merkel - prowadzi dość odważną politykę ws. Rosji.
- Pamiętajmy, że jak zaczęła się wojna, to większość komentatorów mówiła, że Niemcy nie zrezygnują z Nord Stream 2. Pesymistyczne oczekiwania jednak się nie spełniły. Po drugie, rząd niemiecki nie zablokował sankcji Swift wobec Rosji. A nie ma wątpliwości, że te sankcje powinny być jeszcze poważniejsze, związane z embargiem na ropę i gaz. Ale w tym przypadku Berlin siedzi jeszcze niestety okrakiem, bo ma bardzo duży stopień uzależnienia od Rosji. Wiadomo, że Polska jest ważniejszym partnerem ekonomicznym dla Niemiec, ale to, co Polska daje Niemcom, Berlin może kupić w innych miejscach. Natomiast to, co dostają od Rosji, mogą w tym momencie dostać jedynie od Rosji. To specyfika tego uzależnienia, podobna do uzależnienia narkomana. Rosja jest tym dilerem, który ma wyłączność - ocenia Zaborowski.
Nasz rozmówca w mocnych słowach krytykuje natomiast politykę byłej kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
- Polityka Angeli Merkel wobec Rosji okazała się niewłaściwa i poniosła porażkę. Była kanclerz nie potrafi dzisiaj przyznać się do błędu i powiedzieć, że jest współodpowiedzialna za to, że świat niewłaściwie określił Władimira Putina. Przesadą jest mówienie o jej współodpowiedzialności za wojnę, ale faktem jest, że Berlin nie przyczynił się do powstrzymania Putina i jego agresji na Ukrainę. A wręcz przeciwnie - stosował politykę, która zachęciła rosyjskiego dyktatora do bardziej agresywnych działań - uważa dr Zaborowski.
Podobnie uważa Traczyk. - Społeczeństwo niemieckie i politycy powoli wygrzebują się z dołka, który sami sobie wykopali. A za który odpowiada w głównej mierze Angela Merkel. I choć teraz jest jako była kanclerz w wygodnej sytuacji, to jej podejście do Rosji na trwałe zapisze się na kartach niemieckiej historii - podkreśla ekspert.
Niemcy zmieniają swoje podejście?
Obaj eksperci zwracają również uwagę na rosnące poparcie niemieckiego społeczeństwa dla dostaw broni na Ukrainę. Jak wynika z sondażu dla stacji RTL i ntv, który został opublikowany we wtorek, 55 proc. Niemców opowiada się za dostarczaniem Ukrainie broni ofensywnej i ciężkiego sprzętu wojskowego dla odparcia rosyjskiej inwazji. Przeciwnych jest 33 procent. To radykalna zmiana wobec pierwszych dni wojny w Ukrainie.
- Ale też po 1,5 miesiąca konfliktu mamy zupełnie inną sytuację. Okrucieństwo ze strony Rosjan, akty ludobójstwa i zbrodnie wojenne. Niemieckie społeczeństwo to widzi i ocenia jednoznacznie. A dodatkowo jest bardzo wyczulone na kwestie łamania praw człowieka i odpowiednio reaguje - mówi Traczyk, ekspert ds. polityki niemieckiej.
I jak dodaje, dyskusja w niemieckiej koalicji rządowej ws. wysyłania ciężkiego uzbrojenia dla ukraińskiej armii trwa.
- Jeszcze częściowo sceptyczni są politycy SPD. Powoli jednak i oni zbliżają się do tego momentu, w którym sytuacja robi się już bez wyjścia. Niemcy sami zapędzą się w kozi róg i będą musieli wykonać jakieś kroki. Poprzez swoje dotychczasowe działania utracili zaufanie wśród państw Europy Środkowo-Wschodniej, także państw bałtyckich, które widzą, że na Berlinie nie można do końca polegać - ocenia Traczyk.
Jego zdaniem, powodem takiej opieszałości może być to, że w Niemczech panuje nadal silna obawa związana z kosztami gospodarczych wojny, w tym embargiem na rosyjskie surowce. Choć - jak wynika z sondażu dla ZDF - jest ona mniejsza niż na początku wojny w Ukrainie. M.in. 54 proc. Niemców popiera zatrzymanie importu gazu i ropy pod warunkiem zabezpieczenia dostaw z innych źródeł, a 28 proc. jest gotowych na embargo nawet wobec problemów z dostawami.
- Niemieckie społeczeństwo, choć pełne obaw, dostrzega równocześnie wysiłki tamtejszej klasy politycznej, szczególnie Zielonych, którzy są odpowiedzialni za działania w kierunku uniezależnienia się od Rosji. M.in. za postawienie tymczasowych pływających terminali LNG, za negocjacje ws. nowych umów z państwami Zatoki Perskiej na dostawę gazu i ropy. Wysiłki w kwestii embarga i zabezpieczenia dostaw powinny iść – w oczach Niemców – równolegle. Nikt absolutnie nie mówi o wejściu embarga od jutra, tylko w pewnej perspektywie czasowej. Dlatego niemieckie społeczeństwo chce, by rząd zarysował przyspieszony plan odejścia od rosyjskich surowców. Nie ten, który dotychczas przedstawiono: odchodzimy od węgla od połowy lata, od ropy do końca roku, od gazu do 2024 r. Tylko taki, by być gotowym do poniesienia znacznie większych kosztów - mówi WP Traczyk.