Policjanci w Sanoku bali się użyć siły w obawie przed konsekwencjami prawnymi?
Policja chciała za wszelką cenę uniknąć rozwiązania siłowego w obawie przed konsekwencjami prawnymi - mówią w rozmowie z WP.PL były dowódca GROM Roman Polko i były negocjator policyjny nadinspektor Dariusz Loranty. - Łatwiej podjąć decyzję, że nie wchodzimy, nie szturmujemy, bo sytuacja może się sama rozwiązać, niż wejść szturmem i odpowiadać dyscyplinarnie - wyjaśnia Loranty. W tragicznych wydarzeniach w Sanoku zginęła 17-latka i podejrzany o zabójstwo 32-letni mężczyzna, który strzelał do policjantów.
11.01.2013 | aktual.: 11.01.2013 15:41
Przeczytaj też: Tragiczny finał obławy w Sanoku - nie żyją dwie osoby
Gdyby w Polsce obowiązywały mniej restrykcyjne dla policjantów regulacje prawne, sytuacja w Sanoku mogła zakończyć się inaczej. Szybka akcja policji mogłaby zapobiec śmierci 17-latki - taki wniosek można wyciągnąć z opinii ekspertów analizujących akcję policji.
- Tak naprawdę policja czekała, aż sytuacja rozwiąże się sama. Mieliśmy dużo szczęścia, że ten bandyta nie zabił, ani postronnych osób, ani żadnego funkcjonariusza. Pytanie tylko, co zrobiono, aby uratować tę 17-latkę? Dlaczego tak późno zakręcono gaz? Czy zablokowano sprawcy dostęp do informacji medialnych dotyczących tego, jakie kroki wobec niego są podejmowane? - pyta gen. Roman Polko.
Kara za udaną akcję
Podobne argumenty wysuwa były negocjator policyjny Dariusz Loranty, który przed akcją policji mówił w rozmowie z WP.PL, że antyterroryści nie mogą użyć broni snajperskiej i gazów obezwładniających ze względu na restrykcje prawne (zobacz komentarz Dariusza Lorantego). - Bezwład decyzyjny wynikający z restrykcyjnych przepisów wiąże ludziom ręce. Przepisy służą temu, aby wskazać winnych, jeśli coś nie wyjdzie. Dlatego łatwiej podjąć decyzję, że nie wchodzimy, nie szturmujemy, bo sytuacja może się sama rozwiązać, niż wejść szturmem i odpowiadać dyscyplinarnie, tracąc dodatkowo pieniądze przez decyzję, której podjęcie nie jest uregulowane prawnie - wyjaśnia Loranty.
Negocjator zwraca uwagę, że funkcjonariusze, którzy brali udział w akcji w tej chwili są prawdopodobnie przesłuchiwani przez prokuraturę. Oddzielne postępowania wyjaśniające będzie też prowadziła policja i MSW. - Znam to z własnego doświadczenia, ci policjanci przeżywają teraz ogromny stres. Policja nie boi się przestępców, bo mamy broń i przewagę, bardziej obawiamy się konsekwencji prawnych. Boję się, że rozliczała będzie ich komenda główna, czyli badacze pisma, którzy nigdy nie wąchali prochu, nigdy nie byli na zdarzeniu i nie podejmowali takich decyzji jak policjanci w Sanoku. Ci ludzie przeżywają teraz ogromny stres - mówi Loranty.
Były policjant przypomina podobną sytuację, w której funkcjonariusze, mimo pomyślnego zakończenia akcji bez jednego wystrzału, ponieśli poważne konsekwencje. 21 września 2003 roku uzbrojony w pistolet mężczyzna wtargnął do budynku TVP w Warszawie, wziął zakładnika i zażądał wyemitowania nagrania, które przyniósł ze sobą. - Oczywiście policjanci poradzili sobie z nim. W studio byli ludzie, dzięki temu funkcjonariusze w cywilu wmieszali się w operatorów i rozwiązali tę sprawę prostą ludzką metodą dania mu skutecznie w łeb. Chciałem przypomnieć, że paru z tych chłopaków było zawieszonych za pobicie tego człowieka, którego nie można było skłonić do negocjacji, zastrzelić, ani psiknąć mu gazem. Być może dostał o jeden strzał za dużo, ale policjanci działali w stresie. Trzech się na niego rzuciło ryzykując swoje życie. Jeden z nich miał wysokie prawdopodobieństwo śmierci, gdyby sprawca zdążył wystrzelić. Rozwiązali ten problem, ale później mieli postępowania karne o nadużycie siły - przypomina Dariusz Loranty.
Policja nie miała podsłuchu?
Zdaniem Lorantego, większą rolę w akcji powinna odegrać policja kryminalna, która ma większe doświadczenie i umiejętności przydatne w tego typu sytuacjach. - Decyzję o szturmie powinien podejmować sztab na podstawie informacji, które spływają dzięki technice operacyjnej - przecież policja dysponuje np., kamerą termowizyjną. Widziałem takie rzeczy już kilka lat temu i dla mnie jest nieprawdopodobne, żeby policjanci tego nie użyli - mówi negocjator.
Gen. Polko wyjaśnia, że do podobnych akcji na terenie kraju można wykorzystywać jednostkę GROM, która jest przygotowana do rozwiązywania tego rodzaju problemów. Jednak również w przypadku tej jednostki specjalnej, żołnierze musieliby działać w ramach tych samych zasad ograniczających użycie siły, m.in. wykorzystanie broni snajperskiej i gazów obezwładniających. Dlatego jednostka GROM nie mogłaby podjąć innych działań niż policja. - W praktyce nikt nie podejmie takiej decyzji, bo latami będzie musiał chodzić po sądach. Wyrok, który zapadnie, nie musi być wcale uniewinniający, bo jeśli okaże się, że w skutecznych działaniach, którymi udało się ochronić życie wielu ludzi, sędzia dopatrzy się stworzenia zagrożenia wykraczającego poza ramy prawne, to nie tylko kariera, ale i życie takiego dowódcy może być przez to zrujnowane. Stąd asekuranctwo, z którym mamy do czynienia - mówi były dowódca GROM.
Nie ma winy policjantów
Zarówno generał Polko, jak i nadkomisarz Loranty zgadzają się, że przy obecnym prawie policja nie mogła podjąć innej decyzji niż negocjacje, a w razie ich niepowodzenia - szturm antyterrorystów na mieszkanie. - Wcale się nie dziwię, że nikt nie podjął decyzji o tzw. opcji snajperskiej, chociaż człowiek, który wychyla się z bronią i strzela na zewnątrz, powinien natychmiast być zlikwidowany przez snajpera na początkowym etapie akcji. W imię humanitarnych wartości tak naprawdę stwarzano duże zagrożenie i dano temu człowiekowi czas. Gdyby coś planował i dysponował materiałami wybuchowymi, mógł wysadzić w powietrze pół budynku - mówi gen. Polko. Były dowódca GROM zwraca uwagę, że jednemu człowiekowi udało się sterroryzować całą dzielnicę miasta, z której ewakuowano część mieszkańców.
Nadkomisarz Loranty przypomina, że policjanci liczą się z ryzykiem, jakie niesie ze sobą służba i są przygotowani do takich akcji. - To policjanci zostali ranni w wyniku szturmu w Magdalence. Przypominam jednak, że policjant godzi się na wykonywanie pewnych zadań. Nikt nie zmusza do pracy w policji. Ma się dzięki temu inne uprawienia i socjal, które nie są do dyspozycji innych ludzi. Dlatego my oczekujemy od policjanta: jeśli jesteś na służbie, to ty masz nadstawiać głowę - twierdzi Dariusz Loranty.