"Umieramy". Mocny apel po blokadzie rolników

Kiedy wójt przygranicznego Dorohuska zabronił rolnikom dalszej blokady wjazdu na przejście z Ukrainą, pod jego domem wylano gnojowicę i podpalono opony. Ale gdyby porozmawiać z przedsiębiorcami, to słychać podziękowania. - Od pół roku żeśmy mieli w plecy. Pracownica musiała odejść - mówi właściciel sklepu spożywczego.

Miejscowość Okopy. W tym miejscu była rolnicza blokada. Dziś ciężarówki płynnie kierują się w stronę granicy
Miejscowość Okopy. W tym miejscu była rolnicza blokada. Dziś ciężarówki płynnie kierują się w stronę granicy
Źródło zdjęć: © WP | Paweł Buczkowski
Paweł Buczkowski

26.04.2024 | aktual.: 26.04.2024 22:17

W piątek w południe kolejka ciężarówek wyjeżdżających z Polski do Ukrainy przed przejściem w Dorohusku sięgała Brzeźna. To 14 kilometrów od granicy. W ogonku stało wciąż co najmniej kilkaset pojazdów, ale zmiana jest widoczna jak na dłoni, bo TIR-y cały czas podjeżdżają do przodu. A kierowcy z początku kolejki przyznają, że czekają niecałą dobę. To bardzo krótko. Kiedy rolnicy blokowali dojazd do granicy, kierowcy musieli spędzić nawet pół miesiąca na poboczu, w kabinie ciężarówki.

- Do tej pory ja walczyłem na wojnie. Byłem kilka razy ranny i po ostatnim razie w szpitalu zostałem zwolniony (ze służby - red.). To moja pierwsza kadencja (przejazd - red.) ciężarówką po szpitalu - mówi Oleksandr. Mówi, że leczył się najpierw w Ukrainie, potem w Polsce i Szwecji. Na front już nie może iść, więc wrócił do zawodu kierowcy, który wykonywał przed wojną. - Tylko teraz w firmie w Sępólnie Krajeńskim, gdzie pracowałem, już nie potrzebują kierowców, to poszedłem do ukraińskiej firmy.

Oleksandr w swojej ciężarówce tuż przed przejściem granicznym w Dorohusku. W kolejce czekał dobę
Oleksandr w swojej ciężarówce tuż przed przejściem granicznym w Dorohusku. W kolejce czekał dobę© WP | Paweł Buczkowski
- Z jednej strony polscy rolnicy mają rację. Ale z drugiej strony, jako kierowca, to powiem, że to była masakra - śmieje się Oleksandr. I wjeżdża na terminal, za którym jest już tylko Bug i Ukraina.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Z udrożnienia granicy cieszy się także Jacek Korzeniewski. Jest prezesem polskiej firmy zajmującej się łańcuchem dostaw między Polską a Ukrainą. Obroty przez blokadę spadły mu o 60 proc. - Nie może tak być, że jedna grupa społeczna realizuje swoje cele kosztem innych przedsiębiorców, miejsc pracy i naszych firm - mówił nam dwa tygodnie temu, kiedy wójt Dorohuska i wojewoda lubelski zaprosili na spotkanie poszkodowanych przedsiębiorców.

Dziś jego reakcja jest krótka. - Wracamy do pracy - cieszy się Korzeniewski.

Wójt Dorohuska Wojciech Sawa w ostatnich wyborach dostał 63 proc. głosów i wygrał w pierwszej turze. Ale zwykli mieszkańcy, których spotykam tu w piątek, mają mu za złe ostatnią decyzję.

- Moi rodzice są rolnikami. Wspierać Ukrainę kosztem naszych rolników, to dla mnie trochę niesprawiedliwe - mówi Monika.

- Ja nie mam nic wspólnego z rolnictwem, ale wójt nie powinien tak interweniować - mówi Andrzej, który na stoisku koło apteki handluje na ulicy różnymi drobiazgami. - On chyba po tej kadencji chce gdzieś wyżej awansować i dlatego tak zrobił. Sam na niego głosowałem, ale nie zrobił dobrze - uważa mężczyzna.

Jego klientami są raczej lokalni mieszkańcy. Zupełnie inaczej o sytuacji w przygranicznej gminie mówią ci, którzy żyli z ruchu granicznego. Protesty w Dorohusku trwały od października 2022 r. Najpierw granicę blokowali przewoźnicy, a potem rolnicy. Dziś tętniące kiedyś życiem okolice przejścia granicznego wyglądają jak wymarłe. Przy wjeździe na terminal po polskiej stronie kwitł handel, działały restauracje, kantory. Dziś jest tu tylko jeden otwarty kantor i jeden sklep spożywczy. Reszta zamknięta na głucho.

"Oni coś wywalczają, a my umieramy"

- My jesteśmy zadowoleni z zakończenia blokady. To jest dla nas być albo nie być. Przez ostatnie miesiące nic się nie działo - mówi Alina z jedynego otwartego kantoru.

Kobieta dobrze zna sytuację na przejściu i wie, że w agencjach celnych działających na samym przejściu ruch również zamarł. - Musieli zmniejszać obsadę, były dyżury. Ale jak nie było klienta, to po co pełna obsada?

  • Okolice przejścia granicznego w Dorohusku
  • Okolice przejścia granicznego w Dorohusku
  • Okolice przejścia granicznego w Dorohusku
  • Okolice przejścia granicznego w Dorohusku
[1/4] Okolice przejścia granicznego w DorohuskuŹródło zdjęć: © WP | Paweł Buczkowski

Podobnie jak inni, z którymi rozmawiamy przyznaje, że rozumie rolników i nie odbiera im prawa do protestowania. - Niech rolnicy walczą. Ale nie kosztem innej części społeczeństwa. Oni coś wywalczają, a my umieramy. Chodzi o kilkaset miejsc pracy. A przekwalifikować się w wieku 50 plus to nie jest takie oczywiste. Jeszcze tutaj, na wschodzie - rozkłada ręce.

"Musieliśmy dokładać"

Krzysztofa spotykam kiedy w swoim małym sklepie spożywczym rozkłada towar. - Od pół roku żeśmy mieli w plecy, musieliśmy do tego dokładać. Jedna pracownica musiała odejść - mówi. Widać po oczach, że mówienie o sytuacji firmy powoduje ogromne emocje. - Popieram protesty, ale nie w taki sposób. O nas nikt nie pytał, nikt się nie zainteresował - zarzuca.

Właściciele restauracji położonej kilkanaście kilometrów od granicy przyznają, że byli już bliscy zamknięcia biznesu. Oprócz gastronomii mają tu parking dla ciężarówek, łazienkę, w której kierowcy mogą się umyć.

- Dzięki zdjęciu tej blokady, to wreszcie zaczynamy żyć. Wcześniej mieliśmy dziennie po 10-20 złotych przychodu, jak miejscowi przyszli na piwo. A tak poza tym żadnego ruchu - mówi restauratorka. Przyznaje, że choć ruch już jest większy, to kierowcy wciąż nie mają za dużo pieniędzy, które mogliby u niej zostawić. - Zanim zaczniemy normalnie pracować, to minie jeszcze miesiąc, półtora, póki ci kierowcy dostaną normalną wypłatę. Dzisiaj to biorą tylko miseczkę zupy, a niektórzy nawet nic do jedzenia, tylko zapłacą za parking i prysznic. Bo oszczędzają - mówi.

Właściciele lokalu przyznają, że trudno jest też mieszkającym na pograniczu Polakom.

- Widzę to, bo kiedyś robiliśmy chrzciny, jakieś nieduże przyjęcia, a teraz już nic nie ma. Nie ma pracy, młodzi ludzie wyjechali, skończyło się. Komunię chciała u nas zrobić jedna kobieta. W końcu się okazało, że zrobili przyjęcie w stodole. Ludzi nie stać - dodaje restauratorka.

Wójt: nie można terroryzować mojej rodziny

- Ja myślałem przede wszystkim o lokalnych przedsiębiorcach, którzy się do mnie zgłaszali. Ale nie podjąłem tej decyzji z dnia na dzień. Zrobiliśmy spotkanie z przedsiębiorcami, potem jeszcze z rolnikami. Namawiałem ich, żeby protest został zawieszony. Niestety nie zgodzili się - mówi w rozmowie z WP wójt Wojciech Sawa.

Po tym jak zabronił blokady, pod jego domem wylano gnojowicę i podpalono opony.

- Dla mnie dom to jest świętość. To było nieakceptowalne i niedopuszczalne zachowanie. Nie można terroryzować mojej rodziny w prywatnym domu. Jeszcze pod urzędem, to rozumiem, ale nie w domu. Takim zachowaniem nic się nie załatwi - mówi Wojciech Sawa.

- To pod domem wójta, to nikt z protestujących nie zrobił. My tego człowieka, co to zrobił, nie utożsamiamy z protestem - zastrzega Marcin Wilgos, organizator rolniczej blokady w gminie Dorohusk.

Rolnicy zapowiadali, że odwołają się do sądu od decyzji wójta zakazującej blokady. Jednak jak ustaliła Wirtualna Polska w Sądzie Okręgowym w Lublinie, do tej pory tego nie zrobili.

- Będzie to złożone w poniedziałek - przyznaje Marcin Wilgos. - Wójt się podparł tym, że interesy różnych firm są zagrożone. A nasza odpowiedź będzie taka, że nasze też są poważnie zagrożone - dodaje rolnik.

Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl

Czytaj także:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rolnicyrolnictwoukraina
Wybrane dla Ciebie