HistoriaPolacy w armii niemieckiej podczas II wojny światowej

Polacy w armii niemieckiej podczas II wojny światowej

Według szacunkowych danych, z terenu całej okupowanej Polski, w latach 1940-1945 powołano do armii niemieckiej prawdopodobnie około 450-500 tys. mężczyzn wpisanych na Volkslistę. 90 tys. z nich znalazło się później w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. - Powrót do tej tematyki w prasie lub opracowaniach naukowych zawsze nosił posmak sensacji i naruszania niechcianej, a nawet świadomie wypieranej ze świadomości zbiorowej części tradycji historycznej. Nawet dzisiaj, mimo pojawienia się kilku publikacji naukowych i wielu wspomnień, temat ten jest słabo znany w Polsce poza regionami, gdzie masowo odbywał się pobór do wojska niemieckiego - pisze prof. Ryszard Kaczmarek w artykule dla WP.

Polacy w armii niemieckiej podczas II wojny światowej
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | autor nieznany

02.04.2015 12:11

Po wybuchu II wojny światowej i zajęciu Polski przez wojska niemieckie, 8 października 1939 roku na mocy dekretu Adolfa Hitlera część terenów polskich została wcielona do III Rzeszy. Były to przedwojenne województwa: śląskie, poznańskie i pomorskie oraz część białostockiego, kieleckiego, krakowskiego, łódzkiego i warszawskiego. Weszły one w skład tzw. ziem wcielonych do Rzeszy. Z punktu widzenia ówczesnych władz niemieckich oznaczało to, że mieszkańcy tych terenów po uzyskaniu niemieckiego obywatelstwa otrzymać mieli docelowo te same prawa, a zarazem wypełniać te same obowiązki jak tzw. Niemcy z Rzeszy (Reichsdeutsche).

Volkslista

Nadanie obywatelstwa niemieckiego nie było jednak automatyczne. W rasistowskiej doktrynie nazistowskich Niemiec, ani miejsce zamieszkania, ani deklarowana gotowość do zaliczenia do narodu niemieckiego nie były wystarczającymi argumentami by stać się niemieckim obywatelem. Trzeba było udowodnić to, że zasługuje się na przyłączenie do tzw. niemieckiej wspólnoty narodowej (deutsche Volksgemeinschaft). Głównym narzędziem selekcji stała się tzw. Niemiecka Lista Narodowościowa (Deutsche Volksliste - DVL) wprowadzona jednak dopiero w marcu 1941 roku. Sposób wpisu na DVL do dzisiaj dla wielu Polaków nie jest do końca jasny i uznaje się go często nadal za przejaw kolaboracji Górnoślązaków i Kaszubów.

W istocie na Górnym Śląsku i Pomorzu wypełnienie ankiety było obowiązkowe, pod groźbą kary zatrzymania w tzw. areszcie ochronnym, a przy powtarzającej się odmowie nawet skierowania do obozu koncentracyjnego. Wśród czterech utworzonych grup tylko DVL 1. i 2. otrzymywały pełne obywatelstwo niemieckie. Byli to jednak w większości przedstawiciele przedwojennej mniejszości niemieckiej. Większość etnicznych Polaków znalazło się w najliczniejszej grupie 3., która początkowo miała otrzymywać obywatelstwo niemieckie tylko wyjątkowo. Dopiero od stycznia 1942 roku nadanie grupy 3. oznaczało czasowe przyznanie obywatelstwa na 10 lat. Był to swego rodzaju okres próbny, podczas którego miano sprawdzić postawy narodowościowe i polityczne tych osób. Masowe nadanie obywatelstwa niemieckiego umożliwiło powszechny pobór do armii niemieckiej na podstawie niemieckiej ustawy z 1935 roku o obowiązku służby wojskowej.

Ta historia Polaków służących w armii niemieckiej, tak odmienna od pozostałych obszarów okupowanej Polski, przede wszystkim od dziejów Polaków w tzw. Generalnym Gubernatorstwie, stała się po wojnie przyczyną ukrycia sprawy "dziadka z Wehrmachtu".

Pół miliona Polaków w Wehrmachcie

Pobór do wojska niemieckiego rekrutów zakwalifikowanych do DVL 3. przebiegał w trzech etapach:

Etap pierwszy (1939-1941) - rozpoczął się jeszcze przed wprowadzeniem Volkslisty, a więc przed formalnym nabyciem obywatelstwa niemieckiego. Na Zachodzie trwał wtedy niemiecki blitzkrieg i zapotrzebowanie na rekruta w armii niemieckiej nie było jeszcze wielkie. Młodzi ludzie, którzy dostali wezwania do rozpoczęcia służby wojskowej, należeli do roczników jednocześnie normalnie powoływanych też w pozostałej części Niemiec. Odbywali przeszkolenie w jednostkach szkoleniowych od lata-jesieni 1940 roku.

Etap drugi (1941-1943) - wtedy nastąpiła zasadnicza zmiana statusu prawnego powoływanych do wojska z polskich terenów okupowanych. Wprowadzenie DVL potwierdziło status Polaków w Wehrmachcie jako obywateli niemieckich, również tych, którzy znaleźli się w nim wcześniej. Jednocześnie jednak rozpoczęła się dramatyczna historia podziału rodzin. Często rekrut do wojska niemieckiego z terenów okupowanej Polski otrzymywał obywatelstwo niemieckie, ale członkowie jego rodziny albo uzyskiwali tylko wpisanie do grupy 4., albo w ogóle nie wpisywano ich na Volkslistę. Oznaczało to w najgorszym przypadku wysiedlenie, albo utratę majątku. Pobór od 1942 roku przybrał po załamaniu ofensywy niemieckiej na Wschodzie charakter masowy, a Ostfront stał się przekleństwem Polaków służących w Wehrmachcie.

Etap trzeci (1943-1945) - od czasu bitwy pod Stalingradem kolejne katastrofalne klęski Wehrmachtu w wojnie niemiecko-radzieckiej, a potem otworzenie nowych frontów na Zachodzie (w 1943 roku we Włoszech, a w 1944 roku we Francji) spowodowało konieczność zmobilizowania wszystkich mogących nosić broń w ręku, by sprostać wymaganiom wojny nazwanej przez Josepha Goebbelsa wojną totalną. Pierwszym krokiem w tym kierunku na polskich terenach wcielonych do Rzeszy Niemieckiej, była coraz większa liberalizacja nadawania obywatelstwa niemieckiego dla osób posiadających DVL 3. W konsekwencji nastąpił błyskawiczny wzrost liczby etnicznych Polaków w Wehrmachcie pochodzących z terenów Pomorza i Górnego Śląska, gdzie miejscowi gauleiterzy, Forster i Bracht, zerwali z restrykcyjnym sprawdzaniem cech rasowych i narodowościowych. Inaczej postąpił gauleiter Greiser w Wielkopolsce, trzymający się prawie do końca wojny zasad rasowych nazistowskich Niemiec. Nadawanie obywatelstwa niemieckiego osobom spoza przedwojennej mniejszości
niemieckiej, do 1945 roku nadal w Poznaniu więc należało do rzadkości.

Klęski stalingradzka i w bitwie pod Kurskiem spowodowały także jakościową zmianę w poborze do armii niemieckiej. Względy narodowościowe przestały odgrywać kluczową rolę, najważniejsze stało się szybkie uzupełnienie olbrzymiej luki na froncie wschodnim. Już w styczniu 1943 roku ogłoszono uzupełniającą, powszechną rekrutację roczników od 16 do 45 roku życia i powołanie do jednostek szkoleniowych roczników od 1924 roku wzwyż. Cała akcja odbywała się pośpiesznie, w trybie alarmowym, obowiązywał 24-godzinny termin stawienia się w garnizonach. Taka sama akcja powtórzyła się jesienią 1943 roku, a potem kilkakrotnie w 1944 roku. W armii niemieckiej znaleźli się w ostatnim roku wojny młodzi chłopcy, którzy ukończyli zaledwie 16 rok życia.

Według szacunkowych danych do armii niemieckiej z całej okupowanej Polski powołano w latach 1940-1945 prawdopodobnie około 450-500 tys. mężczyzn z 3. grupą DVL.

"Deutsch-Polen"

Powołanych z polskich terenów wcielonych do służby wojskowej w armii niemieckiej nazywano różnie. Do czasu wprowadzenia DVL, używano określenia "Deutsch-Polen". Potem, w zależności od grupy volkslisty, mieli wpisaną w książeczkach wojskowych przynależność państwową: przy DVL 1 - "Deutsches Reich" (Rzesza Niemiecka), przy DVL 2. - "Deutsches Reich V.D." (Rzesza Niemiecka Volksdeutsch), a przy DVL 3. "Deutsches Reich Pole" (Rzesza Niemiecka Polak). Potem także używano w tym ostatnim przypadku: "Deutsch. Reich a.W. (auf Wiederruf) DVL 3 (Polen)" (Rzesza Niemiecka z odwołaniem DVL 3. Polska). Te różne określenia wpisanych do DVL 3. oznaczały, że traktowano tych żołnierzy Wehrmachtu odmiennie, jako obywateli niemieckich drugiej kategorii. Do czasu uzyskania pełnego obywatelstwa, nie byli np. awansowani powyżej stopnia kaprala, ich liczba w oddziałach nie mogła przekraczać 5-8 proc., nie kierowano ich do niektórych rodzajów wojsk.

Wbrew często powielanym po wojnie opiniom o negatywnych ocenach żołnierzy mobilizowanych do armii niemieckiej na polskich terenach okupowanych, w jednostkach frontowych dowódcy oceniali ich wysoko. Nie oznaczało to jednak, że chętnie zgłaszali się do poboru. Po prostu dobrze wypełniali swoje żołnierskie obowiązki.

Z listów i wspomnień wyłania się jednak inny obraz Polaków w mundurach niemieckich. Rekruci trafiali nie tylko w obce dla siebie środowisko wojskowych, co już było wystarczającym szokiem, ale przede wszystkim nie znając w większości języka niemieckiego czuli się obco i stronili początkowo od innych żołnierzy. Tak gloryfikowane w niemieckiej propagandzie poczucie wspólnoty żołnierskiej (Kameradschaft) daleko odbiegało od doświadczeń większości powołanych do służby Polaków. Wszędzie gdzie docierali ze swoimi oddziałami, traktowano ich jak okupantów. Na co dzień otaczali ich koledzy, którzy co najmniej przez pewien czas nie mogli zostać bliskimi im przyjaciółmi. Poczucie obcości, pogłębiane długim okresem rozstania z rodziną i najbliższymi, towarzyszyło im zazwyczaj do końca wojny. Stąd tak często z nostalgią wspominali napotykanych na żołnierskich ścieżkach rodaków dzielących ich los: Górnoślązaków, Cieszyniaków, Kaszubów.

Powojenny epilog

Swoistym epilogiem w dziejach żołnierzy polskich w Wehrmachcie były ich powojenne losy. Najpierw pamięć o nich próbowano rugować już w momencie podjęcia w drugiej połowie lat 40. walki z tzw. niemczyzną w Polsce, której jednym z przejawów było tworzenie przez rodziny symbolicznych grobów żołnierzy. W 1947 roku nakazano usunięcie niemieckich napisów na tych mogiłach i wzmianek o przyczynach śmierci. Kiedy okazało się, że w Dzień Zaduszny 1947 roku zalecenia nie poskutkowały, przystąpiono nawet do niszczenia nagrobków. Od tej pory pozwolono tylko pozostawiać proste napisy w języku polskim według z góry ustalonego wzoru obejmującego: imię, nazwisko, daty urodzenia i śmierci, jednak bez wzmianki o ich służbie w armii niemieckiej.

Potem na dziesiątki lat pamięć o polskich żołnierzach w Wehrmachcie, walczących "wbrew sobie" stopniowo zanikała. Przechowana została tylko we wspomnieniach tysięcy rodzin, których synowie, ojcowie i dziadowie przeżyli wojenną epopeję w armii niemieckiej, a wielokrotnie po dezercji także w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie (prawie 90 tys.). Powrót do tej tematyki w prasie lub opracowaniach naukowych zawsze nosił posmak sensacji i naruszania niechcianej, a nawet świadomie wypieranej ze świadomości zbiorowej części tradycji historycznej. Nawet dzisiaj, mimo pojawienia się kilku publikacji naukowych i wielu wspomnień, temat ten jest słabo znany w Polsce poza regionami, gdzie masowo odbywał się pobór do wojska niemieckiego.

prof. Ryszard Kaczmarek dla Wirtualnej Polski

Prof. Ryszard Kaczmarek jest dyrektorem Instytutu Historii i Kierownik Zakładu Archiwistyki i Historii Śląska na Uniwersytecie Śląskim. Zajmuje się m.in. historią Górnego Śląska w XIX i XX wieku. Autor licznych publikacji naukowych w języku polskim i niemieckim, m.in. książki "Polacy w Wehrmachcie".

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)