Polacy chcą zapomnieć o Żydach
Ostatnia publikacja z "Der Spiegel" wywołała burzliwą dyskusję wśród Polaków. Podczas gdy Niemcy coraz częściej postrzegają II wojnę światową przez pryzmat swoich bohaterów i ofiar, starając się relatywizować i wskazywać na udział nie-niemieckich „wspólników”, Polacy, pomimo debaty elit wokół książek Grossa, pozostają bierni jako społeczeństwo. I nie chodzi tu o nasze „narodowe stanowisko”, ale lokalne rachunki sumienia.
Karl Jaspers, niemiecki psychiatra i filozof, w eseju „Problem winy” mówił o winie kryminalnej, politycznej, moralnej i metafizycznej. Kiedy ktoś łamie obowiązujące prawo, to mamy do czynienia z pierwszym rodzajem winy. Wina polityczna polega na tym, że każdy obywatel jest współodpowiedzialny za działania władz swojego państwa. Wina moralna jest naruszeniem norm i zasad etycznych, a metafizyczna – wynika z odpowiedzialności za zło, które spotyka innych, zwłaszcza gdy mamy świadomość jego istnienia. Bezspornym faktem jest to, że Niemcy ponoszą pełną odpowiedzialność za Holokaust i wymordowanie ok. 6 mln Żydów. Czy można więc domniemywać, że Polacy ponoszą w tej kwestii winę metafizyczną, że zaniedbali pamięć żydowskiej spuścizny, pamięć o swych sąsiadach? Z naszych miast i miasteczek zniknęli Żydzi, ale zniknęły też materialne ślady ich obecności, a nawet pamięć o nich. To często jest zadrą w odbudowywaniu relacji polsko-żydowskich właśnie na tym najniższym, lokalnym poziomie. Niemcy są odpowiedzialni za
zburzenie wielu synagog i dewastację żydowskich cmentarzy. Jednak my sami, dopuszczając do powojennego niszczenia żydowskich śladów, naraziliśmy się i wciąż narażamy na zarzut, że Polacy skorzystali na Holocauście i nie chcą pamiętać o tragicznym losie swych sąsiadów.
Polacy niszczą polsko-żydowską przeszłość przez wandalizm
Przed wojną życie w miasteczkach skupione było wokół urzędu miasta. Elitę łatwo było wskazać, stanowili ją na ogół lekarz, aptekarz, ksiądz czy sędzia. Z jednej strony funkcje te pełnili Polacy, a z drugiej, bardzo podobne, Żydzi. Zwykle do rady wchodzili radni polscy i żydowscy. Dlatego w roku 1945 świat polsko-żydowski został zniszczony podwójnie. Z jednej strony poprzez wymordowanie właściwe całej ludności żydowskiej, z drugiej – poprzez zniszczenie tej harmonijnej struktury istnienia obu narodów. Poprzez utworzenie się komitetów narodowych czy partyjnych dawne miasteczka utraciły swoją przedwojenną spójność. Po wojnie opuszczone w wyniku wysiedlenia Żydów domy zaczęli zajmować Polacy. Bo jak coś jest niczyje, to w polskiej mentalności jest wszystkich. A skoro nie było Żydów, to nie było również komu powiedzieć, że niszczenie tego, czy tamtego kulturowego mienia jest świętokradztwem. Po Zagładzie wiele domów zajęła pozostała ludność polska. - Polacy zapomnieli i chcą zapomnieć o Żydach. Nawet nie dlatego,
że im zaszkodzili, ale, że zajęli ich domy. Gdy przyjeżdżają krewni i potomkowie tych co tu żyli, to nie chcą ich wpuścić do domów, bo odczuwają lęk i wstyd - mówi Jan Jagielski, specjalista ds. żydowskich z ŻIH-u, podkreślając, że wypowiada się jako osoba prywatna.
Zniszczenia wojenne pogłębił jeszcze ustrój socjalistyczny poprzez brak praw, które dawałyby opiekę Żydom. Zdarzało się, że zmieniano pierwotną funkcję synagogi czy cmentarza, przerabiając je na biblioteki, domy kultury czy urzędy miasta. Przykładem takich działań jest Szczebrzeszyn, gdzie synagogę przerobiono na dom kultury lub, jak w Zamościu czy Koninie, na bibliotekę. Przez takie działania jednocześnie zaczęto wymazywać pamięć o Żydach. Bo to jest przecież teraz nasza, polska biblioteka. Przychodzą do niej polskie dzieci. Niektórzy, co bardziej światli bibliotekarze, stawiali tabliczkę, że w tym a tym miejscu była kiedyś synagoga. W innych po prostu pomijano ten fakt.
Dla Żydów cmentarz jest miejscem świętym, nienaruszalnym aż do dnia Sądu Ostatecznego. Inaczej niż w kulturze chrześcijańskiej, gdzie po prostu kości się przenosi, a cmentarz zamyka. W Kałuszynie na miejscu dawnego cmentarza żydowskiego powstał urząd miasta. W Mielcu wybudowano w ten sposób pocztę, a w miejscowości Koło – basen. W wielu przypadkach świadomie zaciemniono w ten sposób pamięć o społeczności żydowskiej. Krąży nawet historia o nauczycielu geografii, który miał na swoim podwórku nagrobki żydowskie. Powiedział, że odda pod warunkiem, że miejsca po nich zostaną wybetonowane. Do dziś niektóre synagogi są w ruinie, ale Polacy zrzucają z siebie winę za ich stan słowami „No, ale to nie nasze!”.
Wydaje się, że z podobnymi działaniami mamy do czynienia do lat 80. Obecnie Polacy niszczą polsko-żydowską przeszłość przez wandalizm. Na plakatach wyborczych często można zobaczyć napis „To Żyd”, kiedy ktoś nie lubi i chce obrazić danego kandydata. Na murach fani jednej drużyny piłki nożnej szkalują przeciwników słowami „Żydzi”. Zaledwie dwa tygodnie temu wymalowano swastykę na grobie cadyka w Górze Kalwarii. Chłopiec, który pojechał na grób cadyka w Warce został pobity, bo był ubrany w tradycyjny strój żydowski. Jak ktoś przyjeżdża z zagranicy, to wszystko to widzi. To te drobne lokalne zdarzenia, a nie przeczące im publicystyczne teksty, kształtują wizerunek Polaka-antysemity.
Żydzi wymazani z polskiego internetu?
Przed wojną w rejonach wschodnich ponad 50 % stanowili Żydzi, zaś w małych miasteczkach nawet 60-70 %, jak Międzyrzec Podlaski (74%), Chmielnik (76%), Żelechów (67%), Nowy Korczyn (67%), Lubartów(53%), Mordy (53%), Białystok (51%), Bełżec (50%),Tykocin (48%). Na oficjalnych stronach WWW miasteczek kiedyś masowo zamieszkiwanych przez Żydów, zwykle zamieszczane są zdawkowe informacje o losach polsko-żydowskich. Przykładem jest Mińsk Mazowiecki, gdzie Niemcy doprowadzili do całkowitej eksterminacji Żydów. W zakładce „Dzieje Miasta” widnieje taka wzmianka na temat żydowskich losów miasteczka: ”Na początku XX w. miasteczko przekracza 10 tys. mieszkańców, z czego przeszło 4 tys. stanowią osoby wyznania mojżeszowego. (…) Miasto w okresie II wojny światowej nie poniosło wielkich strat materialnych. Duże straty poniosła jednak miejscowa ludność w skutek eksterminacji ludności żydowskiej. W Mińskim getcie zamknięto Żydów nie tylko z Mińska i okolic, ale także Pabianic, Kalisza i Lipna”.
Próżno szukać w miarę obszernej informacji o stosunkach polsko-żydowskich na terenach Mińska Mazowieckiego. A przecież zamieszkiwało je przed wojną 4 tys. Żydów, czyli 40% wszystkich mieszkańców. Zdawkowa wzmianka o liczbie ofiar, obok informacji o „niewielkich stratach materialnych”, może razić. A na pewno nie buduje pozytywnego wizerunku mieszkańców miasta. Na stronie Mińska Mazowieckiego nie ma nic o tym, czy były w tym mieście przypadki pomagania żydowskim sąsiadom. A przecież gdyby znalazł się choć jeden, mógłby być przykładem budowania pozytywnego wizerunku mieszkańców miasta. Burmistrz Mińska Mazowieckiego Zbigniew Grzesiak tłumaczy, że podobna informacja na stronie miasta nie figuruje, gdyż brakuje konkretnych przykładów. – To dotyczy naszej sprawy lokalnej. Nie mamy jednak wiedzy o tym, że ktoś ukrywał Żydów lub im pomagał. Nikt ze środowiska żydowskiego, tak samo jak ludzie, którzy pomagali, się tym nie chwali – tłumaczy burmistrz. Grzesiak pytany o to, czy ma w planach przygotowanie takiej
informacji, odpowiada, że jeśli przedstawi ją Towarzystwo Przyjaciół Mińska czy Warszawska Gmina Żydowska, to chętnie ją zamieści. Dodaje jednak, że wszystko w szczegółach się nie ukaże. Pyta przy tym retorycznie: Nikt całych książek nie będzie przepisywał. Bo czy jest sens robienia tego?
Prof. Wawrzyniec Konarski mówi, komentując reakcję polskich mediów i polityków na ostatnią publikację ze „Spiegla”, że Polacy mają naturalną potrzebę zabiegania o to, by mówiło się o nich dobrze. Tyle tylko, że nauczyliśmy się zaprzeczać temu, co się o nas mówi, zamiast od razu pokazywać i promować fakty głównie pozytywne, które same przez się by nas broniły.
Zdaniem prof. Konarskiego promocja Polski pod względem naszych zasług historycznych powinna być realizowana poprzez eskalowanie przykładów pozytywnych. – Niestety obecnie sposób na taką promocję jest tylko jeden, a mianowicie zasypywanie strony przeciwnej informacjami, które mają pozytywny wydźwięk i przebijanie w ten sposób tego, co jest stroną negatywną. Mówię o tym, chociaż może się to nie podobać. Uważam jednak, że wszystkie formy tłumaczenia się typu „Nieprawdą jest, jakoby…” będą traktowane jako obrona przed przypieraniem nas do przysłowiowego muru. Jedyny sposób, w jaki możemy w tym przypadku coś zrobić, to stosowne nagromadzenie faktów, które pokazywałyby, że chociaż mamy takie czy inne negatywne przypadki w naszej historii, to tych pozytywnych jest o wiele więcej – mówi. Piszemy więc, że Niemcy byli odpowiedzialni za holokaust, ale nie eskalujemy przykładów pomocy Żydom przez Polaków czy choćby opowieściami o wspólnej przeszłości lokalnych społeczności polsko-żydowskich.
Najważniejsza jest edukacja
Prof. Krajewski, aktywny działacz żydowski, mówi, że w większości miejscowości nie pamięta się o Żydach. Godne uwagi jest jednak to, że w ostatnich latach w wielu miasteczkach robi się wiele, by tę pamięć przywrócić. Opieka nad cmentarzami, spotkania z Żydami, którzy mają rodzinne korzenie w danej miejscowości, odczyty, występy czy imprezy kulturalne. To jest rosnąca fala. Gdzieniegdzie zajmują się tym władze samorządowe (np. w Łodzi), czasem razem z Kościołem (np. w Chmielniku), częściej organizują to lokalni entuzjaści, nieraz z tego powodu wytykani palcami w swojej społeczności. – Pamięć o wojnie jest szczególnie trudna. Poza terenami poniemieckimi lokalna pamięć przechowuje obrazy pomagania i raczej częstsze wspomnienia o szkodzeniu ukrywającym się Żydom. Wiadomo, które rodziny się na tym wzbogaciły, ale o tym się nie mówi. Ratujący wtedy Żydów zasługują na szacunek, ale mówienie tylko i wyłącznie o pomaganiu w wielu miejscowościach brzmi fałszywie – mówi prof. Krajewski. Zauważa, że ratujący Żydów są
nieraz, jak w Jedwabnem, traktowani nie jako bohaterowie, ale raczej jako zdrajcy. Przywracanie pamięci nie jest bezbolesne. Głównie ze względu na historie wojenne, a także z okresu bezpośrednio po wojnie.
Prof. Wolff-Powęska, specjalista ds. polsko-niemieckich, zwraca uwagę, że ważna jest edukacja młodzieży. – Brałam udział w audycji radiowej i nasi licealiści na pytanie dziennikarza co wiedzą o drugiej wojnie światowej, odpowiedzieli, że kojarzy im się z tym stan wojenny. Narzekamy, że Niemcy mają małą wiedzę dotyczącą drugiej wojny światowej, ale przyjrzyjmy się sobie. Przede wszystkim potrzebna jest ciągła rozmowa – mówi. W społecznościach lokalnych da się zauważyć działania edukacyjne na rzecz polsko-żydowskiej wspólnoty historycznej. W Radomiu na przykład po raz drugi odbyły się w tym roku dni kultury żydowskiej. W Pińczowie organizowane są spotkania naukowe w synagodze. W Szczelnie, skąd pochodzi znany żydowski Noblista Abraham Michelson, ludzie szczycą się, że mają takiego przodka.
Dobrym przykładem są również Chmielniki. Na oficjalnej stronie miasta widnieją szczegółowe informacje historyczne odnośnie kultury i losu Żydów. Burmistrz miasta Jarosław Zatorski mówi, że przeszłością polsko-żydowską mieszkańcy zainteresowali się z racji jubileuszu miasta w 2001 roku. – Chmielniki były kiedyś miasteczkiem o większości ludności żydowskiej. Chcieliśmy pokazać ten fakt w naszych obchodach. Zrobiliśmy spektakl. Potem pojawiało się więcej przedstawień na które przychodzili ludzie z zewnątrz. Nasza młodzież zaczęła mieć kontakty z młodzieżą izraelską, młodzi Żydzi przyjeżdżają do nas. Żadne chyba miasto w Polsce nie może poszczycić się takimi osiągnięciami w zakresie dobrego współżycia obu narodów – mówi Zatorski. Przyznaje, że poprzez historię polsko-żydowską stara się promować historię miasta.
Chcesz wiedzieć więcej? Przeczytaj artykuł Burza wokół "Der Spiegel"