PolitykaBurza wokół "Der Spiegel"

Burza wokół "Der Spiegel"

O potężnej burzy, jaka w ostatnim czasie przeszła nad Polską, można mówić obserwując reakcję niektórych polityków i dziennikarzy na głośny ostatnio artykuł z „Der Spiegel”. Spore emocje wywołała wypowiedź prezesa Kaczyńskiego, że Niemcy „próbują zrzucić z siebie winę za gigantyczną zbrodnię” czy też żądanie posłów z PiS „zdecydowanej reakcji MSZ”.

Burza wokół "Der Spiegel"
Źródło zdjęć: © AFP

Zaczęło się niby niewinnie. „Der Spiegel” zamieścił obszerny artykuł pt. „Wspólnicy. Europejscy pomocnicy Hitlera w mordowaniu Żydów”, w którym napisał, że Niemcy są odpowiedzialni za Holokaust, mord Żydów popełniony na skalę światową, jednak w dużej mierze niedostrzegalne pozostawało dotychczas to, że „pachołki Hitlera mieli dobrowolnych pomocników także za granicą”. Wspomniano m.in. o pogromach Żydów na Litwie, Ukrainie, Łotwie, a także o kolaboracji z nazistami we Francji, Holandii czy krajach bałkańskich. Poruszona została również sprawa pogromu Żydów w polskim Jedwabnem czy polskich szmalcowników, którzy wydawali Żydów nazistom. Niby nic nowego, a jednak.

Zaskoczyła gwałtowna reakcja posłów Beaty Kempy i Arkadiusza Mularczyka z PiS, którzy mówili o „skandalicznym artykule” i zażądali „zdecydowanej reakcji MSZ”. Nie obeszło się również bez burzliwej dyskusji w mediach. Bartosz Wieliński z „Gazety Wyborczej” zarzucił "Polsce" i „Rzeczpospolitej”, że oskarżają „Spiegel” o fałszowanie historii i zrzucanie winy za ludobójstwo Żydów na innych, w tym Polaków.

Niemieccy pomocnicy

Zdaniem prof. Anny Wolff-Powęskiej, historyka i politologa oraz specjalisty ds. polsko-niemieckich, artykuł ze „Spiegla” zawiera prawdę. Specjalistka twierdzi, że artykuł nie eksponuje tezy przypisywanej mu przez niektórych polskich komentatorów i nie zrzuca odpowiedzialności za Holokaust na Polaków i inne narody. – Prawda jest taka, i to właśnie chcieli pokazać redaktorzy „Spiegla”, że w okupowanych krajach znaleźli się pomocnicy państwa hitlerowskiego. Pomocnicy w wykonaniu zbrodniczego zamierzenia – mówi w rozmowie z WP. Pretekstem do takiego ujęcia sprawy jest historia Johna Demianiuka, ukraińskiego esesmana czekającego w Monachium na proces. Podobnie sądzi prof. Stanisław Krajewski, aktywny działacz społeczności żydowskiej, który zauważa, że „publikacja ta nie zawiera nieprawdy, ale stawia problem europejskiej współodpowiedzialności”. Jego zdaniem to, że tematykę tę podejmują Niemcy, byłoby niepokojące, gdyby kwestionowali podstawową winę własnego narodu, ale tego w tej publikacji nie ma. – Są
oczywiście różne stopnie i zakresy odpowiedzialności, o czym powinni pamiętać wszyscy dyskutanci. Wśród samych Niemców byli nie tylko ci, którzy bezpośrednio zabijali Żydów, ale i ci, którzy uważali to za usprawiedliwione, ci, którzy głosowali na Hitlera, ci, którzy się na zagładzie Żydów bogacili. O tym ta publikacja nie mówi, ale rzecz jest w Niemczech znana – mówi.

Prof. Wolff-Powęska zwraca uwagę, że w tekście znalazły się stwierdzenia, które przeciętnemu, specjalnie nie interesującemu się historią czytelnikowi, mogą nasuwać fałszywe wnioski. Jedno z tych słów to „wspólnicy”, znajdujące się w samym tytule. – Nie Niemcy, którzy wspomagali oprawców, pomagali im, denuncjowali Żydów. Kolaboranci i szmalcownicy, byli pomocnikami, ale nie wspólnikami. Wspólnikiem można nazwać kogoś, kto współtworzył zbrodniczy projekt, a za to odpowiedzialna jest III Rzesza – mówi prof. Wolff-Powęska. Prawdą natomiast jest, że pogromy i antysemityzm istniały w całej Europie, natomiast tylko w Niemczech i III Rzeszy powstał precyzyjnie przygotowany plan unicestwienia Żydów i ludobójstwa. Najpierw jednak Niemcy hitlerowskie uczyniły Żydów narodem zagrażającym rasie aryjskiej – wykluczono ich, uznano za „robactwo” i zaplanowano pozbycie się ich. A potem ten program zrealizowano. Profesor mówi o wojnie, jakiej wcześniej nie było: – Holokaust był dlatego czymś wyjątkowym, że opierał się na
etnicznych, rasistowskich podstawach i od początku miał na celu ludobójstwo.

Poddaje w wątpliwość liczbę ponad 200 tys. nie niemieckich pomocników i twierdzenie, że było ich tyle samo, co niemieckich sprawców. Jakie były kryteria tych obliczeń? Nie zgadza się również ze stwierdzeniem, że gdyby nie ci pomocnicy, to Holokaust mógłby nie mieć miejsca. To, zdaniem profesor, czy zamordowano by o 2 mln mniej osób, nie zmienia faktu, że i tak byłby to ludobójstwo. – Mam więc zastrzeżenia do pewnych niuansów, braku precyzji, wyjaśnień, a nie do treści. Nigdzie na przykład nie ma przypomnienia, że tylko w Polsce za ratowanie Żydów groziła kara śmierci. Że okupacja w krajach Europy Wschodniej miała o wiele bardziej dramatyczny charakter niż w krajach Europy Zachodniej – tłumaczy. Zaznacza, że mamy jednak do czynienia wyłącznie z artykułem o charakterze publicystycznym, w którym, inaczej niż w tekście naukowym, nie są podane wszystkie fakty historyczne. „Spiegel” ma więc prawo poruszać ten temat, nie tak zresztą nowy, gdyż w polskich publikacjach dyskutowany od lat.

Wyważanie otwartych drzwi

Prof. Wawrzyniec Konarski, politolog z SWPS i UW, pytany o to, czy publikacja ze „Spiegla” może przełożyć się na pogorszenie stosunków polsko-niemieckich, odpowiada, że tak, ale raczej w stopniu ograniczonym. Żywi zarazem nadzieję, że fundamenty działań na rzecz pojednania są na tyle mocne, że ten artykuł tego nie zniweczy. Sam tekst określa mianem wyważania otwartych drzwi. – Publikacja ta jest niepotrzebna. To, co jest pewnym hańbiącym ciągiem różnych wydarzeń, które miały miejsce w czasie wojny, wielu Polakom jest znane. Ponieważ w chwili obecnej działamy na rzecz pojednania, można powiedzieć, że na skalę masową (chodzi o przechodzenie z etapu dogadywania się elit na etap masowy), przypominanie faktów, które są wstydliwe również dla polskiej historii, a stosunkowo dobrze znanych, wygląda na celowe i trochę nieodpowiedzialne działanie dziennikarza, który ten tekst napisał. Nie neguję więc tego, że takie sytuacje miały miejsce, gdyż przypadków szmalcowników było wiele, ale jestem przekonany, że publikacja
takiego tekstu nie wiadomo czemu miałaby się w tym momencie przysłużyć, gdyż nie jest szukaniem nie tego, co łączy, ale tego, co dzieli – mówi.

Zdaniem profesora psychologicznie mechanizm powstania publikacji jest bardzo łatwy do wytłumaczenia. Istnieje bowiem naturalna tendencja do dzielenia się własnym poczuciem winy, że zawsze lepiej jest mieć poczucie winy wespół z innymi. Nie zmienia to faktu, mówi, że jeśli powinno mieć miejsce pojednanie polsko-niemieckie na skalę masową, to publikacje tego typu, i akurat w tym konkretnym momencie, są zupełnie niepotrzebne. W dużym stopniu burzy to również wysiłki osób działających na rzecz tego pojednania, aktywizując różnego rodzaju ekstremizmy. Oczywiście zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, istnieje wolność prasy, ale dziennikarze powinni mieć świadomość tego, że ciąży na nich szczególna odpowiedzialność za tworzenie pewnych nastrojów między krajami, a zwłaszcza takimi, które dzielą liczne dramatyczne przeżycia z przeszłości.

Prof. Anna Wolff-Powęska mówi o politycznych rozgrywkach, których nie można brać na poważnie. – Gdyby władze niemieckie miały reagować na wszystkie absurdalne teksty, które ukazywały się w ostatnich w ciągu ostatnich 15 czy 20 lat, to podejrzewam, że mielibyśmy już wojnę dyplomatyczną. Mamy Europę demokratyczną, wolną, więc każdy kraj ma prawo publikować co chce. Oczywiście jeśli byłoby to kłamstwo oświęcimskie, naruszające godność czy prawa człowieka, to rozumiem, ale w przypadku publikacji ze „Spiegla” coś takiego nie miało miejsca – tłumaczy.

Anna Kalocińska-Sztandera, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)