Pokłosie działań Bartłomieja Misiewicza. Teraz MON musi płacić
Były rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej zasłynął między innymi z nocnego wejścia do centrum eksperckiego kontrwywiadu NATO. Wtedy kilku oficerom zabrano prywatne rzeczy. Właściciele domagają się ich zwrotu lub pieniędzy, a MON i SKW muszą oddać lub płacić.
Po raz pierwszy Misiewicz zwrócił na siebie uwagę mediów w grudniu 2015 roku, kiedy w nocy wszedł do Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO w Warszawie. Zmieniono wówczas współtworzone ze Słowakami kierownictwo CEK. Teraz temat wraca.
Za sprawą doniesień "Polityki". Jak informuje, Warszawski Sąd Okręgowy nakazał Ministerstwu Obrony Narodowej i Służbie Kontrwywiadu Wojskowego zapłacić generałowi Piotrowi Pytlowi 400 zł odszkodowania. Skonfiskowano bowiem jego prywatny czytnik do e-booków. - To była kradzież dokonana przez instytucję! - tak podkreślał w grudniu 2015 r. Pytel. Generałowi zabrano też wtedy kurtkę i komputer, który ostatecznie wrócił do właściciela. Sąd nie uznał natomiast żądania zwrotu kurtki.
Na tym nie koniec. Nie tylko bowiem gen. Pytel domaga się zwrotu prywatnych rzeczy, ale też inni oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego, których zdegradował i wyrzucił były już szef MON Antoni Macierewicz. Zabrano im broń, telefony komórkowe, okulary, złote spinki do koszuli czy klucze.
Proces wytoczyli mjr Magdalena E. i płk Krzysztof Dusza. Mieli wielokrotnie zwracać się do SKW o zwrot ich rzeczy. Niektóre przedmioty udało się odzyskać na początku 2016 r., ale nie wszystkie.
Długie przetrzymywanie prywatnych przedmiotów bez decyzji prokuratury czy sądu jest niezgodne z prawem. Co na to SKW? Nie wytłumaczyło, dlaczego to robi, bo, jak podkreśliło "informacje nie są publiczne". Jednocześnie zapewniło, że wszystko jest sukcesywnie zwracane. Na przeszkodzie mogą jednak stać "względy procesowe". - Konieczna jest dokładna i wnikliwa weryfikacja rzeczy zabezpieczonych w CEK NATO pod kątem ustalenia prawa własności do poszczególnych przedmiotów – tłumaczyło SKW.
Tę reakcję skomentował mec. Antoni Kania-Sieniawski, pełnomocnik dwójki oficerów, którzy domagają się zwrotu swoich rzeczy. -Jestem zaskoczony i zawiedziony taką postawą instytucji państwowej, która powinna dbać o zaufanie tylko wśród swoich pracowników, ale i w całym społeczeństwie - powiedział.
Zobacz też: "Ja tylko wykonywałem polecenia”. Misiewicz tłumaczy akcję w CEK NATO
Skąd wszyscy znają Misiewicza?
Po nocnym wejściu do centrum eksperckiego kontrwywiadu NATO media rozpisywały się o wizycie Misiewicza w klubie w Białymstoku. Miał tam stawiać kolejki wszystkim w barze, podrywać studentki, a nawet oferować pracę w MON. Co więcej, miał mu towarzyszyć ochroniarz, który twierdził, że jest członkiem Żandarmerii Wojskowej.
Następnie został członkiem rady nadzorczej jednej ze spółek Skarbu Państwa. Nie przeszkadzało w tym to, że Misiewicz nie przeszedł kursu dla członków rad i nie ukończył studiów. W końcu pożegnał się z MON-em. W kwietniu pojawiła się informacja, że rozpoczął pracę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, a jego wypłata miała wynosić nawet 50 tys. zł. Jego zarobki w MON też były imponujące.
Zobacz też: Kariera Misiewicza
Ostatecznie z polityki Misiewicz odszedł w kwietniu. Jego członkostwo w PiS zawiesił lider ugrupowania Jarosław Kaczyński, który powołał w tej sprawie specjalną komisję. 13 kwietnia Marek Suski, Karol Karski i Mariusz Kamiński przesłuchali Misiewicza i orzekli, że brakowało mu odpowiednich kwalifikacji, by pełnić funkcje administracji publicznej i działać w sferze publicznej.
Przypomnijmy, że Misiewicz otrzymał Złoty Medal "Za Zasługi dla Obronności Kraju". Salutowali mu też żołnierze. W sierpniu w mediach pojawiło się z kolei zdjęcie monety pamiątkowej z im. Bartłomieja Misiewicza.
Nazwisko Misiewicza powróciło po przerwie, kiedy pojawiła się informacje, że założył firmę BBM, która ma zajmować się m.in. doradztwem, realizowaniem kampanii reklamowych oraz organizacją uroczystości.
Źródło: "Polityka"/"Fakt"