Pogrzeb z pompą, czyli staropolska tradycja
Polak-Sarmata przez całe życie przygotowywał się do śmierci. A gdy czuł, że skrada się ona coraz szybszymi krokami, starannie, na piśmie, planował własny pogrzeb. Na miarę możliwości finansowych rodziny, choć częściej powyżej nich. W epoce baroku skromny pogrzeb uważany był za przejaw lekceważenia zmarłego, a nawet skąpstwa jego samego! Tak zrodziła się polska specjalność: "pompa funebris", czyli ceremonia pogrzebowa, nieznana w innych krajach.
31.10.2010 | aktual.: 02.11.2010 10:37
Juliusz A. Chrościcki, historyk kultury w książce po tytułem "Pompa funebris" pisze: "staropolskie pogrzeby były niezwykle barwnymi widowiskami. Z ich okazji wznoszono wspaniałe katafalki i bramy triumfalne, ustawiano całe miasta namiotów dla tłumów zaproszonych gości. Podczas konduktu muzykę kapel wojskowych głuszyły wystrzały moździerzy i rusznic. Wieczorem puszczano race i fajerwerki".
Wydatki na tę uroczystość były ogromne; zachowały się rachunki, w których skrupulatnie wyliczone są ceny i rodzaj usług, towarzyszących egzekwiom. Ponieważ rodziny były wtedy liczne, zaś kondycja zdrowotna Polaków raczej kiepska, zdarzało się, że i wnukowie spłacali koszty pogrzebów swoich dziadków.
Taniec z kościotrupem
Współczesnych badaczy nieodmiennie zdumiewa rozdźwięk pomiędzy tą wystawnością a codziennym w epoce baroku przypominaniem o ulotności życia. I ostrzeżeniem, że wobec śmierci wszyscy są równi i żadne bogactwo na tamtym świecie liczyć się nie będzie. Zrodzony w średniowiecznej Europie motyw plastyczny, zwany tańcem śmierci (danse macabre)
nie przypadkiem przetrwał przez kilka następnych epok. W niezliczonych wersjach jawił się Polakom na ścianach kościołów i kaplic, ale także w zasobniejszych domach. Szkielety, uosabiające śmierć, tworzyły koło, na przemian trzymając za ręce magnatów i żebraków, biskupów i rzemieślników, medyków i chłopów. W XVII wieku, między innymi pod wpływem haseł reformacji, owo artystyczne memento nabrało zresztą ostrości, a na obrazach kościotrup coraz częściej obejmował tylko jedną osobę. W ten sposób szlachcic, a bywało, że i skromny chłop - oglądający stosowne malowidło na ścianie kościoła - miał pamiętać, że kosa na jego szyję już się ostrzy...
Mimo poczucia przemijania i marności doczesnego żywota, wystawne pogrzeby i trwające nawet kilka tygodni wożenie trumny od kaplicy do kaplicy, były powszechne. Mimo to, a może dlatego właśnie w tradycji staropolskiej, ceremonia pogrzebowa była wyrazem uznania dla odchodzących członków rodziny i przyjaciół. Powszechne było także przekonanie, że duch zmarłego wszystko widzi i słyszy, a niezadowolony z formy pochówku, zechce nawiedzać żywych, wypominając im zaniedbania.
Portret dnia ostatniego
Strach przed nieboszczykiem był tym większy, że w jakimś sensie był on obecny na swoim pogrzebie. To w Polsce zrodził się, i praktycznie nie wyszedł poza granice naszego kraju, zwyczaj portretów trumiennych. Malowano je natychmiast po śmierci człowieka, ale wcale często zdarzało się, że bohater nie wydał jeszcze ostatniego tchnienia, a etatowy portrecista już instalował się w domu, by wkrótce przystąpić do pracy. Charakterystyczny, sześcio- lub ośmiokątny, kształt i wielkość pośmiertnego wizerunku odpowiadał kształtowi trumny, na której był umieszczany. Wykonywano go na blasze miedzianej lub ołowianej, w biednych rodzinach zastępowanej deską. W rodach szlacheckich za podkład służyło nawet srebro, które po jakimś czasie jednak... przetapiano na okoliczności ceremonii pogrzebowej kolejnego krewnego. Zdarzało się nawet, o czym donoszą listy z epoki, że "niewdzięczne potomstwo przetapiało z powrotem i w kruszec ojcowski konterfekt zamieniało".
Generalnie portret trumienny jednak szanowano i przekazywano z pokolenia na pokolenie, lub wieszano w najbliższym kościele. Dzięki temu zachowało się ich dużo i stanowią dziś ozdobę muzealnych kolekcji. Budzą zresztą ogromne zainteresowanie, by wspomnieć tłumy na wystawie "Portret trumienny na tle sarmackich obyczajów pogrzebowych", zorganizowanej przez Muzeum Narodowe w Poznaniu 13 lat temu. Była to największa jak dotąd ekspozycja portretu trumiennego; obejmowała 577 dzieł sztuk i przedmiotów związanych z pochówkiem sarmackim.
Dla rodziny portrety trumienne przodków miały wartość sentymentalną. Taką, jaką dla nas jest wspomnienie kogoś bliskiego, zapisane na fotografii czy taśmie filmowej. Jakimś echem tamtej tradycji jest zresztą współczesny zwyczaj umieszczania na nagrobkach fotografii zmarłych osób.
Lekcja historii
Dla historyków i badaczy tradycji, polski portret trumienny ma ogromną wartość poznawczą, jest to bowiem jedna z nielicznych form malarskich tamtych czasów, opierająca się na wierności modelowi. Ostatnia podobizna nie mogła być upiększana ani idealizowana, jak to zdarzało się w portretach oficjalnych. Dzięki temu wiemy, jak wyglądali nasi przodkowie kilka wieków temu. Obrazy są tak wierne, że lekarze potrafią odczytać ze zmian skórnych na jakie przypadłości portretowane osoby cierpiały, a kostiumolodzy - z jakich tkanin wykonane są ich ubrania.
Przybrane kirem chorągwie, setki świec, wielodniowe modły, łamany przy katafalku oręż, jeśli zmarły był wojskowym, ale także wierszowane epitafia i portrety trumienne, można pewnie nazwać nadmiernym przepychem. Może jednak w tym ceremonialnym wysiłku całego otoczenia, większy był szacunek dla zmarłego niż dzisiejsze zlecenie organizacji pogrzebu wyspecjalizowanej firmie...
Polecamy w internetowym wydaniu: www.katowice.naszemiasto.pl