Podłożenie pocisku na Krakowskim Przedmieściu. Są zarzuty
Łukasz K., który w poniedziałek podłożył pocisk artyleryjski podczas zgromadzenia na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, usłyszał zarzuty - dowiedziała się PAP. Prokurator skieruje do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie. Grozi mu do 8 lat więzienia.
13.07.2022 | aktual.: 13.07.2022 13:38
"Prokurator przedstawił zatrzymanemu zarzuty dotyczące sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób oraz mienia w znacznych rozmiarach mającego postać eksplozji materiałów wybuchowych" - poinformował Polską Agencję Prasową dział prasowy prokuratury krajowej.
"Prokurator zakwalifikował działanie podejrzanego jako czyn o charakterze terrorystycznym, ponieważ Łukasz K. działał w celu poważnego zastraszenia wielu osób. Kolejne zarzuty dotyczą posiadania bez wymaganego zezwolenia pocisku artyleryjskiego kal. 80 mm" - podała Prokuratura Krajowa. Podczas przesłuchania Łukasz K. przyznał się do zarzucanego czynu i złożył wyjaśnienia.
Jak zaznaczyła PK, z uwagi na konieczność zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania, prokurator skieruje do sądu wniosek o zastosowanie wobec Łukasza K. środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. Za zarzucane czyny może mu grozić do 8 lat więzienia.
Pocisk na Krakowskim Przedmieściu. Łukasz K. usłyszał zarzuty, grozi mu więzienie
Do zdarzenia doszło w poniedziałek po godzinie 19. W trakcie marszu Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu na wysokości budynku przy Krakowskim Przedmieściu 64 Łukasz K. położył na chodniku wśród tłumu pocisk. Film z incydentu trafił do internetu. - Czy on chce tutaj detonować coś - komentowały osoby biorące udział w zgromadzeniu, widząc mężczyznę o ekscentrycznym wyglądzie. Po chwili najwyraźniej zdały sobie sprawę z zagrożenia. Słychać krzyki: "proszę wyprowadzić tego pana", "policja", "odsuńcie się od tego".
Na czas pracy pirotechników policja ewakuowała z Krakowskiego Przedmieścia uczestników liczącego 350 osób zgromadzenia i osoby przebywające w promieniu 200 metrów.
Źródło: Bartłomiej Figaj/PAP
Przeczytaj także: