Pobity reporter z Krakowa. "Konieczna zmiana prawa"
"Bandycki napad na fotoreportera 'Gazety Krakowskiej' jest kolejnym dowodem na to, że wykonywanie zawodu dziennikarza wiąże się z realnym, a nie tylko hipotetycznym ryzykiem bycia ofiarą fizycznej agresji" - napisali członkowie Press Club Polska. Bogumił Storch został pobity, kiedy robił zdjęcia przed parkiem rozrywki Energylandia w Zatorze.
"Wszystko wskazuje na fakt, że pobicie oraz próba kradzieży a następnie zniszczenie sprzętu naszego kolegi nastąpiły w celu ukrycia łamania prawa. To nie tylko usiłowanie tłumienia krytyki prasowej, ale przede wszystkim przestępstwo o charakterze kryminalnym. Oczekujemy, że policja i prokuratura przeprowadzą wnikliwe śledztwo, a winny lub winni zostaną surowo ukarani. Pobitemu fotoreporterowi życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i do pracy" - głosi oświadczenie Press Club Polska.
Organizacja przypomina też ubiegłoroczne pobicie operatora Polsatu w Puszczy Białowieskiej i zaznacza, że oba przypadki są "alarmującymi przykładami brutalizacji" postępowania wobec dziennikarzy.
Autorzy stanowiska podkreślają, że władze nie chcą zmienić prawa w zakresie ochrony pracowników mediów, choć problem narasta. Press Club Polska przypomina, że już dwa razy składał projekt nowelizacji prawa w tej sprawie.
Zobacz także: Komorowski zdradza, czy starczało mu do pierwszego
Pobity podczas pracy
Atak na fotoreportera "Gazety Krakowskiej" miał miejsce 1 marca. - Poczułem, jakby iskra mi przeskoczyła - powiedział Bogumił Storch. Miał zrobić kilka zdjęć prac budowlanych, ale "potężnie zbudowany mężczyzna w niebiesko-granatowej kurtce z logo Energylandii" mu na to nie pozwolił.
Mimo że reporter się przedstawił, mężczyzna zażądał oddania aparatu fotograficznego. Za to, że dziennikarz nie chciał go posłuchać, otrzymał cios w głowę. Na jednym uderzeniu się jednak nie skończyło. Reporter uważa, że pracownicy obawiali się ujawnienia, iż pracują bez zabezpieczeń
Przedstawiciel Energylandii Krystian Kojder sam skontaktował się z redakcją gazety. Przeprosił, ale jednocześnie zapewnił, że napastnik nie jest pracownikiem parku rozrywki. Zaznaczył, że przy rozbudowie obiektu pracuje kilka firm zewnętrznych. Zadeklarował jednak, że jak tylko mężczyzna zostanie zidentyfikowany, firma wyciągnie wobec niego konsekwencje. Mowa między innymi o zwolnieniu z pracy.
Sprawę wyjaśnia policja.