Reporter został pobity. Chciał zrobić zdjęcia Energylandii
- Poczułem, jakby iskra mi przeskoczyła - powiedział reporter "Gazety Krakowskiej". Został pobity przed parkiem rozrywki. Miał zrobić kilka zdjęć, "potężnie zbudowany mężczyzna w niebiesko-granatowej kurtce z logo Energylandii" jednak mu na to nie pozwolił.
W Energylandii w Zatorze powstaje wielki rollercoaster. To jemu reporter "Gazety Wrocławskiej" miał zrobić zdjęcia. Nie udało się. Powód? Zasugerował, że robotnicy chcieli coś ukryć.
Jak relacjonował, na konstrukcji widział kilku ludzi w żółtych kurtkach i kolejnych na dole. W pewnym momencie w jego stronę zaczął iść mężczyzna. "Coś krzyczał. Łatwo sforsował płot i przeskoczył płytki rów" - opisuje gazeta.
Mimo że reporter się przedstawił, mężczyzna zażądał oddania aparatu fotograficznego. Za to, że dziennikarz nie chciał go posłuchać, otrzymał cios w głowę. Na jednym uderzeniu się jednak nie skończyło. "Napastnik ciągle krzyczał 'dawaj aparat', groził, że ustali, gdzie mieszka nasz dziennikarz, i że go dorwie. Na przemian popychał na drogę z jadącymi samochodami i przyciągał, próbując wyszarpać sprzęt fotograficzny" - dodaje gazeta. Poszkodowany ma swoją teorię na temat przyczyn agresywnego zachowania mężczyzny.
Słyszał krzyki z budowy. Robotnicy namawiali napastnika, by odebrał dziennikarzowi aparat. Reporter wywnioskował, że boją się, że wyjdzie na jaw, że pracują bez zabezpieczeń. - Po tych konstrukcjach skakali bez zabezpieczeń. Może dzięki temu zdarzeniu ich bezpieczeństwo się poprawi - mówił.
Kiedy napastnik odszedł, reporterowi udało się dojść do auta i zadzwonić na policję. Pojechał na Szpitalny Oddział Ratunkowy do Oświęcimia i został tam na noc na obserwacji. Później złożył zeznania.
Zobacz także: Jak on to zrobił? Zarobił 2,5 mln w jeden dzień
Konsekwencje
Przedstawiciel Energylandii Krystian Kojder sam skontaktował się z redakcją gazety. Przeprosił, ale jednocześnie zapewnił, że napastnik nie jest pracownikiem parku rozrywki. Zaznaczył, że przy rozbudowie obiektu pracuje kilka firm zewnętrznych.
Zadeklarował jednak, że jak tylko mężczyzna zostanie zidentyfikowany, firma wyciągnie wobec niego konsekwencje. Mowa między innymi o zwolnieniu z pracy.
"Gazeta Krakowska" podkreśliła z kolei, że czeka na decyzję policji o zakwalifikowaniu czynu. Potem podejmie dalsze kroki. "Nie ma bowiem naszej zgody na atakowanie dziennikarzy" - podsumowała.
Źródło: "Gazeta Krakowska"