PolitykaPo zarzutach o "niemieckość" Tuska. Sprawdzamy, jak często zgadzał się z Berlinem

Po zarzutach o "niemieckość" Tuska. Sprawdzamy, jak często zgadzał się z Berlinem

Polska prawica stawia Donaldowi Tuskowi zarzut, że podczas 2,5-letniej kadencji przewodniczącego Rady Europejskiej realizował głównie interesy Niemiec. Sprawdziliśmy, czy faktycznie jego stanowisko w ważnych sprawach nie różniło się od polityki Berlina.

Po zarzutach o "niemieckość" Tuska. Sprawdzamy, jak często zgadzał się z Berlinem
Źródło zdjęć: © PAP | OLIVIER HOSLET

06.03.2017 | aktual.: 06.03.2017 13:29

Po ogłoszeniu przez Prawo i Sprawiedliwość, że kandydatem Polski na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej będzie europoseł PO Jacek Saryusz-Wolski, wokół Donalda Tuska rozpoczęła się medialna burza. Polska prawica z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele zarzuca mu, że pełniąc swoją funkcję realizuje przede wszystkim interesy Niemiec.

W związku z tym przeanalizowaliśmy kilka najważniejszych wydarzeń, takich jak kryzys migracyjny, debaty o Polsce, czy negocjacje ws. umowy handlowej CETA. Porównaliśmy również stanowisko w tych sprawach prezentowane przez Donalda Tuska i Berlin.

Polityka "otwartych drzwi"

W czasie kończącej się właśnie kadencji Polaka największym wyzwaniem był kryzys migracyjny. Fala uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu przybywała do Europy od kilku lat, jednak zdecydowanie nasiliła się w odpowiedzi na zaproszenie skierowane przez niemiecką kanclerz Angelę Merkel. To ona jako pierwsza podkreślała, że na napływie ludności Europa może jedynie zyskać i podkreślała, że każdy potrzebujący znajdzie tu miejsce dla siebie.

Donald Tusk był wówczas zdecydowanym zwolennikiem tej teorii. Popierał plan relokacji uchodźców, oraz pomysł karania państw, które nie będą chciały wziąć na siebie ciężaru przyjęcia części imigrantów. - Dziś kraje, które nie są bezpośrednio dotknięte kryzysem imigranckim, ale doświadczyły kiedyś solidarności od UE, powinny okazać ją tym w potrzebie - mówił.

- Przyjęcie większej liczby uchodźców to ważny gest prawdziwej solidarności. To czego dziś potrzebujemy, to sprawiedliwy rozdział przynajmniej 100 tys. uchodźców w krajach Unii - dodawał.

W jednym szeregu z Martinem Schulzem

Dużym sprawdzianem było dla polskiego polityka zachowanie w sytuacji, kiedy po kryzysie wokół Trybunału Konstytucyjnego w Brukseli zaczęto głośno dyskutować nad ewentualnym nałożeniem unijnych sankcji na Warszawę.

Na jednego z liderów krytykowania Polski na arenie międzynarodowej wyrósł wówczas przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz. Niemiec komentował m.in., że wydarzenia w Polsce "są niedopuszczalne, dramatyczne i mają charakter zamachu stanu".

- Unia Europejska ma obowiązek uczestnictwa w trudnym, otwartym dialogu z władzami każdego z państw członkowskich, gdzie rządy prawa i zasady demokracji mogą być łamane - podkreślał wówczas Donald Tusk.

Polityk starał się tonować nastroje i zaznaczał, że chciałby "aby działania były podejmowane tylko tam, gdzie mogą przynieść efekt". Z drugiej strony zaznaczał, że "wierzy, iż interwencja Brukseli złagodzi działania partii Kaczyńskiego" i "wspiera działania europejskich przyjaciół, którzy z dobrą wolą troszczą się o stan demokracji i praworządności w Polsce".

Wspólny cel, ale różna droga do CETA

Innym ważnym tematem była kwestia przyjęcia umowy handlowej z Kanadą (CETA). W tym wypadku niemiecka kanclerz Angela Merkel podkreślała, że chciałaby, aby decyzja zapadła głosami nie tylko unijnych dyplomatów, ale również parlamentów narodowych. Podkreślała, że chociaż większość rządów europejskich przyjmuje tę umowę z zadowoleniem, obstaje przy tym, by wypowiedzieć mogły się również poszczególne państwa.

Zarówno szef Komisji Europejskiej, jak i Donald Tusk, byli temu rozwiązaniu niechętni. Wskazywali, że w kwestii zasad zawierania umowy władny jest tylko Parlament Europejski. - Musimy być w stanie przekonać obywateli, że wolny handel jest w ich interesie, a nie tylko w interesie wielkich korporacji - zaznaczał szef RE.

Mocno angażował się również w jak najszybsze przekonanie przedstawicieli państw - w tym również Niemiec - do podpisania "korzystnej umowy". - Wolny handel jest w interesie nas wszystkich, a nie tylko w interesie wielkich korporacji - zapewniał.

Na ratunek... Grecji, czy niemieckiej gospodarce?

Jednym z największych problemów kadencji Tuska była również kwestia uregulowania zadłużenia rządu w Atenach. Podczas ratowania Grecji przed bankructwem ekonomiści zgodnie zaznaczali, że paradoksalnie jej finansowy upadek największe konsekwencje miałby dla gospodarki niemieckiej. Większość środków na spłatę jej zadłużenia natychmiast miała bowiem trafić do niemieckich banków.

Instytut Badań Ekonomicznych z Uniwersytetu w Monachium wyliczył, że na niewypłacalności Grecji Niemcy mogły stracić ok 77 miliardów euro. Między innymi dlatego rząd w Berlinie za wszelką cenę próbował utrzymywać Grecję w strefie euro.

Podobnie działał Donald Tusk, który wielokrotnie apelował, aby państwa członkowskie UE hojnie wsparły swoich przyjaciół z południa Europy.

- Zależy mi, by jak najszybciej zakończyć ten polityczny hazard - mówił Tusk. - Jeśli nie będziemy zdolni do zawarcia porozumienia, może dojść do tego, że Grecja zbankrutuje, a jej system bankowy się załamie - apelował.

Zobacz także
Komentarze (171)