Po zamachu w Nicei. Populiści chcą "deislamizacji"
• Zamach w Nicei stał się pretekstem do zbijania politycznego kapitału przez radykałów
• Populiści wzywają do "deislamizacji" i wypowiedzenia wojny islamowi
• To niebezpieczne hasła - uważają eksperci
15.07.2016 | aktual.: 15.07.2016 18:54
Ten scenariusz jest już dobrze znany: po krwawym zamachu przeprowadzonym przez islamskich fundamentalistów następuje polityczne zbieranie punktów. Populiści z całej Europy reagują natychmiast, oferując łatwe sądy i proste, radykalne, zawarte w zwięzłych hasłach, rozwiązania. Nie inaczej było i tym razem.
Jednym z pierwszych był Geert Wilders, szef antyislamskiej Holenderskiej Partii Wolności, którego reakcja na zamach w Nicei jest symboliczna: "To jest wojna. Nie zakończy się dopóki nie zamkniemy naszych granic dla islamu i nie zdeislamizujemy naszych społeczeństw. Precz z terrorem. Precz z islamem!" - napisał na Twitterze. W łagodniejszym duchu wypowiedziała się tym razem szefowa francuskiego Frontu Narodowego, która wezwała do podjęcia radykalnych środków oraz wypowiedzenia wojny islamskiemu fundamentalizmowi. "Wojna przeciwko pladze islamskiego fundamentalizmu się jeszcze nie zaczęła (...)" - powiedziała Le Pen. Okazji do przypomnienia swoich radykalnych rozwiązań problemu nie stracił też Donald Trump, który również wezwał do wypowiedzenia wojny Daesz, choć tym razem przyćmił go jeden z jego sojuszników, Newt Gingrich. Według byłego spikera Izby Reprezentantów odpowiedzią na islamski terroryzm powinno być poddanie wszystkich muzułmanów, żyjących w USA, testowi sprawdzającemu, czy opowiadają się za
szariatem. - Tych, którzy nie zdadzą sprawdzianu, trzeba deportować - stwierdził polityk. Przed stawianiem łatwych diagnoz i rozwiązań nie powstrzymali się też polscy politycy. W wypowiedzi, która zdążyła się przebić do zachodnich mediów, szef MSW Mariusz Błaszczak za zamachy obwinił poprawność polityczną i multikulturalizm, zaś Paweł Kukiz zaapelował do przeprowadzenia referendum, mającego zatrzymać "uchodźców" przed przyjazdem do Polski (swój wpis na portalu społecznościowym zadedykował ofiarom w Nicei).
- Zamachy zawsze wywołują ogromne emocje, dlatego populistyczni politycy na tych emocjach próbują grać, wykorzystując je na swoją korzyść. To świetny pretekst, by zaatakować zarówno zewnętrznego wroga, czyli wszystkich muzułmanów, jak i przeciwników politycznych: obrońców swobód obywatelskich, zwolenników integracji europejskiej i innych - mówi WP dr Jacek Kucharczyk, socjolog i prezes Instytutu Spraw Publicznych.
Jak pokazują sondaże, nie zawsze przynosi to efekt w postaci wzrostu popularności - przynajmniej nie od razu. Po żadnym z ostatnich trzech dużych zamachów w Europie (dwóch zamachach w Paryżu i jednym z Brukseli) zauważalnego skoku poparcia nie odnotował ani Wilders, ani Le Pen, ani np. antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec.
Efekt widać jednak w dłuższej perspektywie. - Radykalne wypowiedzi, stygmatyzowanie całych grup ma taki skutek, że ten język i proponowane przez demagogów radykalne rozwiązania przechodzą do głównego nurtu dyskusji. Pękają hamulce i kolejne granice tego, co jest w społeczeństwie akceptowane. Mówi się rzeczy, których żaden aspirujący do mainstreamu polityk, jeszcze dekadę temu, by nie powiedział - mówi Kucharczyk.
Jak zauważa dr Maciej Milczanowski, ekspert ds. bezpieczeństwa i terroryzmu Fundacji Pułaskiego oraz wykładowca Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, proponowane przez populistów łatwe rozwiązania skomplikowanego problemu terroryzmu zwykle nie mają sensu z punktu widzenia bezpieczeństwa, lub są wręcz przeciwskuteczne.
- Trudno wypowiadać wojnę, skoro ona już trwa i w niej uczestniczymy. Takie deklaracje słyszymy po każdym zamachu, lecz nie jest to nic więcej, jak tylko gra pozorów. Dodatkowe bombardowania w Syrii i Iraku nie pomogą rozwiązać problemu dżihadystów - mówi ekspert. - Podobnie jest z mówieniem o deislamizacji i o tym, byśmy my, Europejczycy, zrobili coś z "nimi". Na czym by to miało polegać? Wykształceni ludzie nie powinni w taki czarno-biały sposób postrzegać świata - dodaje.
Zdaniem Milczanowskiego, zamiast tego, potrzebny jest większy realizm i większy nacisk na walkę z radykalizacją i z tymi, którzy ją promują. Tymczasem obwinianie o terroryzm wszystkich muzułmanów i przedstawianie walki z terroryzmem jako wojnę cywilizacji tylko tej radykalizacji sprzyja.
- Takie zachowania tylko napędzają spiralę terroryzmu. Wszystko to, co rozbudza nienawiść religijną, tylko przyczynia się do kolejnych zamachów - mówi dr Kucharczyk.
Na to liczą też sami dżihadyści. Otwarcie mówi o tym jeden z numerów "Dabiq", internetowego czasopisma Państwa Islamskiego. W artykule z lutego 2015 roku mowa jest o "wyeliminowaniu szarej strefy", czyli tych, którzy są jednocześnie lojalni wobec swojej religii oraz świeckim państwom, w których żyją. Celem zamachów jest wykreowanie ostrego podziału świata między dwa obozy - obóz krucjaty i obóz islamu - i zmuszenie tych, pozostających w "szarej strefie" do jednoznacznego opowiedzenia się po którejś z nich. "Obecność kalifatu powiększa polityczny, społeczny i emocjonalny efekt operacji przeprowadzanych przez mudżahedinów. Ten efekt sprawia, że krzyżowcy sami aktywnie niszczą szarą strefę, strefę w której chowa się wielu [muzułmańskich] hipokrytów i wykolejonych innowatorów" - podsumowuje autor artykułu.