PO da kobietom połowę "jedynek" w wyborach?
Połowa "jedynek" na listach - dla kobiet lub minimum dwie kobiety wśród pierwszej piątki kandydatów na każdej z list - taką zasadę chce na swoich listach wprowadzić PO w jesiennych wyborach samorządowych - informują źródła we władzach partii.
- Będzie to trudne, ale przy pełnej determinacji możliwe. Musimy jednak pamiętać, że wybory samorządowe rządzą się innymi prawami niż parlamentarne - powiedział wiceszef PO Waldy Dzikowski. W poprzednich wyborach w PO obowiązywała zasada: przynajmniej jedna kobieta w pierwszej "trójce" na listach.
- W Platformie mamy dużo kobiet na listach, ale chcemy zwiększyć ich wybieralność. W ramach naszych "rozmów parytetowych" w PO słyszałam o tych dwóch rozwiązaniach jako o alternatywnych, czyli albo 50% "jedynek" dla kobiet, albo minimum dwie kobiety w pierwszej piątce. Gdyby zastosować to drugie rozwiązanie, oznaczałoby ono 40% kobiet na miejscach "biorących".
- Ostatecznych rozstrzygnięć jeszcze nie ma - powiedziała Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, posłanka PO zaangażowana w sprawę parytetów.
Kozłowska-Rajewicz zadeklarowała, że poprze propozycję połączenia tych dwóch mechanizmów - 50% kobiet na "jedynkach" i przynajmniej dwóch kobiet w pierwszej piątce. - Ale myślę, że to mało realne, chociaż rozmowy o składach list ciągle się toczą. Na przykład w Poznaniu znacznie przybyło kobiet, które chcą kandydować. Wierzę, że przełoży się to na więcej mandatów dla kobiet - powiedziała posłanka.
Przewodniczący mazowieckiej PO Andrzej Halicki podkreślił, że nie odbyło się jeszcze posiedzenie zarządu PO poświęcone tworzeniu list w wyborach samorządowych.
- W poprzednich wyborach w 2006 roku zaleceniem było, aby w pierwszej trójce na listach znalazła się przynajmniej jedna kobieta. Dwie osoby w pierwszej piątce to pogłębienie tego procesu parytetowego. Ono następuje w naturalny sposób przede wszystkim w dużych miastach, tam gdzie jest dużo kandydatek - podkreślił.
Jak dodał, w Warszawie są nawet takie sytuacje, że trzy pierwsze na listach mogą być kobiety. - Np. w okręgu ursynowskim jest naturalna preferencja dla dotychczasowych pań-radnych. W niektórych okręgach dzielnicowych są listy, gdzie będzie ponad 60% kobiet. W Radzie Warszawy już w ubiegłej kadencji mieliśmy przewagę kobiet w naszym klubie - powiedział Halicki.
Podkreślił jednocześnie, że tak samo nie musi być w innych miastach. - U nas taka regulacja o tyle nie ma sensu, że rzeczywistość wygląda jeszcze korzystniej dla kobiet. Natomiast z poprzednich wyborów pamiętam miasta, gdzie nie było chętnych kobiet na listy. Życie czasem weryfikuje najlepsze intencje - dodał Halicki.
Poseł zadeklarował, że nie jest przeciwny wewnątrzpartyjnym rozwiązaniom parytetowym. Zaznaczył jednocześnie, że sztywna regulacja: równo 50% pierwszych miejsc na listach dla kobiet jest nie do utrzymania w skali kraju. - Preferencja w naturalny sposób będzie w jedną lub w drugą stronę. Nie możemy też zapomnieć o jakości kandydatów, i przy obsadzie list kierować się tylko ich płcią - podkreślił Halicki.