"Płynęłam w podobny rejs. Gdyby wybuchła panika..."
"Wróciłam z dwutygodniowego rejsu Costa Deliciozą - bardzo podobnym statkiem do tego, który tonie u brzegów Toskanii. Oglądam to co się dzieje i jestem w totalnym szoku, bo niedawno właśnie tam byłam. Wypływaliśmy z portu koło Rzymu, tego samego, co Costa Concordia" - tak opisuje swój niedawno zakończony rejs Beata, Internautka Wirtualnej Polski.
14.01.2012 | aktual.: 20.01.2012 14:34
"Po wejściu na pokład wszyscy przechodzą obowiązkowe szkolenie ewakuacyjne. Po usłyszeniu sygnałów alarmowych wszyscy są zobowiązani do niezwłocznego opuszczenia kajut" - opisuje. "W szafach znajdują się kamizelki ratunkowe. Każda ma gwizdek i latarkę. Taką kamizelkę trzeba zabrać ze sobą i szybko założyć. Potem wszyscy udają się na miejsce, gdzie spuszczane są szalupy ratunkowe".
"Pamiętam szkolenie dokładnie, bo było mi zimno, a staliśmy na nim dosyć długo. Informacje o tym jak postępować w razie zagrożenia powtarzano w przynajmniej 6 językach i pokazywano na migi. Przez cały rejs zastanawialiśmy się nad bezpieczeństwem, nad tym - jak to byłoby, gdyby faktycznie coś się działo? Co wtedy najlepiej robić? Obawialiśmy się masowej paniki, która utrudniłaby dotarcie do szalup. Ale człowiek sobie tylko tak rozważa" - pisze Internautka.
"Statek jest gigantyczny, na jego pokładzie pasażer czuje się bardziej jak w małym miasteczku. Gdyby nie drobne uczucie bujania, można by całkiem zapomnieć, że ma się styczność z ogromnym żywiołem - wodą".
Jak pisze Beata, na pokładzie zawsze znajdą się Polacy. "Gdy my płynęliśmy, było nas około 20 osób. Posadzono nas przy kolacjach nieopodal siebie, dając możliwość zapoznania się".
"Na te rejsy wybiera się masa osób starszych. Jest bardzo dużo Włochów, trochę Hiszpanów, Niemców. Ogromna mieszanka międzynarodowa. Ze mną płynęli Chorwaci, Słoweńcy, Kanadyjka i wielu, wielu innych. Średnia wieku osób na statku nie ułatwia ewakuacji. To są często ludzie schorowani, którzy płyną w relaksujący, spokojny rejs. Widziałam też kilka osób na wózkach inwalidzkich, sparaliżowanych częściowo lub całkowicie" - pisze Internautka.
"To ogromna tragedia. Oglądam zdjęcia i krew mrozi mi się w żyłach... Kajuty są niewielkie, korytarze wąskie na piętrach mieszkalnych na dole. Jeśli ktoś tam utknął, to jest duże niebezpieczeństwo, że nie wydostanie się samodzielnie. Mam wiele obawy, że liczba ofiar śmiertelnych wzrośnie"...