PiS walczy z Tuskiem nawet za granicą. I to kosztem polskiego interesu
Bicie w Tuska na oślep to jeden z ulubionych sportów polityków PiS. Teraz ustami Witolda Waszczykowskiego robi to również za granicą, obwiniając go za Brexit. To nie tylko absurd, ale działanie wbrew polskim interesom.
13.12.2018 | aktual.: 13.12.2018 14:16
Obwinianie Donalda Tuska o stan negocjacji ws. brexitu nie jest niczym nowym. W rzeczy samej, w środę z sejmowej mównicy robił to premier Morawiecki. Ale w czwartek krok dalej poszedł były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, który wystąpił w brytyjskim radiu BBC Radio 4. Waszczykowski stwierdził, że Tusk popełnił błąd, mówiąc, że tekst uzgodnionej już umowy w sprawie brexitu nie podlega renegocjacji. Dodał, że Unia powinna zrobić wszystko, co tylko możliwe, by utrzymać Wielką Brytanię blisko siebie.
Słysząc te słowa, można tylko westchnąć z ulgą, że Waszczykowski nie jest już szefem naszej dyplomacji. Gdyby wypowiedział je w swojej poprzedniej roli, byłoby to równoznaczne z wrzuceniem granatu i wywróceniem stołu w już i tak niestabilnej sytuacji. Dlaczego?
Sytuacja jest bardzo skomplikowana, ale z grubsza wygląda następująco: po ponad roku negocjacji, 27 unijnych państw i Wielka Brytania ustaliły tekst umowy dotyczącej brexitu. Zawarty "deal" jest niezwykle skomplikowanym dokumentem i praktycznym maksimum tego, co mogła zaoferować Londynowi Unia, nie rezygnując ze swoich podstawowych zasad.
Mimo to, brytyjskim torysom w parlamencie umowa się nie podoba i chcą ją renegocjować. Po części jest tak z powodu ogromnych podziałów wewnątrz tej partii, a po części z powodu całkowicie nierealistycznych oczekiwań polityków, wyznających filozofię nazywaną na wyspach "ciastkizmem" (cakeism); zwolennicy brexitu chcieliby zjeść ciastko i mieć ciastko, cieszyć się z wszystkich korzyści bycia w Unii bez podlegania obowiązkom z tego wynikającym.
Wypowiedź Waszczykowskiego byłaby wodą na młyn ciastkistów, rozbudziła ich nadzieje i w rezultacie tylko utrudniłaby osiągnięcie porozumienia. Podważyłaby też zjednoczony unijny front, który 27 państw utrzymywało przez cały czas negocjacji. Ale to tylko część problemu.
Głównym punktem sporu jest tzw. "backstop", czyli zawarty w umowie mechanizm bezpieczeństwa dotyczący granicy między Irlandią i Irlandią Północną. Zapewnia on, że nawet jeśli strony nie dojdą do porozumienia w sprawie przyszłych relacji, zielonej wyspy nie podzieli "twarda" granica wraz z kontrolami. Dla Irlandii jest to kwestia wręcz egzystencjalna, bo powrót granicy oznaczałby złamanie porozumienia pokojowego z 1998 roku i możliwy powrót przemocy (nie mówiąc już o kosztach ekonomicznych). I właśnie tę część umowy Londyn chce teraz renegocjować, mimo że zgodził się na nią zaledwie miesiąc temu. Stanowisko unijnej 27, wyrażone przez Donalda Tuska, jest jednoznaczne: nie ma mowy o renegocjacji.
W skrócie mówiąc, Tusk twardo stanął w obronie żywotnego interesu jednego z państw UE. Byłemu (na szczęście) ministrowi Waszczykowskiemu się to nie podoba.
Owszem, jego logika jest po części zrozumiała. Jeśli porozumienie nie zostanie zaakceptowane przez brytyjską Izbę Gmin - co na ten moment wydaje się prawdopodobne - a rezultatem będzie wyjście Brytanii "z hukiem", bez umowy, ucierpieć mogą unijni imigranci (w tym Polacy) i unijna (w tym polska) gospodarka.
Intencje Waszczykowskiego można więc uznać za dobre. Problem w tym, że jego komentarz wcale nie pomógłby rozwiązać impasu. Nawet gdyby Unia ustąpiła Londynowi, wcale nie jest oczywiste, że umowa zostałaby przyjęty. Prawdziwy problem nie leży bowiem w nieustępliwości Unii, lecz w tym, że rządzący Brytanią Torysi - podzieleni i absolutnie nieprzygotowani do negocjacji - do tej pory nie wiedzą, czego chcą. Są zakładnikami własnych fałszywych obietnic i nierealnych oczekiwań. Nie zdołali dotąd zmierzyć się z twardą rzeczywistością: brexit jest złym pomysłem, który przedstawia same złe opcje. Dlatego poświęcenie unijnej jedności, zasad i interesów w imię dogodzenia fantazjom nieodpowiedzialnych polityków w Londynie nie byłoby najmądrzejszym krokiem.
Krytyka Tuska jest w tym kontekście szczególnie absurdalna. Tusk jest jedynie przedstawicielem wszystkich i jest związany ich stanowiskiem. A ono - słusznie - pozostaje niewzruszone. Zamiast tego powinno się wskazywać winę tam, gdzie rzeczywiście leży - w Londynie, gdzie krótkowzroczni politycy dla czysto partyjnych celów rozpoczęli szkodliwy dla kraju proces, do którego nie byli przygotowani. Można tylko mieć nadzieję, że brexit będzie doświadczeniem edukacyjnym. Zarówno dla brytyjskich, jak i polskich polityków.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl