PiS-owski styl uprawiania polityki. Rafał Woś: a ty gdzie wtedy byłeś, cwaniaczku?
Ludzie, ludzie! Pojawił się nowy argument-killer. Jeszcze lepszy niż pomidor, o którym pisałem w poprzednim felietonie (sprawdź). No po prostu niezawodny. Kończy każdą debatę! Słuchasz cierpliwie (albo i niecierpliwie) adwersarza, a potem ripostujesz: "A Ty gdzie byłeś, kiedy działy się rzeczy naprawdę haniebne? Dlaczego wtedy milczałeś?". I odchodzisz w sobie tylko znanym kierunku. Wygrałeś. Przynajmniej w swoim własnym mniemaniu - pisze Rafał Woś dla Wirtualnej Polski.
"Pomidor" był bardziej toporny. Tam siła argumentu zbudowana była jednak na odwołaniu się do grzechów Platformy. Wiadomo: PiS nie złamał Trybunału. Pierwszą taką próbę podjęła Platforma. Albo: PiS nie skoczył na media. Po prostu odbił je z podłych łap partii Tuska, Kopacz i Schetyny. To jest jednak mimo wszystko argumentacja dosyć cieniutka. Pozbawiona prawdziwej psychologicznej głębi. Nie to, co argumentacja w stylu: "ty gdzie wtedy byłeś?". Działa ona tak: Spróbujcie w jakiejś dyskusji oburzyć się na mało elegancki sposób, w jaki PiS zawłaszczył sobie Telewizję Polską. Możesz do jutra gadać, że postępuje według najgorszych wzorców SLD, PSL-u i Platformy. Albo pisać, że opcja zerowa w mediach publicznych nie bez przyczyny kojarzy się z weryfikacją z czasów stanu wojennego. I w ogóle jest nie do pogodzenia z elementarnymi prawami pracowniczymi (mam nadzieję, że
związki będą protestować). Ale w odpowiedzi i tak usłyszysz od kolegów z prawicy: "Świętoszek się znalazł! A gdzie byłeś jak Hajdarowicz czyścił 'Rzeczpospolitą', a potem 'Uważam Rze' po odkupieniu Presspubliki od rządu Tuska. Czemu nie krzyczałeś, gdy programy tracili w TVP ci, co teraz do niej wracają? Czemu milczałeś, kiedy nie zapraszali prawicowców do TOK FM?".
Odbyłem już wiele takich rozmów. Najpierw mnie ciekawiły. Widziałem w nich wyraz uzasadnionej złości prawicowej części opinii publicznej. Owoc lat spędzonych w opozycji. A także metkowania prawicy wpierw jako "oszołomów", potem "antydemokratów", jeszcze później "oszalałych przedstawicieli sekty smoleńskiej". Z początku próbowałem więc odpowiadać. Łapałem się na tym, że szukam w pamięci dowodów, że jednak nie zawsze milczałem. Zaraz przychodziła nieznośna refleksja, że pewnie mogłem mocniej, bardziej donośnie, a nie tylko cicho jak myszka. "Tak, zawiodłem" - myślałem sobie. Ale szybko sobie uświadomiłem, że po drugiej stronie nikogo to nie interesuje. Bo w argumencie "gdzie byłeś, kiedy" nie chodzi o rozmowę. Używający go chce tak naprawdę wykrzyczeć swoją złość. Chce pokazać jak bardzo go skrzywdzono i jak bardzo się wtedy na wszystkich zawiódł. Wniosek płynie stąd następujący. Skoro nam nie okazano solidarności, to my też nie będziemy jej teraz okazywać. Oko za oko.
Aż w końcu przebrała się miarka. I sam zacząłem pytać kolegów pokrzywdzonych: "a wy gdzie byliście?". Postanowiłem zaatakować ich z flanki, z której ataku się nie spodziewali. I której publicystyczna prawica (nawykła do walki z liberałami) w ogóle nie dostrzega. To znaczy... z lewa. A wy gdzie byliście, gdy w starym "Dzienniku" (kierowanym wówczas przez Roberta Krasowskiego) łamane były prawa pracownicze. Nie już jakaś tam szumna dziennikarska niezależność. Tylko podstawowe prawa i zasady wynikające z kodeksu pracy. Dlaczego koledzy z innych gazet milczeli, gdy im opowiadaliśmy, że model zarządzania pracownikami przypomina raczej eksperyment więzienny Philipa Zimbardo (kto nie wie, co to takiego niech sobie poczyta w Wikipedii). A potem gdy tytuł poddano pierwszej w polskich mediach brutalnej restrukturyzacji (potem tą samą drogą poszły "Rz" i "Gazeta Wyborcza"). Gdzie byliście, gdy zniszczono związek zawodowy, a jego szefa przesunięto na stanowisko poniżej jego kwalifikacji, więc w końcu sam odszedł (tyle w
temacie osławionej "ochrony związkowej"). Czemu milczeliście? Czemu dziennikarskie organizacje branżowe ekscytowały się wówczas innymi rzeczami?
Zadając to pytanie, próbowałem osiągnąć dwa cele. Po pierwsze pokazać tym, co dziś tak ochoczo obnoszą się ze swoimi ranami, że nie są jedynymi, którzy obrywali (wielu z późniejszych "niepokornych" wręcz współtworzyło patologie które tu wspominam). Po drugie, chciałem wypuścić trochę powietrza z baloników, w które po sukcesie PiS-u zamieniło się wielu kolegów na prawicy. Nie sądzę jednak bym do nich trafił. No tak, ale co ja tam wiem? W końcu gdzie byłem, kiedy prezes Hajdarowicz spotykał się w nocy przy śmietniku z ministrem Grasiem.
Rafał Woś dla Wirtualnej Polski