ŚwiatPiraci podbijają Europę

Piraci podbijają Europę


Gdy miliony internetowych darmozjadów zmieniają się w ruch społeczny, po rozum do głowy idzie nawet przemysł rozrywkowy. Hollywood dostrzega już, że wolności w sieci nie sposób spętać. Jeśli prawo autorskie się nie zmieni, to przestanie mieć znaczenie.

25.06.2009 | aktual.: 25.06.2009 08:35

W nadchodzącej kadencji w ławach Parlamentu Europejskiego zasiądzie pirat. Nazywa się Christian Engström, ma 49 lat, jest matematykiem i programistą z dyplomem uniwersytetu w Sztokholmie. Jeśli ściągasz z Internetu najnowsze odcinki „Dr. House’a” i uważasz, że masz do tego święte prawo, ten elegancki i zawsze uśmiechnięty pan ze Szwecji jest twoim europosłem. Nie tylko będzie bronił w Unii twojego punktu widzenia, ale też zawalczy o to, żeby wymiana plików w sieciach P2P została zalegalizowana, a pojęcie praw autorskich nabrało nowego, przystającego do nowoczesnych czasów znaczenia prawnego.

Piraci płyną ze Szwecji

Za to, że po zaledwie trzech latach istnienia ku ogólnoeuropejskiemu zdumieniu szwedzka Partia Piratów (PP) uzyskała w ostatnich eurowyborach 7,1 procent głosów i wprowadziła do PE swojego człowieka, jej działacze powinni podziękować przede wszystkim branży rozrywkowej. To histeryczne – i autodestrukcyjne, jak się okazuje – działania wielkich koncernów muzycznych i wytwórni filmowych doprowadziły do tego, że fenomen radosnej i nieskrępowanej wymiany plików objętych prawem autorskim przekształcił się najpierw w ruch społeczny, a potem polityczny.

Punktem zwrotnym był kwietniowy werdykt (na razie nieprawomocny) sądu w Malmö skazujący twórców wielkiego serwisu The Pirate Bay na rok więzienia oraz odszkodowanie dla koncernów show-biznesu w wysokości 3 milionów 620 tysięcy dolarów. Prawie każdy wpis w internetowych dyskusjach po werdykcie był deklaracją zaprzestania zakupów w sklepach muzycznych i wizyt w kinie, a szwedzka Partia Piratów w tydzień potroiła liczbę członków do 45 tysięcy i wskoczyła do pierwszej piątki w sondażach. Wyborczy sukces PP i zainteresowanie mediów z całego świata sprawiają, że międzynarodowy ruch piracki szybko rośnie w siłę.

Jeden z analityków umieścił peer-to-peer w kontekście wpisanego w szwedzką konstytucję allemansretten – prawa swobodnego dostępu do natury. „Dla młodych ludzi to, że wymiana plików nie jest niczym złym, jest tak samo oczywiste jak to, że nie jest złe zbieranie grzybów i borówek na czyjejś posesji – mówił. – Taki jest nasz model społeczny i tradycja, tak zostali wychowani”. Większość internautów na całym świecie, mimo że o szwedzkim i norweskim allemansretten nie słyszała, postrzega sieć dokładnie tak jak Skandynawowie naturę – to dobro wspólne. Partie piratów są zarejestrowane w Niemczech, Austrii, Danii, Finlandii, Polsce i Hiszpanii. W swoje programy mają wpisane tak ambitne cele jak reforma systemu patentowego i zapewnienie obywatelom swobody korzystania z dóbr kultury. Do sympatyków PP należą ludzie z różnych środowisk, również prawnicy i liczni przedstawiciele show-biznesu. Niemiecka PP, najsilniejsza po szwedzkiej, zdobyła wprawdzie niecały jeden procent głosów, ale to wystarczyło, żeby dostać
publiczną dotację. Powstaje więc silne lobby, które postrzega Internet jako najbardziej demokratyczną, najwspanialszą rewolucję w historii ludzkości. Próby podporządkowania sieci przeróżnym interesom – czy to branży rozrywkowej, czy reżimom politycznym – są według piratów próbą ukręcenia tej rewolucji łba. Walka nie idzie więc wyłącznie o to, żeby mieć coś fajnego za darmo. Idzie o przyszłość Internetu, czyli w opinii największych jego entuzjastów – o przyszłość świata. * Ramię w ramię z Zielonymi*

Siłą piratów jest to, że nie są politycznym lobby w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, tylko spontanicznym ruchem oddolnym, który z milionów darmozjadów przeradza się w miliony coraz bardziej świadomych obrońców „wolnej sieci”. Szczeniackie slogany wyśmiewające obrońców praw autorskich w stylu „Gotowanie w domu zabija branżę restauracyjną” czy prośby do przedstawicieli DreamWorks i EMI, by „miast tracić czas na groźby prawne, oddali się sodomii przy użyciu teleskopowej szpicruty”, będą teraz zastępowane przez argumenty polityczne. W europarlamencie przedstawiciel PP przyłączy się prawdopodobnie do silnego, ponad 50-osobowego bloku Zielonych. – Mamy zbieżne poglądy w kwestii wolnego dostępu do Internetu – mówi rzecznik Zielonych Chris Coakley.

Poważna międzynarodowa debata o zasadności zalegalizowania P2P i konieczności zmiany standardów w kwestii prawa autorskiego staje się więc faktem. Podstawowym uzasadnieniem istnienia tego prawa jest przekonanie, że przyznanie twórcy monopolu na dzieło, czyli tak zwaną własność intelektualną, pobudza jego dalszy rozwój i kreatywność poprzez zapewnienie mu stałego źródła dochodu. Przemysł rozrywkowy przedstawia swoją walkę z piractwem internetowym w jednoznacznych kategoriach: to spór między ofiarą rabunku i rabusiem. Takie zdefiniowanie sprawy zakłada równie jednoznaczne opowiedzenie się sądu, ale też mediów, a nawet opinii publicznej po stronie ofiary. Piraci mówią, że po pierwsze: pojęcie własności intelektualnej zostało skorumpowane przez chciwą machinę Hollywood i przemysłu fonograficznego, a po drugie: prawo autorskie w dzisiejszym kształcie nijak nie przystaje do ery nowoczesnej – czasów Internetu.

Teoretycy technologii Web 2.0 alarmują, że bezrefleksyjna obrona prawa autorskiego oznacza wyjęcie spod prawa całych obszarów technologii. Zdecentralizowana natura Internetu oraz wpisana w nią automatyczna i natychmiastowa wymiana wszelkiego typu informacji – również tej chronionej prawem autorskim – uniemożliwia de facto egzekwowanie tego prawa. Piraci przekonują, że Hollywood nie ściga złodziei ani nie broni zasad, tylko chce ochronić swoje wielomiliardowe zyski. Broni swojej monstrualnej maszyny do produkowania gwiazd w typie Britney Spears czy kolejnych serii „Supermana” i pieczętowania ich stemplem „własności intelektualnej”. Impulsem do działania dla prawdziwych twórców jest i zawsze był wewnętrzny artystyczny imperatyw, a nie obietnica zarobienia miliona dolarów na jednym hicie – mówią ideolodzy anticopyright. * Koncerny tracą kontrolę*

Do niedawna przemysł rozrywkowy definiował spór wokół praw autorskich w kategoriach wojny. Mark Getty, właściciel największej na świecie agencji fotograficznej, nazwał własność intelektualną „ropą XXI wieku”. A w jednym ze „spotów edukacyjnych” Jackie Chan i Arnold Schwarzenegger w scenie odwołującej się do „Terminatora 2” pędzą na harleyach i za pomocą dwururek celnymi strzałami z jednej ręki usuwają z drogi wrogów. – To samo zrobimy z piractwem – wołają. Dziś branża zaczyna rozumieć, że walenie z dwururek do swoich własnych klientów przynosi opłakane skutki. Niedawno Hollywood zarzuciło przygotowania do nowej antypirackiej kampanii. Na światowym szczycie praw autorskich, który odbył się na początku czerwca w Waszyngtonie, szef przepotężnego stowarzyszenia amerykańskich filmowców wydobył z siebie wiekopomne być może słowa: – Nie możemy blokować ludziom dostępu do naszego produktu. Tak czy inaczej, zdobędą go. Chcielibyśmy dostawać za to pieniądze, więc musimy szukać sposobu, żeby chcieli nam za to płacić.
Nie możemy po prostu mówić: „Wara!”.

Branża zaczyna wyciągać lekcje z historii. Swego czasu Hollywood – również za pomocą działań prawnych – próbowało zwalczyć telewizję kablową i technologię wideo. W słynnym wystąpieniu w Izbie Reprezentantów w 1982 roku przedstawiciel filmowców stwierdził, że „magnetowid jest tym dla filmu, czym Dusiciel z Bostonu dla kobiety samej w domu”. Z czasem show-biznes okiełznał jednak kablówkę i wideo. Tak samo przetrwa zapewne pojawienie się Internetu i P2P.

– Teraz jest im trudniej, bo rozmiar rewolucji nie ma precedensu w historii – tłumaczy „Przekrojowi” Mike McGuire z Gartner Inc., jednej z największych na świecie firm konsultingowych specjalizujących się w branży IT. – Do tej pory koncerny kontrolowały cały marketingowy mechanizm kreowania produktu. Działało to mniej więcej tak: mamy ciekawy zespół, damy im nagrać singiel, pogramy to w radiu, spodoba się, ludzie się podniecą, zrobimy płytę i sprzedamy sto milionów kopii na nośniku, który kontrolujemy. Pojawianie się nowych nośników wymagało jedynie w miarę bezbolesnej adaptacji. A teraz? Ludzie bez ograniczeń wymieniają się tym, co lubią, wybierają po piosence z albumu, tworzą miksty i obdarowują się nimi, otwierają dla całego świata foldery ze swoją ulubioną muzyką. To konsumenci są machiną marketingową – kompletnie poza kontrolą branży.

Surfowanie do konstytucji

Pierwsze oznaki adaptacji do rewolucyjnie nowych warunków widać już dzisiaj. W Wielkiej Brytanii koncerty zaczęły przynosić artystom większe dochody niż sprzedaż płyt. Krążek zaczyna być raczej zaproszeniem na trasę koncertową niż właściwym produktem. Słynna stała się płyta „In Rainbows” Radiohead – przed oficjalną premierą praktycznie rozdawana za dowolną opłatą w sieci. W internetowym sklepie muzycznym iTunes, który wystartował w 2003 roku, sprzedano do dziś ponad sześć miliardów utworów. – Jak tylko właściciele praw autorskich zrozumieją, że dalsze boje legislacyjne nie mają sensu, ustalą z dostarczycielami usług internetowych nowe mechanizmy rozdawania licencji – przewiduje McGuire. – Za akceptowalną przez szerokiego odbiorcę opłatą dostępne stanie się całe bogactwo danej wytwórni. Jakość usługi – format pliku, czas trwania licencji, możliwość dalszego twórczego bądź komercyjnego wykorzystania zawartości – zależeć będzie od ceny. ITunes czy nowy Mix Match Music (portal, w którym muzycy odpłatnie
wymieniają się samplami) dowodzą, że taki model jest możliwy i opłacalny. Jak twierdzi McGuire, główną zaletą P2P nie jest to, że jest darmowy, tylko to, że daje ludziom łatwy i wygodny dostęp do całej muzyki świata. Jeśli dać im to samo za rozsądną cenę i w lepszej jakości, większość z nich zapłaci.

A w jakim kierunku będzie ewoluował europejski ruch piracki? Już dziś, patrząc choćby na program polskiej Partii Piratów, dostrzec można ambicje wyjścia poza kwestię praw autorskich i zagospodarowanie politycznej niszy, jaką otwiera postulat ochrony „neutralności sieci”. Chodzi przede wszystkim o powszechny dostęp do Internetu – wolny od ograniczeń ze strony instytucji państwowych czy jakichkolwiek grup interesu. Ale coraz szersza interpretacja terminu oznacza też nietykalność osobistą i prawo do prywatności każdego internauty, wolny dostęp do dóbr kultury i do edukacji. Po stronie neutralności opowiedziała się niedawno francuska rada konstytucyjna, czym sprezentowała obrońcom wolnej sieci potężny precedens prawny. Rada uznała, że promowane przez prezydenta Nicolasa Sarkozyego tak zwane prawo trzech strzałów, zgodnie z którym po trzech przypadkach przyłapania na piractwie internaucie automatycznie odcinano by dostęp do sieci, jest sprzeczne z konstytucją. Prawo do Internetu jest jednym z praw człowieka –
stwierdzili konstytucjonaliści – i możliwość swobodnego surfowania odebrać można tylko decyzją sądową. Orzeczenie najwyższej instancji sądowniczej we Francji raczej ostudzi zapał brytyjskich parlamentarzystów, którzy debatują nad rozwiązaniami podobnymi do propozycji Sarkozyego.

Czerwiec był więc dla europejskich piratów miesiącem przełomowych triumfów. Wygląda na to, że wypełniają się słowa Petera Sunde’a, jednego z założycieli The Pirate Bay. Po kwietniowym werdykcie sądu skazującym go na rok odsiadki nie tracił dobrego humoru: – Wychowaliśmy się na amerykańskich filmach, więc wiemy dokładnie, jak to działa – żartował. – Jesteśmy jak Karate Kid. Na początku filmu dostaje ostro po dupie, żeby na końcu podnieść się i zadać decydujący cios.

Maciej Jarkowiec
Współpraca Piotr Stanisławski

Ściąganie legalne i nielegalne

Jak koncerny tracą na piractwie?

• 70 milionów ludzi regularnie uczestniczy w nielegalnej wymianie wszelkiego rodzaju plików w sieci.

• 95% obrotu plikami muzycznymi w sieci odbywa się nielegalnie.
• Na każdą legalnie zakupioną piosenkę (w sieci lub na płycie) przypada 20 nielegalnie ściągniętych.

Jak branża adaptuje się do nowych warunków?

• W 2008 roku sprzedaż plików muzycznych wzrosła o 25% i przyniosła 3,7 miliarda dolarów.
• Sprzedaż plików muzycznych w sieci to 20% obrotu branży muzycznej.
• Połowa legalnego obrotu plikami muzycznymi w sieci odbywa się w USA.

Skąd pochodzą pirackie pliki udostępniane w sieci?

  1. USA – 19%, 2. Wielka Brytania – 7%, 3. Kanada – 6%, 4. Brazylia – 5%, 5. Hiszpania – 5%, 6. Polska – 5%.
Źródło artykułu:WP Wiadomości
parlament europejskiprawo autorskieinternet
Zobacz także
Komentarze (0)