PublicystykaPiotr Ikonowicz: Kaczyński chodzi po linie

Piotr Ikonowicz: Kaczyński chodzi po linie

Jarosław Kaczyński przypomina gościa, który idzie po linie rozpiętej między drapaczami chmur i gra na skrzypcach, podczas gdy na dole idzie dwóch KOD-owców i jeden z nich komentuje: "no, Paganini to on nie jest" - pisze Piotr Ikonowicz dla WP. Publicysta chwali PiS za realizowanie programu korzystnego dla większości zwykłych Polaków uwolnionych w końcu spod władzy ludzi, "którzy za pieniądze kupują sobie od 27 lat korzystne dla siebie decyzje polityczne". - Konflikt, który się toczy między PO, PSL, Nowoczesną, SLD a PiS-em, ma charakter klasowy. I tego już obecna władza zdaje się nie wiedzieć - twierdzi Ikonowicz.

Piotr Ikonowicz: Kaczyński chodzi po linie
Źródło zdjęć: © Eastnews | Stanislaw Kowalczuk

27.06.2016 | aktual.: 25.07.2016 15:45

Jarosław Kaczyński przypomina gościa, który idzie po linie rozpiętej między drapaczami chmur i gra na skrzypcach, podczas gdy na dole idzie dwóch KOD-owców i jeden z nich komentuje: "no, Paganini to on nie jest" - pisze Piotr Ikonowicz dla WP. Publicysta chwali PiS za realizowanie programu korzystnego dla większości zwykłych Polaków uwolnionych w końcu spod władzy ludzi, którzy "za pieniądze kupują sobie od 27 lat korzystne dla siebie decyzje polityczne". - Konflikt, który się toczy między PO, PSL, Nowoczesną, SLD a PiS-em, ma charakter klasowy. I tego już obecna władza zdaje się nie wiedzieć - twierdzi Ikonowicz.

Mieliśmy ostatnio zebranie Ruchu Sprawiedliwości Społecznej i prześcigaliśmy się w postulatach, których spełnienia zamierzamy domagać się, a których partia Kaczyńskiego wciąż nie spełnia. Kilka dni później dowiedziałem się, że rząd zamierza spełnić znaczną część wysuwanych przez nas radykalnych postulatów.

Najpierw zarzucano PiS-owi, że nie będzie realizował programu reform społeczno-gospodarczych, bo co innego kampania, a co innego prawdziwe rządzenie. Wszyscy przecież dużo obiecują przed wyborami, a i tak wiadomo z góry, jakie są realia i że jedynie słuszna droga to droga wytyczona Polsce przez wielkiego reformatora Leszka Balcerowicza.

Potem zaczęło się czepianie do sposobu realizacji takich przedsięwzięć jak 500+, opodatkowania banków, zmiany w prawie pracy czy opodatkowania wielkich korporacji handlowych. Kiedy okazało się, że rząd przekracza kolejne "nieprzekraczalne granice" i zrywa z neoliberalnym modelem, zaczęto wieszczyć katastrofę. Jednocześnie zapewniano, że z "dobrej zmiany" nic nie wyjdzie, bo przedsiębiorcy, sieci handlowe, banki będą sabotować reformy i przerzucać koszty kolejnych podatków i regulacji na zwykłych obywateli, którym miały one służyć.

Silne państwo

I wtedy przyszło największe zdziwienie. PiS z państwa makiety czy też atrapy zaczął tworzyć państwo dość silne, żeby egzekwować nowe regulacje. Pierwszym krokiem było brutalne i dość niezręczne ograniczenie głównej przeszkody w łamaniu wszechwładzy elit nad społeczeństwem, jakim był Trybunał Konstytucyjny. Ilekroć jeszcze w czasach swojego posłowania proponowałem postępowe zmiany legislacyjne, niezmiennie odzywali się przedsiębiorcy, luminarze prawa i inni akolici Leszka Balcerowicza, że jest to niezgodne z konstytucją i Trybunał to zablokuje, więc szkoda nawet próbować. Wmówiono nam, że nic się nie da zmienić. Polska musi kroczyć drogą, którą determinuje interes prywatny, zyski, korporacje, banki, itp. To prawda, że TK wydawał także światłe orzeczenia, ale z takich zwykle nic nie wynikało, bo mimo orzeczenia Trybunału, który uznał, że eksmisja na bruk łamie zapisaną w art. 30 konstytucji zasadę ochrony godności człowieka, eksmisje te trwają do dziś i wciąż są legalne. A o tym, że "obrońcy demokracji" nie są
depozytariuszami wszelkiej mądrości i cnót, świadczy najdobitniej przykład prezesa TK profesora Rzeplińskiego, który, gdy Trybunał orzekał o niekonstytucyjności bankowego tytułu egzekucyjnego, wystąpił ze zdaniem odrębnym, w którym do końca bronił prawa banków do orzekania zamiast sądów we własnej sprawie.

Kwestia czy kilku ludzi w togach powinno mieć władzę blokowania ustaw, których chce wyłoniona w demokratycznych wyborach większość jest o tyle istotna, że ci sędziowie - wszyscy, co do jednego - pochodzą z nadania partyjnego. Dlatego lepsze było rozwiązanie, które pozwalało Sejmowi odrzucać wyroki Trybunału kwalifikowaną większością głosów.

Obrona demokracji, która dotychczas polegała na tym, że na cokolwiek by ludzie nie głosowali z nadzieją na wielkie zmiany, z urny zawsze wyskakiwał kolejny Balcerowicz w nowym przebraniu, stała się, więc domeną tych, których jedynym pragnieniem i całym programem jest odsunięcie od władzy PiS-u. I oczywiście powrót do władzy, czy jak chce ulica, "do żłobu".

Koniec władzy bogatych

Polacy sfrustrowani korupcją, niesprawiedliwością, a często wręcz niegodziwością wymiaru sprawiedliwości, zapragnęli silnej władzy, która w ich imieniu i na ich żądanie ukarze nieuczciwych i skorumpowanych sędziów, prokuratorów, komorników i tych wszystkich, którzy za pieniądze kupują sobie od 27 lat korzystne dla siebie decyzje polityczne.

I oto minister Ziobro, który dotychczas kojarzony był z awanturnictwem, małostkową, mściwością i działaniem głównie na pokaz, został obdarzony prawdziwą władzą i zaczął z niej korzystać w sposób, jakiego ludzie od niego oczekiwali. Połączono znowu funkcje Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości, co pozwala ministrowi skutecznie inicjować i nadzorować śledztwa, w których chodzi o krzywdzenie zwykłych obywateli przez ludzi dysponujących dużym majątkiem, koneksjami i armią nieuczciwych prawników.

Tam gdzie dotychczas prokuratorzy umarzali postępowanie nie dopatrując się znamion przestępstw oszustwa, lichwy, wyzysku (tak, jest takie pojęcie w polskim prawie), z inicjatywy prokuratora generalnego są toczone śledztwa i formułowane akty oskarżenia. Szubrawcy pozbawiający ludzi dorobku całego życia, np. jedynego dachu nad głową, mogą nie tylko trafić za kratki, ale stracić majątek. Bo ich władza i zdolność korumpowania struktur państwa wynika właśnie z tego, że są bogaci.

Kiedyś komornicy robili, co chcieli i mieli w nosie przepisy. Zwłaszcza, że przepisy dotyczące egzekucji były bardzo nieprecyzyjne. Dziś są one poprawiane, a komornik dwa razy się zastanawia zanim złamie prawo. Coraz częściej dochodzą do mnie sygnały, że komornik wycofuje się z zajęcia czyjejś emerytury, bo zajął połowę, a zgodnie z prawem mógł zająć tylko jedną czwartą. Nie zdarza już się, aby któryś z nich zignorował wręczony przez eksmitowanego obywatela wniosek o wyłączenie komornika i dalej prowadził egzekucję. Bo zastępca Ziobry, wiceminister Patryk Jaki, niejednego już komornika odwołał.

Władza zwykłych ludzi

Lichwa, która pod rządami Platformy była legalna i kwitła, została zdelegalizowana, czego skutkiem jest wycofanie się z naszego kraju kilkunastu firm pożyczkowych. W czasach, kiedy państwo było przedłużonym ramieniem lichwiarzy albo ich neutralnym sprzymierzeńcem, można było nas straszyć, że lichwiarze zejdą do podziemia. Dziś jednak spokojnie można sobie wyobrazić, że obywatel łupiony przez lichwiarza pójdzie do prokuratury i zostanie wysłuchany, a jego gnębiciel trafi tam gdzie jego miejsce, czyli do więzienia.

Dotychczas oficjalnie wciąż na nowo zaprzeczano, że w Polsce istnieje takie zjawisko jak eksmisje na bruk. Tymczasem wiceminister Budownictwa i Infrastruktury ogłosił, że zjawisko to zostanie wyrugowane z naszego życia. Był to pierwszy raz, kiedy jakiś przedstawiciel rządu przyznał, że to barbarzyństwo ma u nas miejsce. Bo ten rząd, w odróżnieniu od poprzednich, uczy się słuchać zwykłych ludzi, ofiar systemu, a nie tylko deweloperów, kamieniczników, bankierów i finansistów.

Wiele z reform planowanych i realizowanych przez rząd zaczyna się bardzo nieporadnie. Pierwsze projekty są pełne oczywistych błędów. Ale kiedy odzywają się głosy krytyki, projekty są modyfikowane, bo rządzący naprawdę chcą osiągnąć deklarowane cele, a ich realizacja narusza interesy elit i jest zaciekle zwalczana. Długie sejmowe noce szybkich głosowań łamiących kręgosłup opozycji to była metoda chętnie stosowana również przez poprzednie ekipy. Jednak nie zauważyłem u Tuska ani w wydaniu premier Kopacz takiej elastyczności i pragmatyzmu w zetknięciu z krytyką, jaką wykazuje się gabinet Beaty Szydło. Kiedy okazało się, że opodatkowanie sieci sklepów tylko na podstawie ich powierzchni może uderzyć w rodzimy handel, a nie tylko w zagraniczne korporacje, projekt zmodyfikowano kierując się kryterium wielkości obrotów a nie powierzchnią.

Ten mój pean nad nową władzą nie wynika bynajmniej z rosnących słupków poparcia dla rządzących. Im wyższe poparcie, tym większe nadzieje i tym trudniejsze zadanie, jakie stoi przed Kaczyńskim i jego ludźmi.

Opozycja, która walczy o powrót do władzy pod pretekstem obrony demokracji ma nadzieję, że w Polsce w wyniku wprowadzania nowych podatków i kosztownych programów socjalnych, takich jak zasiłki dla dzieci czy planowane budownictwo czynszowe, nastąpi katastrofa budżetowa. Że kraj dozna zapaści gospodarczej i wtedy uczniowie Balcerowicza wrócą do władzy z uśmiechem ludzi zadowolonych, że oni to wszystko przewidzieli.

Sięganie do głębokich kieszeni

To prawda, że każda nowa obietnica kosztuje i że po pieniądze na jej realizację trzeba będzie sięgać coraz mocniej do głębokich kieszeni. Teraz partia, która jako pierwsza partia rządząca dostrzegła polska biedę i krzywdę będzie musiała udowodnić, że stoi twardo po stronie niezamożnej większości społeczeństwa, a więc przeciw tym, którzy kosztem tej większości się bogacili, traktując państwo jak dojną krowę, jak maszynkę do zniewalania biednych przez bogatych. Bo konflikt, który się toczy między PO, PSL, Nowoczesną (partia banków), SLD a PiS-em, ma charakter klasowy. I tego już obecna władza zdaje się nie wiedzieć. Konflikt ten będzie narastał w miarę, jak nasz system redystrybucji budżetowej zmieni swój charakter i przestanie być narzędziem służącym grabieniu biednych by wywianować bogatych, a zacznie przypominać system sprawiedliwszego, a więc bardziej nowoczesnego i europejskiego rozdziału dochodu narodowego.

O tym, jak bardzo ludzie oczekują sprawiedliwości podatkowej, świadczy chociażby ostatnie badanie CBOS, które pokazało, że 92 proc. badanych uważa, iż należy płacić podatki, bo z nich finansowane są ważne cele. 82 proc. sądzi, że uchylanie się od płacenia podatków, to okradanie współobywateli. Natomiast 65 proc. zgadza się ze stwierdzeniem, że w obecnych czasach uczciwe płacenie podatków to patriotyzm.

Jakże daleko odeszliśmy już jako społeczeństwo od lansowanej przez poprzednie liberalne ekipy postawy antypodatkowej, która sprowadzała się do tego, że podatki to "grabież w biały dzień". Pamiętam te nagłówki w "Gazecie Wyborczej" zachęcające do "optymalizacji podatkowej", w których stwierdzano, że "do uratowania (przed opodatkowaniem) są jeszcze duże pieniądze".

Czytający te słowa może już się puka w czoło pytając, dlaczego się ten Ikonowicz do PiS-u nie zapisze skoro uważa, że PiS jest taki dobry i taki lewicowy. Bo już dziś jestem przekonany, że nowa władza uruchomiła proces społeczny o całkowicie lewicowym i postępowym charakterze. Nareszcie obudził postawy roszczeniowe, które sprawiły, że pracodawcy płaczą, że ludzie mając zasiłek na dziecko nie chcą już pracować za grosze i albo szukają lepszej pracy, albo wolą siedzieć w domu niż harować wyłącznie w interesie tego, kto ich zatrudnia. Spełnienie tych wszystkich oczekiwań wymaga odbycia wielkiej wojny z kapitałem. Wojny, na którą PiS jako formacja ideowa nie jest gotowy. Ludzie Kaczyńskiego słusznie wykombinowali, że jak się trochę zabierze kapitalistom i rozda ludziom, jak się zmieni układ sił między obywatelami a kapitałem, to można wygrać wybory i rządzić. Nie doceniają jednak dynamiki procesu przemian w świadomości i ostrości konfliktu, jaki wywołali. Przez 27 lat ludzie siedzieli cicho, bo wierzyli, że
państwo nie ma pieniędzy na zasiłki. Kiedy się okazało, że to kłamstwo, żądaniom i to w dodatku słusznym, nie będzie końca.

Bo w czasie, kiedy nieliczni akumulowali majątek, większość ludzi gromadziła biedę, poczucie krzywdy, zniewolenia i urazy. Ludzie wierzą, że to idzie rewolucja, której sam Kaczyński sobie nawet nie wyobraża. Najśmieszniejsze, że PO dość niezdarnie próbuje się na tę falę załapać, żądając teraz po 500 złotych na pozostałe 3,5 miliona dzieci. I choć żądanie to jest słuszne, nic nie da, bo po ośmiu latach grabienia tylko dla siebie, po ośmioraczkach i wołowych policzkach, nikt w ten nowy radykalizm społeczny Schetyny i spółki już nie uwierzy.

Zgadzam się z tymi, którzy wieszczą, że rządowi w którymś momencie zabraknie pieniędzy na realizowanie tak dobrze przyjmowanych przez społeczeństwo obietnic. Każdy by chciał, żeby słowo stało się ciałem i żeby zapowiedź odejścia od składkowego, na rzecz budżetowego finansowania służby zdrowia, zaowocowała leczeniem wszystkich chorych i to przy zwiększonych na to leczenie nakładach. Ale żeby takich wielkich rzeczy dokonywać, trzeba się będzie poważyć na podatek majątkowy, progresję w podatku od dochodów osobistych, zwiększenie podatku korporacyjnego (od firm), oczywiście tych dużych i średnich. Wszystko to oznacza otwarcie kolejnych frontów walki z potężnymi przeciwnikami. Program mieszkaniowy sprawi, że PiS zderzy się z interesami banków i deweloperów, które zbyt dobrze zarabiają na kredytach hipotecznych i zawyżonych spekulacyjnie cenach mieszkań, żeby pozwolić władzy "psuć rynek".

Ludziom w pierwszym okresie władzy PiS-u już zaczyna się poprawiać. Stąd płacz pracodawców, że porzucają byle jak płatną pracę. W miarę jak im się poprawia, nabierają pewności siebie. Żądają więcej. A kiedy PiS zapyta skąd wziąć, odpowiedź będzie prosta: "z tej samej szuflady, co na 500+". Kiedy rządzący przestaną już nadążać za rosnącymi i rozbudzonymi przez nich samych aspiracjami społeczeństwa, zaczną się strajki, protesty, bunty społeczne. Na ich czele raczej nie staną liberałowie, bo oni się zbuntowanego ludu będą bali bardziej niż Kaczyński.

Czas dla lewicy

To będzie czas dla lewicy, jeżeli do tego czasu zdoła zbudować program przemiany społecznej, który urealni nie tylko wszystkie niespełnione obietnice "dobrej zmiany", ale ostatecznie wprowadzi demokrację polegającą nad pełnej kontroli obywateli, pracowników, lokatorów, dłużników, emerytów, konsumentów, pacjentów nad kapitałem.

Proponowanie dziś modelu socjaldemokratycznego, czyli kolejnych reform, tylko lepszych, nie daje lewicy żadnych szans i jest samo w sobie głupie. Socjaldemokratyczne państwo dobrobytu było wynikiem konkurencji dwóch systemów i już nie wróci. Bo teraz jest tylko kapitalizm, który nie musi już niczego udawać i nie udaje. Kilkanaście osób zgromadziło majątek większy niż cała reszta ludzkości, więc bez przemiany społecznej, bez zmiany systemu procesu rozwarstwienia, wyzysku i ubezwłasnowolnienia większości poprzez bogatą oligarchię finansową, niesprawiedliwości nie da się zatrzymać.

Nie na darmo ludzie masowo głosowali na rockmena, który choć miał mętlik w głowie, powtarzał do znudzenia, że jest antysystemowy. Lewica monopol na antysystemowość pozostawiła prawicy o zabarwieniu narodowym. I ten teren lewica musi odzyskać. Ale nie na zasadzie reformizmu, który moglibyśmy złośliwie zatytułować "lewica plus", ale na zasadzie budowy spójnego modelu społeczeństwa, w którym każdy dostawałby według potrzeb (minimalny dochód gwarantowany), a więcej osiągałby w myśl zasady każdemu według zasług. Ale tym razem będzie chodziło o zasługi dla dobra wspólnego, a nie dla oligarchii. Taka mała rewolucja, bunt społeczny wydarzyła się w Islandii i tylko dzięki tej rewolcie banksterzy nie dostali wielomilionowych odpraw, ale poszli siedzieć.

Jeżeli nie zdołamy stworzyć takiej antysystemowej lewicy, bunt społeczny tak jak we Francji i wielu innych krajach zagospodaruje prawica narodowa o brunatnym zabarwieniu. Bo w czasach silnych napięć i konfliktów do głosu dochodzi tylko wyrazista ideologia i mocna doktryna. Ciepła woda w kranie nie wystarczy. A więc jak mawiała Róża Luksemburg: "socjalizm albo barbarzyństwo", antysystemowa lewica albo faszyzm.

Bo sam Jarosław Kaczyński z pewnością nie zapanuje nad żywiołami, które właśnie rozpętał. A idzie sobie tak spokojnie przygrywając na skrzypeczkach, bo nie wie, że idzie po linie.

Piotr Ikonowicz dla Wirtualnej Polski

Piotr Ikonowicz - polityk, dziennikarz, prawnik, poseł na Sejm II i III kadencji. Redaktor pisma członków MRKS "Robotnik". Lider Polskiej Partii Socjalistycznej od 1992 do 2001, przewodniczący założonych przez siebie partii Nowa Lewica (2003-2011) i Ruch Sprawiedliwości Społecznej (od 2014). Prowadzi Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, która udziela darmowych porad prawnych osobom ubogim.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (203)