Piotr Gabryel: zwycięstwo Kaczyńskiego coraz bliżej?
Często najciekawsze - także w polityce - jest to, czego jeszcze nie widać. Tak jest także tym razem.
No bo widać to, co - od pewnego czasu - zawsze: Kaczyński daleko przed Tuskiem. W najnowszym sondażu Wirtualnej Polski, jak już chyba we wszystkich pozostałych, prowadzi PiS (30 proc.) przed Platformą (22 proc.), tylko dzieląca ich różnica raz się powiększa (półtora miesiąca temu było to 13 punktów proc.), a innym razem zmniejsza (dwa tygodnie temu było to 6 punktów proc.). To, rzecz prosta, wróży w nadchodzących wyborach - do Parlamentu Europejskiego i samorządów w 2014 r., oraz do sejmu i senatu w 2015 r. - zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego, drugie miejsce ugrupowaniu Donalda Tuska oraz trzecie - SLD Leszka Millera (13 proc. w najnowszym badaniu WP.PL)
.
Ale już kto zajmie czwarte miejsce, jeśli którekolwiek z pozostałych ugrupowań przekroczy 5-procentowy próg wyborczy - nie wiadomo. Czy będzie to PSL? Solidarna Polska? A może tajemnicza, nieistniejąca, partia Gowina? Bo też dziś najciekawszą rzeczą, jaka rozgrywa się na polskiej scenie politycznej, jest to, czego jeszcze nie ujmuje się w badaniach opinii publicznej, albo ujmuje się na razie z rzadka, od przypadku do przypadku. Chodzi o narodziny ugrupowania Gowina.
Czy Jarosławowi Gowinowi uda się założyć partię? A jeśli tak, to ile głosów ona zgromadzi? I komu je odbierze? A może nikomu, może wykroi je z liczącej już - w zależności od sondażu - od 20 do aż 25 proc. "partii wyborców bez partii", czyli tych Polaków, którzy deklarują chęć wzięcia udziału w wyborach, ale jednocześnie zaznaczają, iż żadna z istniejących sił politycznych im nie odpowiada.
W badaniach, w których poddano pod osąd również partię Gowina, mogła ona liczyć na poparcie 6-7 proc. Polaków. To, jak na start, a więc zważywszy efekt nowości, raczej niewiele i nie rokuje jej dobrze na przyszłość. Podobnie zresztą było np. w wypadku PJN, której pierwsze notowania dawały nawet około 8 proc., czy Solidarnej Polski, która osiągała 7 proc., a gdzie oba te ugrupowania wylądowały po kilku pierwszych miesiącach zabiegania o sympatię wyborców i gdzie są teraz - wiadomo. W pobliżu śmietnika historii.
Wszelako, jak się wydaje, w interesie całej sceny politycznej i państwa polskiego jako całości, leży, aby jakaś partia konserwatywno-liberalna wreszcie zaoferowała wyborcom swe usługi. A właśnie jako takie ugrupowanie reklamuje się stronnictwo Gowina.
Co prawda - i na szczęście - konserwatyzm ma w polskim parlamencie silne wsparcie. Gwarantuje je jeden bardzo znaczący obrońca - Prawo i Sprawiedliwość oraz dwóch pomniejszych - Solidarna Polska i PSL. To sprawia, że próby zrównania związków partnerskich z małżeństwami, wysiłki zmierzające do implementowania do polskiego prawa instytucji tzw. ślubów homoseksualnych czy adopcji dzieci przez pary homoseksualne z pewnością nie będą miały łatwej drogi, a być może nigdy się nie powiodą. Wszelako także w tej sprawie każde dodatkowe wsparcie - a więc na przykład wykluwającej się partii Gowina - na pewno się przyda.
Ale już gospodarczy liberalizm jest dziś w Polsce niemal całkowicie bezbronny - bo też jaką zaporę dla populizmu szerokiej rzeszy polityków mogą stanowić nieliczne fundacje (jak FOR Leszka Balcerowicza) czy think tanki (jak Centrum im. Adama Smitha). Dlatego właśnie Platforma do spółki z PSL, z taką łatwością mogą wyczyniać, co im się żywnie podoba, demontując jeden po drugim filary szybkiego wzrostu gospodarczego. Mogą rok w rok podnosić podatki i wysokość płacy minimalnej, dorzynając w Polsce przedsiębiorczość. Mogą zniszczyć pierwszy próg ostrożnościowy, czyli wysadzić w powietrze zaporę chroniącą przed bankructwem polskie finanse publiczne. Mogą skasować OFE, czyli kapitałowy filar systemu emerytalnego. Mogą permanentnie utrzymywać stan nierówności między obywatelami, zmuszając jednych do płacenia podatków oraz świadczeń emerytalnych i zdrowotnych za innych - m.in. za rolników, górników, żołnierzy, nauczycieli, policjantów, sędziów, prokuratorów.
Partia Gowina lub inna, byle konserwatywno-liberalna - choćby niewielka - byłaby więc jak znalazł, żeby przeciwstawić się tej fali niszczycielskiego populizmu, gdyby się jej przeciwstawić umiała i chciała. I nawet jeśli nie byłaby w stanie jej zahamować, może mogłaby ją choć spowolnić. A w każdym razie stać się na polskiej scenie politycznej głosem rozsądku, ostrzegającym wyborców przed tymi ugrupowaniami, które swymi działaniami i obietnicami popychają Polskę w stronę bankructwa. A nie jest ich, niestety, mało.
Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Do Rzeczy" specjalnie dla Wirtualnej Polski