Piotr Czerwiński: Kryzys przeminie z wiatrem
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Czy można wyjść z kryzysu tylko dzięki fatalnej pogodzie? A nawet zostać dzięki niej energetycznym supermocarstwem? Nie pytaj, odpowie ci wiatr, chciałoby się zacytować spolszczone nieco słowa Boba Dylana*. Jak przystało na kraj zagorzałych wielbicieli muzyki szarpidrutowej, Irlandia wzięła sobie do serca jego słowa i zamierza przywrócić swoje imperialne oblicze Celtyckiego Tygrysa dzięki wiatrakom, generującym prąd w tak wielkiej ilości, że wystarczy dla siebie i na sprzedaż dla swoich słynnych brytyjskich sąsiadów. Wreszcie będzie powód, by się cieszyć z tego, że w tym kraju ciągle wieje, zaś Irlandczycy staną się nafciarzami przyszłości.
15.04.2013 | aktual.: 29.04.2013 07:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Takie rzeczy to tylko w Irlandii, moi Państwo. Spośród wszystkich irlandzkich stereotypów, o jakich występowanie można podejrzewać, jeden wydaje mi się najprawdziwszy i najbardziej istotny dla najnowszych losów tej nacji: oni naprawdę potrafią zarobić, niewiele przy tym robiąc. Superwydajna irlandzka przedsiębiorczość co prawda zagoniła niedawno Irlandię w kozi róg, każąc jej sprowadzać do siebie pół Europy wschodniej celem robienia, w tym szczerze Wam oddanego autora tych słów, a następnie budując więcej domów, niż pół Europy było w stanie zasiedlić. Lecz oto idzie nowe, moi Państwo: odtąd siła robocza nie będzie już tania, ponieważ będzie darmowa. Irlandia nie ma obecnie zbyt wiele, z jednym jednakowoż wyjątkiem: mają tu nieustający nadmiar opadów deszczu i równie częste, zbyt silne wiatry. Jak dotąd było to jedynie powodem do narzekania oraz żartów, które robią sobie z własnej pogody sami Irlandczycy, produkując koszulki z owcami w ciemnych okularach i zgiętej pozie, paradującymi z parasolem przez
wszystkie pory roku. Ale czas już zmienić to nastawienie i ogłosić całemu światu, że beznadziejna irlandzka pogoda jest jej kolejnym powodem do dumy, a nawet przyczyną postawienia na nogi całej gospodarki.
Zbyt silne wiatry, wiejące nieustannie przez cały rok? Jak można było nie wpaść na to od razu? Przecież to prawdziwa żyła złota! Turbina jednego wiatraka może wygenerować energię wystarczającą do obsłużenia tysiąca dwustu gospodarstw domowych. Tak przynajmniej ma się to w przypadku „wietrznej farmy” w Corkemore, która składa się z pięciu turbin o łącznej wydajności 10 megawatów. To podobno wystarcza na 6000 domów. Nie jestem ani wielbicielem, ani mistrzem matematyki, ale rachunej wydaje się prosty. Prosty wydał się też przedsiębiorcom z firmy Energia, którzy na poważnie zajęli się stawianiem wiatropędnych generatorów gotówki w różnych częściach kraju. Na wyspie jest 179 wietrznych farm, ale to podobno początek ekspansji, najpierw na Irlandię, a potem na resztę Europy. Jak powiedział minister energetyki, Pat Rabbite, „Irlandia ma potencjał wygenerowania z wiatru znacznie więcej energii, niż jest w stanie sama skonsumować”. Stąd genialny projekt, by eksportować wietrzne złoto, a raczej srebro, bo pojawiły się
już mniej lub bardziej złośliwe komentarze, że sprzedaż irlandzkiego wiatru to jak handlowanie rodowymi srebrami.
Na pierwszy ogień ma pójść Wielka Brytania, gdzie pogoda niestety jest dużo lepsza niż w Irlandii, przez co prądu z wiatru mają tam tyle, co kot napłakał. Irlandczycy chcą im sprzedawać prąd z 2000 turbin, generujących łącznie 8000 megawatów. Z pewnością zaciera też ręce ministerstwo pracy. Obliczono, że na „wind farmie” dającej 3000 megawatów energii może znaleźć zatrudnienie nawet 6000 ludzi. Przy interesie z sąsiadami byłaby więc robota dla szesnastu tysięcy. Nie ma co, trzeba będzie znowu importować Polaków, bo jak tak dalej pójdzie, zabraknie rąk do pracy w tym wiatrowym królestwie.
A królestwo naprawdę zasługuje na taki przydomek, o czym z pewnością nie muszę donosić rodakom, którzy mieli okazję przebywać w tej krainie dłużej niż przez dziesięć sekund. Oczywiście najwięcej wiatru wieje w hrabstwie Donegal i tamże znajduje się Corkemore, gdzie ponoć wiatr jest najsilniejszy. Gwoli przypomnienia, Donegal to taki region, w którym życie bezrobotnych Polaków przypomina masaż hawajski, co wiemy dzięki redaktorom pewnej miejscowej gazety, usiłującym czytać polskie reportaże z użyciem programu Google Translator. Oprócz tego jest on znany z tego, że bez przerwy tam wieje, co cenią sobie surferzy oraz od niedawna energetycy. W hrabstwie znajdują się aż 32 „wind farmy”, z czego największa, w Meentycat, ma aż 38 wiatraków. Wiele jednak wskazuje na to, że nie wieje tam aż tak bardzo, jak w Corkemore i wydajność tamtejszej elektrowni w przeliczeniu na wiatrak jest mniejsza.
Irlandzki pomysł na przeminięcie kryzysu z wiatrem świetnie zgrał się z ogólnoeuropejską inicjatywą „Supergrid”, mającą poparcie zarówno polityków, jak i ekologów, oczywiście. Alternatywne źródła energii, z których wiatr wydaje się najskuteczniejszy i najtańszy, byłyby idealną alternatywą dla gazu, węgla i ropy, nie wspominając o niepewności ich ciągłego pozyskiwania i kłopotach politycznych z tymże. Naukowcy przewidują, że Europa i Afryka Północna do roku 2050 będzie mogła w całości zadowolić energią z alternatywnych źródeł. Do tego czasu ropa będzie już pewnie tak beznadziejnie droga i trudno dostępna, że pójdzie w odstawkę, węgiel i gaz też kiedyś przecież się skończą, a wiatr będzie wiał zawsze. Irlandczycy zaś staną się światowymi nafciarzami przyszłości.
Tak czy owak interes z Anglikami jest ponoć tak realny, że ma ruszyć w roku 2014. Na budowę ogólnokrajowego imperium wiatru trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, bo jeden taki wiatrak kosztuje milion euro, nie wspominając o kosztach dzierżawy działki i innych opłatach. Mimo to potencjalne zyski, które wygeneruje, i tak będą dużo, dużo większe. A wiatr nie przestanie wiać nigdy.
Zastanawiam się tylko jak spożytkować irlandzki deszcz, który również pada bez ustanku. Są na świecie takie kraje, w których ludzie modlą się, by u nich trochę popadało i z tej przyczyny Irlandię możnaby uznać za cud, ponieważ pada tutaj niemal codziennie. Bezwzględnie należy zrobić coś z tą wodą. Może da się ją opchnąć razem z wiatrem tym nieszczęsnym Anglikom?
Zastanawiałem się, co takiego w nadmiarze posiada Polska, by nie wymagało wysiłku, a jednocześnie generowało dochody, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Mam! A propos wiatru, oczywiście. O ile pamiętam z biologii, wiatry, tylko trochę innej natury, generują spore ilości azotu. Gdyby znaleźć sposób na jego gromadzenie i skuteczny eksport, Polacy mogliby stać się milionerami, wyłącznie jedząc fasolę albo pijąc piwo...
Ech, pomarzyć zawsze można. Cytując innego klasyka, a właściwie klasyczkę: czekam na wiatr, co rozgoni ciemne skłębione zasłony.... C’nie.
Dobranoc Państwu.
- - to polska wersja refrenu piosenki „Blowin’ In The Wind”, który w oryginale brzmi „the answer, my friend, is blowin’ in the wind”, co znaczy dosłownie „odpowiedź, przyjacielu, niesie wiatr”