PolskaPiotr Czerwiński: Irlandia to złoty środek na depresję

Piotr Czerwiński: Irlandia to złoty środek na depresję

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Podobno w Polsce jest tak dobrze, że nie można już tego znieść i ludzie żywotnie interesują się przemieszczeniem w inne rejony świata, gdzie jest trochę gorzej. Irlandia wydaje się być do tego celu idealna; właśnie rozważa kolejną pożyczkę, a także notorycznie wprowadza kolejne podwyżki i cięcia budżetowe, co spowodowało spadek popularności golfa i wyścigów konnych. Mimo to Irlandia baluje jak najęta. Jej sekret jest dość prosty: oprócz cen wzrosło tu również spożycie antydepresantów - pisze Piotr Czerwiński w felietonie dla WP.PL.

Piotr Czerwiński: Irlandia to złoty środek na depresję
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Piotr Czerwiński

30.09.2013 | aktual.: 07.10.2013 08:41

Czytaj także wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego

Nie ma mnie w tej Polsce już całe wieki i chyba dlatego wydaje mi się coraz dziwniejsza, kiedy słucham o niej od rodaków, chociaż może ona zawsze taka była, tylko na miejscu nie rzucało się to aż tak w oczy, bo w końcu człowiek jak ta świnia, do wszystkiego się przyzwyczai.

Coraz więcej znajomych z Polski podpytuje mnie o sens emigrowania do Irlandii, nie ukrywając przy tym, że sens nie emigrowania i pozostania w Lechistanie zaczyna ostatnio nie mieć sensu. Podobno wyścig szczurów wszedł w fazę apogeum i już niedługo trzeba będzie przychodzić do pracy z kijem bejzbolowym, żeby uratować posadę i obronić się przed konkurentami. A wszystko to w imię zarabiania tak ogromnych pieniędzy, że można za nie nawet wynająć kawalerkę, pod warunkiem że zrobi się to w towarzystwie siedmiu innych osób.

Jeśli dobrze zrozumiałem, z powyższego powodu kraj ogarnęła wścieklizna politykierstwa, które leje się już nie tylko ze środków masowego przekazu i stanowi jedyną wartość medialną oraz jedyny temat godzien uwagi. Zarazili się nią podobno tak zwani młodzi ludzie, których już nie interesuje muzyka, fryzury, nowe spodnie i wolna miłość w bibliotece, że użyję skrótu myślowego czasów, gdy była to sfera żywotnych interesów młodzieży. Obecnie interesuje ich wyłącznie polityka. Tworzą przeto młodzieżówki partyjne, frakcje młodzieżówek partyjnych, a także bojówki poszczególnych frakcji młodzieżówek partyjnych, zwalczające się nawzajem w każdej konfiguracji, w grupach i pojedynczo. Z jakiegoś powodu ubzdurali sobie podobno, że zainteresowanie polityką może zmienić coś w ich życiu. Święcie wierzę, że stoją twardo na ziemi i mają na myśli karierę na Wiejskiej, gdzie też będą zmieniali frakcje jak rękawiczki, zależnie od wiatru, przed kamerami telewizji nadużywając słowa „Polska” w każdej możliwej formie i kontekście, a
także bez kontekstu. Od czasu do czasu wyjdą na miasto pobić się ze sobą oraz z ciężkozbrojną policją, dzięki czemu o Polsce będzie można dowiedzieć się w wiadomościach na całym świecie, wraz z newsami o nowych butach Jennifer Lopez.

Tak czy owak znajomi moi, którzy rekrutują się spośród ludzi całkiem normalnych i inteligentnych, a przy tym na tyle zdolnych, że lawirowanie w morzu wszechpotężnego mobbingu sprawia im odwieczne kłopoty, odzywają się do mnie coraz częściej, z nieśmiałością (pewną taką, oczywiście) pytając, czy aby na pewno da się żyć w Byłym Imperium Celtyckiego Ratlerka, słynnym zrujnowanym kraju zachodniej Europy, w którym podobno wiatr przewraca do rowu samochody. Twierdzą, że w Polsce jest aktualnie zbyt fantastycznie i że nadmiar tej radości jest już nie do zniesienia dla przeciętnego umysłu. Stąd też woleliby zamieszkać w jakichś bardziej depresyjnych regionach świata, na przykład w takiej Irlandii.

Odpowiadam im, że istotnie, lokalne wieści są permanentnie złe, a mimo to, odpukać, daleko nam tu do osiągnięcia kosmicznej świadomości, która opętała Polskę. To by znaczyło, że wciąż jakoś żyjemy. Z jednej strony w kółko podnoszą ceny i podatki, a przynajmniej można mieć takie wrażenie, obcując z lokalną prasą, z której nie znika słowo „recesja”, w obowiązkowym towarzystwie wspomnień o tym, jak to było fajnie za poprzedniego lodowca. Władza, jak to władza, usiłuje szukać oszczędności tam, gdzie najbardziej boli, zamykając szpitale i żałując na szkolnictwo; ale mieszkańcy Irlandii wpadli na świetny pomysł, by ograniczyć te frywolne pląsy i zredukować samą władze do minimum – stąd postulaty przy okazji nadchodzących wyborów, by zlikwidować w tym kraju senat. „Mniej polityków!” – głosi jakże chwytliwe i całkiem logiczne hasło. Czyż to nie proste?

Irlandia zawsze miała wszelkie cechy kota, spadającego na cztery łapy, który dodatkowo ma zdolności pielęgniarskie i potrafi wylizywać własne rany. Rany irlandzkiej gospodarki, choć głębokie, wyglądają jakby się odrobinę zasklepiły, a może po prostu wszyscy wierzymy w to tak mocno, że zasklepiliśmy je siłą woli. Mało tego, nawet pogoda z jakiegoś powodu nie jest aż tak dramatyczna, jak kiedyś. Ostatnio mieliśmy wrześniowy atak lata i ja sam przesiedziałam na powietrzu przynajmniej godzinę w koszulce z krótkim rękawem. Jak na zdeklarowanego zmarzlucha, któremu względnie chłodno bywa nawet w samo południe nad morzem Śródziemnym, muszę przyznać to naprawdę wielki sukces dla irlandzkiej pogody. Sami ludzie też nie wyglądają na przejętych i rzeczywiście dokazują jak za dawnych czasów. Centrum Dublina w weekendowe wieczory hula tak ostro, jakby wciąż trwał rok dwa tysiące szósty, a przez ulice zakorkowane taksówkami przetaczają się tłumy ledwo ciepłych podlotków na półmetrowych szpilkach oraz równie naprani
dandysi, skandujący niezrozumiałe hasła i pozostawiający po sobie na każdym rogu na wpół opróżnione butelki.

Jednym z lokalnych irlandzkich nawyków, które przyjąłem w tym kraju z ogromną radością, był niepisany zakaz wpadania w depresję z byle powodu, a także wyładowywania tej depresji na dowolnie wybranych bliźnich. Nie od parady mówi się, że Irlandczycy są największą atrakcją turystyczną Irlandii, a zawdzięczają to swojej legendarnie bezstresowej mentalności. Wszystko wskazuje na to, że diabeł tkwi w szczegółach; oto wyczytałem, że w dramatycznie wzrosło tutaj spożycie antydepresantów i leków psychotropowych, a ponoć dotychczas i tak było za wysokie. W ubiegłym roku Irlandia wydała 140 milionów euro na Prozac i temu podobne wynalazki, kupując ich aż 3,3 miliona opakowań i było to o 400 tysięcy więcej niż rok wcześniej. To by w zasadzie tłumaczyło, dlaczego w dwa tysiące jedenastym ludzie mniej baletowali na ulicy.

Nie wiem co o tym myśleć, bo zawsze ceniłem sobie irlandzki spokój ducha, a nawet przejąłem go poniekąd, nie zażywając przy tym żadnego lekarstwa. Najwyraźniej zadziałał w moim przypadku efekt placebo. Ponadto martwię się o zdrowie autochtonów, które może podupaść dzięki mieszaniu psychotropów z alkoholem; popadną wtedy w jeszcze większą depresję i na pewno zepsuje się pogoda.

Tak czy owak polecam Irlandię. Naprawdę żyje się tutaj bez stresu. W zestawieniu z polskimi realiami, wyjazd w te strony można śmiało nazwać złotym środkiem na depresję. Oprócz tego w Irlandii w ubiegłą niedzielę Irlandia zagrała z Irlandią w miejscowy futbol. Wygrała Irlandia.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (99)