Pilot, który wiózł Millera nie przyznaje się do winy
Przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie
rozpoczął się proces ppłk. Marka Miłosza, oskarżonego o
nieumyślne spowodowanie w 2003 r. katastrofy śmigłowca, na którego
pokładzie był ówczesny premier Leszek Miller. Miłosz nie przyznaje się do winy. Grozi mu do 8
lat więzienia.
Prokuratura zarzuca oskarżonemu, że umyślnie nie włączył systemu przeciwoblodzeniowego, mimo że dwukrotnie otrzymał meteorologiczny automatyczny komunikat o tym, że temperatura spadła poniżej 5 stopni Celsjusza i istnieje ryzyko samoistnego wyłączenia się silników.
Oskarżony pilot przyznał się do tak zarzucanego mu czynu, ale podkreślił, że nie jest to jednoznaczne z przyznaniem się jego do winy.
Prokurator tłumaczył w akcie oskarżenia, że techniczne uwarunkowania śmigłowców MI-8 są takie, że jeśli temperatura zewnętrzna spada poniżej 5 stopni Celsjusza, należy włączyć system antyoblodzeniowy, bo inaczej silniki zatrzymają się. Należy też szybko przejść z systemu automatycznej kontroli oblodzenia na system ręczny.
Oskarżony pilot wyjaśnił, że nie wykonał obu tych czynności, bo nadawany dwukrotnie automatyczny komunikat meteo był zagłuszany przez meldunki nadawane na tej samej częstotliwości z wieży na Okęciu. Meldunki z wieży kontrolnej były natomiast związane z ostatnim etapem lotu, czyli lądowaniem, i sprowadzały się do rozkazów związanych z wykonywaniem czynności dotyczących podchodzenia maszyny do lądowania.
Ppłk Marek Miłosz podkreślał jednak, że temperatura zewnętrzna była podczas całego lotu sprawdzana na termometrze umieszczonym na zewnątrz maszyny. Jak wyjaśniał, podczas całego lotu temperatura ta wynosiła +7, +8, a nawet +9 stopni celsjusza. Były to więc wartości, które nie obligują do włączenia awaryjnego systemu. Poza tym w momencie rozpoczęcia obniżenia wysokości lotu, temperatura im bliżej ziemi, zwykle rośnie - tłumaczył przed sądem oskarżony pilot.
Prokurator major Ireneusz Szeląg nie chciał jednak wprost komentować wyjaśnień oskarżonego, stwierdził tylko, że "inwersja rzeczywiście jest rzadko spotykanym zjawiskiem pogodowym, ale nie powinna być zaskoczeniem dla doświadczonego pilota, bo przecież jest opisywana w literaturze".
Prokurator przyznał też przed sądem, że oskarżony według opinii swoich przełożonych jest jednym z najbardziej cenionych i najlepszych w swoim fachu pilotów; wielokrotnie nagradzanym wyróżnieniami nadawanymi przez MON fachowcem, odznaczonym też brązowym krzyżem zasługi.
Sąd odroczył rozprawę na koniec marca.
Śmigłowiec MI-8 wiozący premiera roztrzaskał się po awarii obu silników w grudniu 2003 r. pod Warszawą. Dzięki manewrowi autorotacji Miłosz zdołał awaryjnie wylądować w lesie, ominąwszy pobliskie budynki. Komisja, która badała przyczyny wypadku, stwierdziła zarazem, że awaria silników była skutkiem niewłączenia przez pilota instalacji odladzającej.
Oprócz Millera, który doznał uszkodzenia kręgów piersiowych, w wypadku ucierpieli szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów BOR, trzech pilotów i stewardesa.
Proces miał się zacząć w miniony czwartek. Jednak do odczytania aktu oskarżenia nie doszło z powodu niestawienia się na sprawę byłego premiera. Leszek Miller jest pokrzywdzonym i w tej sprawie może występować też w roli oskarżyciela posiłkowego. Sędzia major Mirosław Kolanowski, że Miller nie otrzymał wezwania na czwartkowa rozprawę. Także dziś Leszka Millera nie ma w sądzie.