"Piloci popełnili błąd - to było pewne od początku"
Przyczyny katastrofy były znane od samego początku. W pełni sprawny samolot, do końca sterowany przez załogę uderzył w ziemię. A to oznacza tylko jedno: przyczyną był błąd załogi. I nie tylko raport MAK, ale również odpowiedź tzw. komisji Millera - potwierdza to - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dziennikarz Jan Osiecki, współautor książki "Ostatni Lot. Przyczyny Katastrofy Smoleńskiej. Śledztwo Dziennikarskie". Wyjaśnia też, dlaczego teza o sztucznej mgle jest niewiarygodna, jaka była rola rosyjskich kontrolerów oraz dlaczego tak ważne jest poznanie treści ostatniej rozmowy braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich.
10.04.2011 08:11
Z Janem Osieckim polemizuje dziennikarz Jan Pospieszalski - przeczytaj: Tusk trafi przed Trybunał Stanu? "Nie tylko za Smoleńsk!"
WP: Joanna Stanisławska: Ma pan poczucie, że udało się wyjaśnić przyczyny katastrofy w Smoleńsku?
Jan Osiecki:Przyczyny katastrofy były znane od samego początku. To był wypadek typu CFIT (Controlled Flight Into Terrain), czyli w pełni sprawny samolot, do końca sterowany przez załogę uderzył w ziemię. A to oznacza tylko jedno: przyczyną był błąd załogi. I nie tylko raport MAK, ale również odpowiedź tzw. komisji Millera - potwierdza to. W raporcie MAK można znaleźć wyczerpujący opis przyczyn tej katastrofy. Co nie znaczy, że raport jest bezbłędny. Jest tam kilka pomyłek i naciągnięć faktów, ale one nie mają większego wpływu na zawarte w dokumencie ustalenia.
WP: Jednak dla wielu środowisk wnioski zawarte w tym raporcie były nie do przyjęcia. Kwestionowano szczególnie winę polskich pilotów.
- To, że katastrofę spowodował błąd pilotów można było przekonać się będąc na miejscu wypadku już kilka minut po katastrofie. Wystarczyło się przyjrzeć ukształtowaniu terenu, pomyśleć dlaczego tak, a nie inaczej są pościnane czubki krzaków w okolicy bliższej prowadzącej radiolatarni, by zrozumieć, że pilot zszedł zdecydowanie za nisko. Czytając upublicznione w raporcie MAK dane z magnetofonów rejestrujących rozmowy w kokpicie i czarnych rejestrujących parametry lotu, można bez trudu wydedukować, co się działo w kabinie i jak wyglądał ciąg błędów popełnianych przez załogę. Byłem na miejscu, dla mnie jest oczywiste, że samolot kilometr przed progiem pasa leciał dosłownie cztery, może pięć metrów nad ziemią! Załoga zbyt późno zorientowała się, co się dzieje. Mjr Arkadiusz Protasiuk próbował poderwać samolot, ale zabrakło czasu.
WP:
Jesteśmy coraz bliżej prawdy?
- Są pewne niejasności, np. co do treści rozmowy gen. Andrzeja Błasika z kpt. Arkadiuszem Protasiukiem. Jest pewne, że piloci wiedzieli o bardzo złych warunkach w Smoleńsku. O godzinie 10:04:11,4 jeden z członków załogi Tupolewa powiedział: "To będzie... makabra będzie. Nic nie będzie widać". Tymczasem dopiero o 10:14:06,5 kontroler z Białorusi poinformował ich o pogodzie w Smoleńsku. A więc musieli już w Polsce dostać prognozę. Tylko dlaczego w takim razie polecieli? Co ich do tego zmusiło? Na to pytanie długo nie uzyskamy odpowiedzi, chyba że uda się odczytać z ruchu ust, co mówił gen. Błasik.
WP:
Pan jest zwolennikiem tezy, że były naciski ze strony gen. Błasika na pilotów?
- Nie użyłbym słowa "teza". Staram się zrozumieć, co działo się na płycie lotniska w Warszawie. Wiadomo, że kpt. Protasiuk nie meldował prezydentowi gotowości załogi i samolotu do startu, choć powinien był to zrobić. Zamiast niego przy trapie witał gen. Błasik. A dowódca samolotu poszedł chwilę wcześniej do kabiny pilotów. Coś było nie tak. Dlaczego złamano zasadę, że to dowódca samolotu melduje gotowość załogi do lotu Głównemu Pasażerowi?
WP:
No właśnie, dlaczego?
- Być może ktoś, na przykład generał Błasik, nie chciał, żeby prezydent dowiedział się o złych warunkach pogodowych na lotnisku docelowym? Z ujawnionych stenogramów wiemy, że gen. Błasik w ostatnich minutach lotu był obecny w kokpicie pilotów, a z ekspertyzy z jego sekcji zwłok, która została udostępniona przez Rosjan, wynika, że pozostawał tam do samego końca - świadczą o tym charakterystyczne obrażenia. To zastanawiające, że generał był obecny w kokpicie w czasie tak trudnego manewru. Czy pilnował, aby na pewno wylądowali, a nie na przykład odeszli na drugi krąg?
WP: Oburzenie wdowy po gen. Błasiku wywołało umieszczenie w raporcie informacji nt. obecności alkoholu we krwi jej zmarłego męża. Rosjanie kładli duży nacisk na ten fakt podczas prezentacji raportu na konferencji prasowej, co spotkało się z ostrą reakcją m.in. polityków PiS.
- Nie można było zignorować tego faktu. Chodziło o 0,5 promila - za takie stężenie alkoholu we krwi kierowcom odbiera się prawo jazdy, a prowadzenie samochodu w tym stanie jest kwalifikowane jako przestępstwo. Taka ilość alkoholu zaburza ocenę sytuacji. Osoba znajdująca się pod wpływem alkoholu z całą pewnością nie pomaga, lecz przeszkadza w kokpicie. Jest zagrożeniem dla samolotu i załogi! WP: Na ile naszą wiedzę na temat przyczyn katastrofy uzupełni raport komisji Millera?
- Być komisja może wypunktuje więcej błędów związanych z przygotowaniem lotu i wyszkoleniem pilotów niż MAK. Jest to szczególnie istotne także w kontekście ujawnionego ostatnio incydentu, który mógł doprowadzić do kolejnej katastrofy. Drugi tupolew będący w dyspozycji 36 SPLT, na którym prowadzone są w tej chwili loty szkoleniowe o mało się nie rozbił w lutym tego roku. Pilot-instruktor podczas jednego ze startów popełnił błąd, który mógł zakończyć się tragedią. Na małej wysokości i przy nieodpowiedniej prędkości samolotu i dodatkowo wysuniętym podwoziu zaczął zmieniać ustawienie klap. Tupolew zaczął niebezpiecznie tracić siłę nośną. Załogę uratował tylko refleks technika pokładowego. Ten incydent pokazuje, jak dramatyczne złe jest przygotowanie naszych pilotów z 36. pułku.
WP: Co szwankuje w lotnictwie wojskowym?
- Brakuje czegoś co jest podstawą w liniach komercyjnych - ciągłości pokoleń. W każdej cywilizowanej linii lotniczej jest doświadczony starszy instruktor, kapitan w średnim wieku i młody drugi pilot. Instruktor nadzoruje kapitana i drugiego, kapitan pilnuje drugiego. A więc każdy błąd jest wychwytywany. Wojsko nie dba o wyszkolonych pilotów. Zbyt łatwo pozwala im odejść na emeryturę po 15 latach służby. A potem młodzi uczą młodych latać. I dochodzi do tego, co stało się w Smoleńsku. Do tego piloci wojskowi mają poczucie bezkarności. Pilot cywilny za samą próbę lądowania w Smoleńsku straciliby licencję. Wojskowy, gdyby się udało nie tylko nie zostałby ukarany, ale wręcz pochwalony, że jest "debeściakiem". To poczucie bezkarności prowadzi do wypadków.
WP: Czy zostaną wyciągnięte wnioski z katastrofy, dojdzie do uzdrowienia polskiego lotnictwa wojskowego?
- W tej sprawie jestem pesymistą. W ostatnich latach było już tyle tragicznych wypadków: roztrzaskały się Iskra, CASA, Bryza, Mi8. Z żadnej z tych tragedii nie wyciągnięto wniosków, a przecież przyczyny katastrofy CASY i tupolewa były do siebie podobne pod wieloma względami. W obu wypadkach piloci stracili orientację przestrzenną. Sądzili, że są w innym miejscu niż byli - szukali wzrokiem ziemi zamiast skupić się na przyrządach.
WP: Czy tamtego feralnego dnia mogło dojść do wywołania sztucznej mgły? Taką tezę stawia "Gazeta Polska", powołuje się m.in. na opinię eksperta zespołu Antoniego Macierewicza, specjalisty ds. kontroli radiolokacyjnej, który mówi, że mgła uniemożliwiła pilotom zorientowanie się jak blisko byli ziemi.
- Żadna elektrownia nie byłaby w stanie wytworzyć dziesiątków kilometrów sześciennych sztucznej mgły i utrzymać ją do tego przez półtorej godziny. Przypomnijmy, że mgła pojawiła się przed lądowaniem Jaka-40. A tupolew przyleciał sporo później. Twierdzenie, że krąg nadlotniskowy i glisada, czyli ścieżka podejścia były sztucznie zamglone jest absurdalne. Teza o sztucznej mgle może być wiarygodna tylko dla osoby, która nie posiada elementarnej wiedzy na temat fizyki.
WP: Antoni Macierewicz, przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 i politycy PiS ogromną wagę przywiązują do zbadania wraku i czarnych skrzynek. Już teraz dezawuują wnioski komisji Millera, które jeszcze nie zostały upublicznione, ponieważ nie doszło do sprowadzenia wraku do Polski. Czy to naprawdę tak istotne dowody?
- Antoni Macierewicz i pozostali posłowie PiS ewidentnie szukają tematów zastępczych, żeby odwrócić uwagę opinii publicznej od ustaleń komisji Millera. Chciałbym wiedzieć, co zamierzałby zrobić poseł Macierewicz z tymi urządzeniami, bo w Polsce praktycznie nie ma nawet stanowisk do przegrania zawartości rosyjskich czarnych skrzynek głosowych i technicznych na inny nośnik. Notabene, przed Rosjanami mieliśmy wszystkie dane techniczne dotyczące lotu. To w Polsce odczytano QAR zwany "polską czarną skrzynką". Po rozmowach z ekspertami, mam wrażenie, że Rosjanie korzystali z danych z naszego, bo tam mieściło się więcej informacji i łatwiej było je odzyskać niż z rosyjskiego MSRP. Zatem od dawna dysponujemy danymi których tak domaga się poseł Macierewicz.
A jeśli chodzi o badanie silników czy innych agregatów, to przypomnę, że tupolew nie był produkowany w Polsce, ani tutaj serwisowany, więc również nie mamy stanowisk oraz wykwalifikowanego personelu który mógłby zająć się badaniem poszczególnych elementów. WP: Poseł PiS domaga się również zabezpieczenia szczątków, ponieważ "niszczono wrak".
- Mam wrażenie, że osoby mówiące o niszczeniu wraku nie rozumieją specyfiki pracy ekip badających przyczyny katastrofy. Resztki poszycia trzeba było podnieść i przewieźć, ponieważ pod nimi znajdowały się ciała, których szukano. Próbowano także "złożyć" samolot w całość żeby zobaczyć które elementy uległy zniszczeniu i w jaki sposób to się mogło stać. Przypomnę również, że w latach 80. po katastrofie Iła-62, który rozbił się w Lesie Kabackim, niczym nie przykryty wrak leżał przez długi czas na płycie lotniska. A wtedy naprawdę były potrzebne badania szczątków, bo w czarnych skrzynkach nic się nie zapisało z ostatnich minut lotu.
WP: Spodziewa się pan dymisji po opublikowaniu raportu Millera?
- Nie sądzę, by doszło do dymisji. One powinny były nastąpić zaraz po katastrofie, minister obrony powinien był ustąpić, albo chociaż oddać się do dyspozycji premiera. Zresztą nawet ówczesny szef 36. SPLT pozostawał na stanowisku jeszcze kilkanaście tygodni po tragedii w Smoleńsku, zanim go zdymisjonowano. Nie rozumiem, dlaczego do takiej sytuacji doszło.
WP: Wobec Donalda Tuska wysuwane są zarzuty, że oddał śledztwo Rosjanom. Wątpliwości budzi też wybór konwencji chicagowskiej.
- To bzdura. Wykorzystaliśmy możliwości zawarte w konwencji chicagowskiej. Wiele wskazuje na to, że współpraca układa się nieźle, dostajemy dokumenty, o które wnioskuje strona polska. Nie słyszałem, żeby prokuratorzy czy wojskowi narzekali na Rosjan. A to że śledztwo prowadzi Rosja nie powinno dziwić. Kiedy w trakcie pokazów w Radomiu rozbił się białoruski myśliwiec - przyczyny katastrofy badali nasi specjaliści. Takie są zasady. Nie widzę zresztą problemu, że śledztwo toczy się w Rosji, w Polsce przecież równolegle działa komisja Millera i pracuje prokuratura wojskowa. Ich ustalenia są tak samo istotne, jak strony rosyjskiej.
WP: Zdaniem Lecha Wałęsy kluczem do wyjaśnienia przyczyn katastrofy jest ostatnia rozmowa braci Lecha i Jarosława Kaczyńskiego prowadzona przez telefon satelitarny. Były prezydent kwestionuje słowa prezesa PiS, który utrzymuje, że rozmowa dotyczyła jego matki. Czy ta treść może być przełomowa?
- Jestem podobnego zdania. Lech Wałęsa powiedział głośno to, o czym myślą wszyscy. Chciałbym, żeby doszło do ujawnienia treści tych rozmów, bo wyjaśniłyby na pewno wiele na temat sytuacji i nastrojów panujących na pokładzie i raz na zawsze przecięłoby spekulacje w kwestii ewentualnych nacisków na załogę.
WP: Jaka była rola rosyjskich kontrolerów? Podczas konferencji Millera wskazywano na ich błędy, twierdzono, że mogli zapobiec katastrofie. Słusznie?
- Nie. Kontroler nie ma żadnych możliwości, żeby zmusić pilota do rezygnacji z lądowania. Przypomnę, że Paweł Plusnin trzykrotnie informował załogę tupolewa, że w Smoleńsku nie ma warunków do lądowania. Mimo tego, mjr Arkadiusz Protasiuk zdecydował, że spróbuje zrobić podejście do lądowania. A potem załoga zeszła poniżej wysokości decyzji. Analizując stenogramy widać również wyraźnie, że załoga ignorowała informacje Wiktora Ryżenki na temat odległości od pasa.
WP: Prezes PiS Jarosław Kaczyński uważa, że praca prokuratury jest przesłanką do powołania sejmowej komisji śledczej ws. katastrofy smoleńskiej. Dojdzie do tego?
- Sejm, jak chce może nawet powołać komisję ds. zbadania istnienia Świętego Mikołaja albo znalezienia szczątków smoka, którego zabił święty Jerzy - tylko po co? Tak samo bezsensowne byłoby tworzenie komisji ds. zbadania katastrofy smoleńskiej. Od tego są prokuratorzy, wojskowi śledczy, eksperci z MAK. Chyba, że Jarosław Kaczyński chce zbić kapitał polityczny na tej komisji. Posłowie o lotnictwie wiedzą niewiele, co już nieraz udowodnił Antoni Macierewicz, ale są mistrzami w biciu piany.
WP: Za katastrofą smoleńską stali rosyjscy przywódcy, którzy chcieli usunąć Lecha Kaczyńskiego - taki wniosek płynie z kontrowersyjnego filmu dokumentalnego pt. "List z Polski" zrealizowanego dla holenderskiej telewizji przez Mariusza Pilisa. Czy snucie takich sensacyjnych, spiskowych teorii, przed ujawnieniem polskiego raportu na temat katastrofy jest etyczne?
- Z etyką ma to niewiele wspólnego. Każdy może pleść, co mu ślina przyniesie na język - w końcu mamy wolność słowa. Warto jednak chwile pomyśleć, zanim się coś powie. Tezy Pilisa są tak absurdalne, że szkoda czasu na ich komentowanie - posłużę się cytatem z Alberta Einsteina: "Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien, co do tej pierwszej".
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska