Pijany motorniczy doprowadził do śmierci 3 osób. Wyroku nadal nie ma. "Nie jestem zwyrodnialcem"
- Pobłądziłem, zdaję sobie z tego sprawę. Ze swoim sumieniem będę musiał żyć do końca moich dni - powiedział podczas ostatniej rozprawy Piotr M. Mężczyzna jest byłym już łódzkim motorniczym. W 2014 r. kierował tramwajem, gdy miał 1,4 promila alkoholu we krwi i doprowadził do wypadku, w którym zginęły 3 kobiety. Historia jego sądowych batalii jest pełna sprzecznych ustaleń. A ogłoszenie wyroku właśnie odroczono.
14.09.2017 | aktual.: 30.03.2022 10:30
- Po wyjściu z aresztu zdobyłem zawód i zostałem zatrudniony. Mam długi i alimenty, które muszę spłacać. Po powrocie do celi nie będę mógł tego robić - stwierdził podczas ostatniej rozprawy w Sądzie Okręgowym w Łodzi Piotr M.
Mężczyzna, który początkowo został skazany na 13,5 roku więzienia, wyszedł na wolność w zaskakujących okolicznościach. Z ustaleń biegłych specjalizujących się w toksykologii i neurologii wynikło, że cierpi na niezdiagnozowaną wcześniej chorobę, której objawy spowodowały, że zasnął w trakcie prowadzenia pojazdu i doprowadził do wypadku, w którym zginęły 3 osoby.
- Pojawiła się opinia, że do wypadku przyczyniła się padaczka, która w kluczowym momencie pozbawiła mojego klienta przytomności - podkreślił na rozprawie obrońca mężczyzny.
W czerwcu cztery inne opinie ekspertów: dwóch psychiatrów, neurologa i psychologa obaliły tę teorię. Ich zdaniem choroba nie mogła mieć wpływu na zaśnięcie podczas kierowania tramwajem i należy uznać "z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością", że to przez alkohol motorniczy zapadł w głęboki sen.
- Pobłądziłem, zdaję sobie z tego sprawę. Ze swoim sumieniem będę musiał żyć do końca moich dni. Ale chciałbym pokazać, że nie jestem zwyrodnialcem. Że muszę trafić do zakładu karnego - powiedział maszynista. Jak zapewnił, "każdą decyzję sądu przyjmie z godnością".
Do 27 września Sąd Okręgowy w Łodzi odroczył ogłoszenie wyroku w sprawie odwoławczej motorniczego.
Tramwaj sunął dalej przez kilkaset metrów
Do wypadku doszło na początku stycznia ub. roku na skrzyżowaniu ul. Piotrkowskiej i Radwańskiej w Łodzi. Tramwaj linii 16 nie zatrzymał się na przystanku i na czerwonym świetle wjechał na skrzyżowanie. Na przejściu dla pieszych potrącił trzy kobiety, dwie z nich - w wieku 72 i 77 lat - zginęły na miejscu, jedną - w wieku 75 lat - w stanie ciężkim przewieziono do szpitala. Nie udało się jej uratować.
Tramwaj uderzył też w jadącego prawidłowo opla, którego kierowca również trafił do szpitala. Po zderzeniu motorniczy zatrzymał pojazd dopiero po przejechaniu kilkuset metrów. Po zatrzymaniu mężczyzny okazało się, że kierował pojazdem, mając w organizmie 1,4 promila alkoholu.
Zarówno w śledztwie jak i przed sądem oskarżony przyznał się do winy, przeprosił rodziny ofiar i wyraził skruchę. Jak mówił, przyszedł do pracy trzeźwy. Potem kupił alkohol w sklepie w pobliżu pętli tramwajowej, było to piwo oraz nalewka. Ok. godz. 10 wypił ok. 0,5 litra alkoholu o mocy 36 proc. Pił w czasie postoju tramwaju, zarówno na jednej, jak i drugiej pętli. Powodem były, jak tłumaczył, kłopoty rodzinne. Przyznał, że samego wypadku nie pamięta.
W czasie zdarzenia tramwaj był sprawny technicznie, a w chwili wypadku jechał z prędkością 62 km na godzinę.
Źródło: tvn24.pl, PAP, WP