PolskaPielgrzym wpatrzony w niebo

Pielgrzym wpatrzony w niebo

Jeszcze nie w pełni zdajemy sobie sprawę ze znaczenia wizyty Benedykta XVI w Polsce, bo jeszcze nie opanowaliśmy języka, którym mówił, i nie wczytaliśmy się w głębszy sens tego, co mówił.

Pielgrzym wpatrzony w niebo
Źródło zdjęć: © AFP

W uroczystych spotkaniach, pod powierzchnią uśmiechów, okrzyków, pieśni i oklasków, pojawiał się jakiś dysonans, zderzenie dwóch sposobów komunikowania: on chciał się z nami modlić i powiedzieć nam kilka ważnych rzeczy o nas, a myśmy chcieli z nim świętować.

Zjawiał się punktualnie, przemawiał krótko, jego przemówienie powitalne wydawało się krótsze od kierowanych do niego przemówień powitalnych, nie było wielu długich nabożeństw i nawet nie przeszkadzało mu, że jednego dnia zabrakło uroczystej Mszy św. To, co mówił, było ważne i przemyślane. Czasem tak zwięzłe, że dość trudne do zrozumienia, jak np. refleksja o sensie cierpienia wypowiedziana w Łagiewnikach – gdzie zresztą zaskoczył wielu ciepłem i serdecznością, z jaką odnosił się do chorych dzieci.

Przyjechał, by mówić nam o trwaniu w wierze. W którymś z komentarzy tym właśnie tłumaczono fakt, że w Warszawie nie zatrzymał się przy naszych ważnych pomnikach. Jakby nie chciał rozpraszać uwagi na sprawy budzące silne emocje, ale leżące niejako obok głównej drogi.

Zacznijmy jednak od sprawy niby zewnętrznej – języka. System wygłaszania przemówień – trud borykania się z polską fonetyką, wybór języka włoskiego jako tego, w którym swobodniej odczytywał fragmenty przygotowanych tekstów, udział lektora – wszystko to okazało się doskonałe. Zjednało Papieżowi sympatię i nie przeszkodziło dobremu komunikowaniu treści. Jeden tylko raz podczas publicznych spotkań mieliśmy do czynienia z improwizacją; dotyczyła nadziei na rychłą beatyfikację i kanonizację Jana Pawła II. Choć wiedział, że np. podczas spotkania z młodzieżą na Błoniach ma przed sobą grupę rodaków, nie przemówił do nich po niemiecku. Po niemiecku odmówił jedną krótką modlitwę: w Birkenau. Dlaczego? Może chciał podkreślić, że jest tu jako pasterz Kościoła powszechnego, że dla Polaków chce być Polakiem?

Był – o ile mi wiadomo – przynajmniej jeden wyjątek: podczas spotkania z członkami Trybunału Konstytucyjnego swobodnie rozmawiał z nimi po francusku. Wiele bym dał, żeby wiedzieć, co mówił przy posiłkach biskupom i innym osobom spotykanym poza protokołem. Bo przecież takie spotkania musiały mieć miejsce. Znamienne, że z reguły modlił się i wypowiadał słowa błogosławieństwa albo po polsku, albo po łacinie, jakby chciał, żeby te akty wiary obywały się bez tłumacza.

Papież dotykał spraw aktualnych. Słynne zdanie, które wszyscy w Polsce odczytali jako klarowną aluzję do sprawy lustracji księży, we Włoszech zinterpretowano jako zakwestionowanie jubileuszowego mea culpa Jana Pawła II. Tak jakby w tamtym akcie pokuty nie uczestniczył sam kardynał Ratzinger... Zresztą Jan Paweł II był obecny podczas całego trwania wizyty. Podejmując niektóre myśli poprzednika, Benedykt XVI rozwijał je i jakby szedł głębiej, na przykład rozwijając zdanie z encykliki "Redemptoris Mater" zawierające definicję wiary. Nie ośmieliłbym się już teraz, w chwili gdy papieski samolot ląduje w Rzymie, dokonywać wyczerpującej analizy nauk papieskich. Jedyne, na co mogę się zdobyć, to przegląd tych myśli, które natychmiast zapadły mi w pamięć. Należą do nich wspomniane już, skierowane do księży słowa o osądzaniu przeszłości, z tym wspaniałym, niby oczywistym, a jednak wartym przypomnienia zdaniem: "Jak mógłby Kościół wykluczyć ze swojej wspólnoty ludzi grzesznych? To dla ich zbawienia Chrystus wcielił
się, umarł i zmartwychwstał".

No i w tym samym przemówieniu zachęta, by księża towarzyszyli rodakom opuszczającym Polskę w poszukiwaniu pracy. Ta zachęta nawiązuje do wspaniałej tradycji, nie tylko założonego właśnie w tym celu zakonu chrystusowców, ale i do tych kapłanów, którzy w czasie okupacji, jak ks. Tadeusz Fedorowicz czy ks. Andrzej Bardecki, dobrowolnie wyjeżdżali razem z zesłanymi w głąb ZSRR (pierwszy) czy na roboty do Niemiec (drugi).

W Wadowicach Papież zaskoczył niemal urzędową zachętą ("prosiłem o to polskich biskupów podczas wizyty ad limina", w domyśle: "teraz wam to mówię, pamiętajcie"), aby "dołożyć starań, by polska parafia była rzeczywiście wspólnotą kościelną i kościelną rodziną". Pomyślmy: te nasze parafie, w których na "znak pokoju" co najwyżej potrafimy pokiwać do siebie głowami... Zakonnikom (w Częstochowie) przypomniał, że osią, wokół której ma się wszystko w ich życiu układać, jest zakonny charyzmat, co jednak (przeczytajcie uważnie ten tekst!) nie wyklucza działalności zakonników i zakonnic na innych polach, a także duszpasterskiej odpowiedzialności za parafię.

Albo wizja ekumenii. Trudno nie przytoczyć tych słów ze spotkania w warszawskim kościele Świętej Trójcy: "Słowa z Księgi Apokalipsy przypominają nam, że wszyscy jesteśmy w drodze na ostateczne spotkanie z Chrystusem, kiedy odsłoni On przed nami sens ludzkich dziejów, których centrum stanowi krzyż Jego zbawczej ofiary. Jako wspólnota uczniów zmierzamy na to spotkanie z nadzieją i z ufnością, że będzie to dla nas dzień zbawienia, dzień dopełnienia wszystkiego, za czym tęsknimy, dzięki naszej gotowości kierowania się wzajemną miłością, którą wzbudza w nas Jego Duch. Tę ufność budujemy nie na naszych zasługach, lecz na modlitwie, w której Chrystus odsłania sens swojego przyjścia i swojej śmierci: "Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata (J17,24)". Wspaniały obraz ludu Bożego zmierzającego z różnych stron na spotkanie, do wspólnego celu.

Zwracając się do ruchów kościelnych, Benedykt XVI podał ważną dla wszystkich regułę, która musi obowiązywać w przekazywaniu światu wartości chrześcijańskich: "Mądrość ewangeliczną, zaczerpniętą z dzieł wielkich świętych i sprawdzoną we własnym życiu, trzeba nieść w sposób dojrzały, nie dziecinny, i też nie agresywny, w świat kultury i pracy, w świat mediów i polityki, w świat życia rodzinnego i społecznego. Sprawdzianem autentyczności waszej wiary i waszej misji, która nie zwraca uwagi na siebie, ale realnie budzi wiarę i miłość, będzie porównanie z wiarą Maryi. Przeglądajcie się w Jej sercu. Bądźcie Jej uczniami". By naprawdę zrozumieć homilię wygłoszoną w niedzielę na Błoniach, warto sięgnąć do dawnych dzieł kardynała Ratzingera. Wychodząc od zapisanego w Dziejach Apostolskich pytania "Mężowie galilejscy, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?", Papież podejmuje swój ulubiony wątek: "Jesteśmy wezwani, by stojąc na ziemi, wpatrywać się w niebo". Myślę, że to jest klucz do jego polskiej katechezy.
"Stoimy na ziemi", tkwimy w niej korzeniami, wyrastamy z niej. Tu tworzymy dobro w sferze materialnej, ale także duchowej: we wzajemnych relacjach, w budowaniu wspólnoty ludzkiej, w kulturze. "Tu doznajemy trudu wędrowców, zmierzających do celu krętymi drogami, pośród wahań, napięć, niepewności, ale z głęboką świadomością, że wcześniej czy później ta wędrówka osiągnie kres". Nie od dziś obecnego Papieża fascynuje pytanie o to, jak, czy i jakim cudem człowiek, tak wrośnięty w ziemskie sprawy, może "patrzeć w kierunku Bożej rzeczywistości" lub mówiąc inaczej: czy w ludzkim, ziemskim życiu wiara jest możliwa?

I wreszcie ostatni akord: wizyta w Oświęcimiu. Włączona w tok rozważań całej pielgrzymki, skupionej na sprawie wiary, i wychodząca poza nią, bo dotycząca najtrudniejszych spraw ludzkości. W oświęcimskim przemówieniu znajduję fragment uderzający, który w nowy sposób pokazuje problem antysemityzmu. Przypomnę te słowa: "Władze Trzeciej Rzeszy chciały całkowicie zmiażdżyć naród żydowski; wyeliminować go z grona narodów ziemi. (...) W istocie bezwzględni zbrodniarze, unicestwiając ten naród, zamierzali zabić Boga, który powołał Abrahama, a przemawiając na Górze Synaj, ustanowił zasadnicze kryteria postępowania ludzkości, obowiązujące na wieki. Skoro ten naród przez sam fakt swojego istnienia stanowi świadectwo Boga, który przemówił do człowieka i wziął go pod swoją opiekę, to trzeba było, aby Bóg umarł, a cała władza spoczęła w rękach ludzi – w rękach tych, którzy uważali się za mocnych i chcieli zawładnąć światem. Wyniszczając Izrael, chcieli w rzeczywistości wyrwać korzenie wiary chrześcijańskiej i zastąpić ją
przez siebie stworzoną wiarą w panowanie człowieka – człowieka mocnego".

Oto tylko pospiesznie zebrane okruchy spotkań. W centrum papieskiej pielgrzymki był Chrystus. "Skromny pracownik winnicy Pańskiej" w przedziwny, sobie właściwy sposób zmusił nas do myślenia, do postawienia sobie takich pytań, których na ogół sobie nie stawiamy. To były dla nas, wierzących, rekolekcje. Każde rekolekcje można zmarnować, ale można też wyjść z nich przemienionym.

Odpowiedź na pytanie, czy Polacy zaakceptowali Benedykta XVI, jest oczywista. Nowe pytanie brzmi: czy zrozumieli? A jeśli zrozumieli – co z tego wynika?

Ks. Adam Boniecki

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)