Pielęgniarka z oddziału G. była związana z agentem CBA?
Pielęgniarka z kierowanego przez dr. Mirosława G. oddziału kardiochirurgii szpitala MSWiA miesiąc przed faktem mówiła, że ordynator będzie aresztowany - zeznał świadek na procesie. Jego zdaniem na oddziale wiedziano, że jest ona związana z agentem CBA.
08.04.2009 18:16
W kolejnym dniu procesu kardiochirurga oskarżonego o korupcję i mobbing przed Sądem Rejonowym Warszawa-Mokotów zeznawało dziewięć osób z personelu pielęgniarskiego na tym oddziale szpitala MSWiA. Pielęgniarki nie podlegały wprawdzie ordynatorowi, a siostrze przełożonej i dalej naczelnej pielęgniarce szpitala, ale przedstawione mu zarzuty mobbingu dotyczą tego, jak dr G. współpracował także z personelem.
29-letni Marcin R. był pielęgniarzem na kardiochirurgii. Dziś stara się o nostryfikację swego dyplomu szkoły pielęgniarskiej, bo chce wyjechać do USA i pracować w tamtejszym szpitalu. Jak zeznał, był tam już wcześniej i - jego zdaniem - standardy czystości i prowadzenia operacji, które dr G. wprowadzał w Warszawie, były porównywalne z tymi amerykańskimi.
Według świadka - pytanego przez oskarżonego lekarza - na oddziale wiedziano, że pielęgniarka Honorata K. jest związana z agentem CBA. - Ona jeszcze na pewien czas przed aresztowaniem doktora mówiła otwarcie, że ordynator będzie zamknięty - dodał Marcin R.
O Honoracie R. mówili już na wcześniejszych rozprawach inni świadkowie - pacjenci z ubogich, świętokrzyskich wsi. Na procesie ustalono, że to ona - podając się za osobę z rodziny kogoś, kto ma być pacjentem kardiochirurga - wypytywała, "ile trzeba dać doktorowi".
Marcin R., a także zeznająca po nim 35-letnia Monika S. mówili, że Honorata K. już po aresztowaniu dr. G. została pielęgniarką koordynującą na oddziale intensywnej opieki pooperacyjnej. Straciła to stanowisko po tym, jak jej koleżanki napisały wspólny list o jej odwołanie w związku z apodyktycznością i nieuprzejmym zachowaniem, połączonymi z niewystarczającymi kompetencjami.
"Gdy zwracał uwagę, to zwykle miał rację"
Marcin R. nie ukrywał zarazem, że gdy dr G. uczestniczył w jakimś zabiegu, atmosfera na sali operacyjnej "była bardziej napięta niż wtedy, gdy już ją opuszczał". - Czasem zwracał uwagę instrumentariuszkom, że źle podają mu narzędzia. Mówił im: pani nic nie umie, gdzie pani zrobiła dyplom? Ale jak już zwracał uwagę, to zwykle miał rację - dodał.
Jednocześnie, jak powiedział, na tematy prywatne można było z Mirosławem G. rozmawiać tak, jakby nie było między nimi żadnej różnicy wieku ani statusu. - Ale gdy przechodziliśmy na tematy zawodowe, stawał się zasadniczy, jak na szefa przystało - dodawał świadek.
"Chciał pokazać, jaką ma władzę"
Wcześniej zeznawała 31-letnia Beata M. Przez rok była instrumentariuszką w oddziale dr. G. - Zrezygnowałam z pracy, bo nie odpowiadała mi jej atmosfera - powiedziała wskazując na incydenty z operacji. Chodziło o odrzucanie podawanych narzędzi chirurgicznych, krzyki, wulgarne odzywki, wyszydzanie podwładnych. - Myślę, że on chciał pokazać, jaką ma władzę - oceniła.
- A może to była operacja ratująca komuś życie? Może odrzucałem narzędzia, bo podawano mi niewłaściwe i trzeba było szybko podać inne? - odpowiedział pytaniem dr G.
Zdaniem Beaty M. na oddziale "mówiło się", że doktor "bierze" 10 tys. zł za wstawienie bypassów. Oskarżony zaprzecza, by brał łapówki od pacjentów. Jak tłumaczył, może chodzić o to, że za taką operację NFZ daje 10 tys. zł, które następnie są dzielone na cały personel uczestniczący w operacji. Dodał, że z tych pieniędzy wypłaca się im premie.