Piekło w szpitalu w Gnieźnie. "Rzucanie o łóżko, podduszanie"

W szpitalu w Gnieźnie miało dochodzić do znęcania się nad małoletnimi - wynika z reportażu TVN24. Jedna z pacjentek swój pobyt w placówce nazwała "piekłem". Ania miała być podduszana, a personel miał nią rzucać o łóżko. To jednak nie koniec przerażających świadectw. Rzecznik Praw Pacjenta potwierdził część zarzutów. Dyrekcja placówki zaprzecza jednak, że doszło do tych incydentów.

Gniezno, Dziekanka
Gniezno, Dziekanka
Źródło zdjęć: © commons.wikimedia.org
Sylwia Bagińska

24.06.2022 | aktual.: 24.06.2022 07:50

Do przerażających scen miało dochodzić na oddziale psychiatrycznym dla dzieci i młodzieży w Gnieźnie, który nazywany jest "Dziekanką" - ustalili dziennikarze TVN24: Monika Celej i Piotr Jeziorowski. Ci rozmawiali m.in. z Anią, która trafiła tam w wieku 13 lat. Chorowała na anoreksję.

Ania w "Dziekance" przebywała dziewięć tygodni. Swoje "leczenie" nazywa piekłem. Nad dziewczynką miano się znęcać psychicznie oraz fizycznie.

- Rzucanie o łóżko, podduszanie, żebym coś zjadła, znęcanie się psychiczne, wmawianie, że wszyscy przeze mnie cierpią - opowiedziała o swoim pobycie w szpitalu w Gnieźnie pacjentka. Ania przebywała tam w 2015 roku.

Dziewczynka, gdy trafiła do "Dziekanki" miała 13 lat. Cierpiała na anoreksję - ważyła 34 kilogramy. Miała także myśli samobójcze. Pacjentka po latach wyznała, że musiała podpisać kontrakt z lekarzem. Ten dotyczył tego, ile przybierze na wadze.

W rozmowie z dziennikarzami TVN24 Ania wskazała, że to normalna procedura, jednak metody, które się stosuje, aby to osiągnąć - już nie. Gdy ona nie jadła, pielęgniarze np. wlewali jej zupę do buzi.

Zobacz też: Wymowne życzenia od Ziobry. Poseł ma teorię

Horror Ani w szpitalu w Gnieźnie

Ania opowiedziała także o tym, że zakazano jej chodzić do szkoły i kontaktować się z bliski. Co więcej, personel "Dziekanki" wyśmiewał jej wygląd. W szpitalu pracownicy mieli także jej wmawiać, że krzywdzi wszystkich.

Bohaterka reportażu ujawniła, że raz była przywiązana do łóżka przez 16 godzin. Nie mogła się ruszać. W tym czasie tylko raz skontrolowała ją lekarka.

- Nie miałam ani jednej rozmowy z psychologiem, z psychiatrą widziałam się raz na tydzień. Potem jak było coraz gorzej, to coraz rzadziej się widziałam z psychiatrą - wyznała Ania.

RPP potwierdza. Szpital zaprzecza

Dziennikarze TVN24 ustalili również, że Biuro Rzecznika Praw Pacjenta wszczęło postępowanie w tej sprawie. Część zarzutów Ani potwierdzono, jednak nie te dotyczące przemocy. Jak się okazuje, po latach nie można ich zweryfikować. Ustalenia rzecznika trafiły do NFZ.

Dziennikarzom TVN24 udało się także nieoficjalnie porozmawiać z ordynatorką. Mówiła ona przed ukrytą kamerą. - Ja naprawdę mogę się tłumaczyć z naszych metod leczenia przed lekarzami, przed terapeutami, ale ja nie będę się tłumaczyć, dlaczego ta pacjentka miała zastosowane jakieś tam leczenie - takie, a nie inne. No nie, no nie. Ja myślę, że świat jeszcze na głowie, na szczęście, nie stanął - przekazała ordynatorka.

W rozmowie ordynatorka wyznała również: - Państwo macie wizerunek dziewczyn po kilku latach, które nagle, żeby się wypromować, mają swoje pięć minut w telewizji i będą w taki sposób funkcjonować.

- Trzy czwarte tych pacjentów to są problemy wychowawcze, to nie są chorzy - dodała.

Dziennikarze TVN24 rozmawiali też o bohaterce swojego reportażu z wicedyrektorem "Dziekanki" Łukaszem Mchem. Wiceszef placówki oznajmił, że sprawę zna tylko z dokumentacji, ale rozmawiał z jej lekarką prowadzącą - Mam poczucie, że jej opis całej sytuacji i jej dokumentacje prowadzone są kompletne, opisują wiele aspektów funkcjonowania pacjentki na oddziale - wyjaśnił.

Wicedyrektor odniósł się także do terapii, którą zastosowano w "leczeniu" Ani. Stwierdził on, że "chodziło o to, żeby poprawić sytuację zdrowotną i życiową pacjentki, pacjentki ze skrajnie niską wagą ciała". Mech nie był jednak w stanie odpowiedzieć konkretnie, dlaczego nie zmieniono podejścia do pacjentki, skoro wskazana terapia nie przynosiła efektów.

Dyrekcja szpitala o materiale TVN24

Teraz oficjalnie oświadczenie ws. reportażu TVN24 wystosował do redakcji gniezno.naszemiasto.pl dyrektor Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Marek Czaplicki. Jego zdaniem opisana historia przez dziennikarzy TVN24 to "materiał, który w sposób nieprawdziwy przedstawia organizację pracy oraz sposób udzielania świadczeń opieki zdrowotnej małoletnim pacjentom (szpitala – przyp. red.)".

W komunikacie dodano, że "informacje zawarte w materiale stanowią przede wszystkim jednostronną, subiektywną relację z pobytu w szpitalu małoletnich pacjentek i nie stanowią obiektywnej, opartej na udowodnionych faktach oceny udzielania świadczeń przez personel medyczny Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych 'Dziekanka' im. Aleksandra Piotrowskiego w Gnieźnie". Dalej czytamy, że opisane sytuacje z reportaży nie zostały potwierdzone przez pracowników placówki.

Dyrekcja szpitala dodała, że dokumentacja medyczna w szpitalu jest prowadzona prawidło, zgodnie z prawem. W odpowiedzi do lokalnej redakcji zaznaczono, że relacja z leczenia Ani "miała charakter subiektywny pacjentki i jej rodziny".

Co więcej, Marek Czaplicki odrzucił zarzuty bohaterki reportażu oraz jej mamy. Dyrektor dodał, że opisane incydenty nie mają potwierdzenia, a "Dziekanka" działa zgodnie z przepisami.

Przeczytaj też:

Źródło: TVN24, gniezno.naszemiasto.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (422)