Piekło Polaków w Emiratach Arabskich. Artur Ligęska nie jest pierwszy

Uwięzienie Artura Ligęski w Emiratach Arabskich to nieodosobniony przypadek. - Mieliśmy bardzo podobną sytuację - powiedział w rozmowie z WP Damian, który razem z przyjacielem spędził tam dwa miesiące i kilka dni. - Tam może wydarzyć się wszystko - podkreślił.

Piekło Polaków w Emiratach Arabskich. Artur Ligęska nie jest pierwszy
Źródło zdjęć: © Google Mapa/Archiwum Prywatne
Anna Kozińska

05.02.2019 | aktual.: 05.02.2019 13:26

Artur Ligęska, który przebywa w więzieniu w Emiratach Arabskich, nagrał już drugi apel o pomoc. Polak twierdzi, że został bezpodstawnie zatrzymany za posiadanie narkotyków, choć ich przy sobie nie miał. Był przetrzymywany w niehumanitarnych warunkach i po dziewięciu miesiącach usłyszał wyrok dożywocia. Cudem, jak mówi w rozmowie z WP Damian, jemu i jego przyjacielowi udało się uciec z tego piekła po ponad dwóch miesiącach.

- Nie znam Artura osobiście, ale podróżując w kwietniu do Emiratów Arabskich, mieliśmy z przyjacielem bardzo podobną sytuację. Zostaliśmy zatrzymani na lotnisku pod zarzutem posiadania narkotyków, których nota bene przy nas nie znaleziono. Żądano od nas wpłacenia 10 tys. dirhamów, ale my ich waluty nie mieliśmy. Od razu na lotnisku nas zatrzymano - mówi nam Damian. I dodaje, że tak jak Artur Ligęska, przebywali w izolatkach, byli pozbawieni przez ponad miesiąc jakiejkolwiek możliwości kontaktu z Polską, rodziną czy konsulatem.

- Na żadnym etapie nie wiedzieliśmy, co się z nami dalej stanie. Głównie porozumiewano się z nami po arabsku, a jak nietrudno się domyślić, akurat tym językiem się nie posługujemy - zaznacza Damian. On i jego przyjaciel nie dostawali jedzenia ani picia. Więzienna izolatka miała 3x2 m2, był mały kran umieszczony 15 centymetrów od podłogi i dziura w niej, która zastępowała toaletę. Dostaje się jeden koc do przykrycia, więc śpi się bezpośrednio na podłodze.

Damian i jego przyjaciel nie wiedzieli nawzajem, co się z nimi dzieje. Później mieli izolatki vis a vis siebie, więc widzieli się przez kratkę w pancernych drzwiach, przez którą strażnicy podawali jedzenie. - Jeśli zechcieli - zaznacza Damian. On i jego przyjaciel nie mieli żadnych środków czystości, byli cały czas w tych samych ubraniach, w których ich zatrzymano.

Kiedy wkroczył konsulat

Ich sytuacja poprawiła się dopiero po miesiącu i tygodniu. - Kiedy rodzina nas odnalazła i wkroczył konsulat, polepszyły się warunki, zaczęto regularnie dawać nam posiłki, mieliśmy możliwość kontaktu - mówi Damian.

Zwraca uwagę, że jemu i jego przyjacielowi nie udowodniono winy. Badania na obecność narkotyków w organizmie były negatywne. W ich sprawie odbyło się kilka rozpraw, jeden tzw. wideosąd i trzy rozprawy w sądzie. Mężczyźni i tak nic nie rozumieli, bo były prowadzone po arabsku. - Odciskiem palca podpisywaliśmy dokumenty, w których mogło być wszystko - tłumaczy Damian.

- Można prosić o tłumacza, można prosić o wiele rzeczy, ale te prośby są ignorowane. Osiągnięcie jakiejkolwiek pomocy, nawet jeżeli konsulat o coś prosi, jest bardzo trudne. Musimy wyłączyć europejski sposób myślenia - że mamy prawo do obrony, do wglądu w akta, godności. Wiemy, jak to wygląda od środka. To z góry jest wszystko rozegrane. Tam się może wydarzyć wszystko - podkreśla.

Mówi o "jednej wielkiej ruletce", bo "w żadnym momencie nie wie się, co się wydarzyło i co zrobią dalej". - My nie wiedzieliśmy między innymi, gdzie jesteśmy przewożeni. Nawet ci, którzy popełnili przestępstwo, nie wiedzą, co im grozi - tłumaczy Damian.

Przyznał, że do ostatniej rozprawy ich sytuacja nie wyglądała optymistycznie. Mieli usłyszeć wyrok czterech lat pozbawienia wolności, czyli łaskawy w porównaniu do dożywocia. - Nie było światełka w tunelu, kolejnych dróg, możliwości, żebyśmy się bronili, zeznawali, nie pojawiło się nic nowego w sprawie. A zostałem uznany za niewinnego, a mój przyjaciel dostał komunikat, że musi wpłacić 10 tys. dirhamów kary. To był jakiś cud - podkreśla.

Powrót do domu

Wrócili do Polski w czerwcu, pod dwóch miesiącach i kilku dniach. Schudli ponad 10 kilogramów każdy. - Do tej pory z traumą tego, co się wydarzyło, wspólnie z bliskimi starami się uporać. Nie jest to dla nas łatwe potrzebujemy na pewno sporo czasu. W swoim mieście podejmujemy działania publiczne, ale trudno nam było do tego wrócić. Nie chciałem dużo o tym mówić, nie czułem się na siłach po powrocie, choć było duże zainteresowanie, bo wielu ludzi włączało się w pomoc uratowania nas i wspracie naszej rodzinie. Jak w listopadzie zobaczyłem link do pierwszego apelu Artura, wszystko powróciło - przyznaje Damian.

Dlaczego im to zrobiono? Damian mówi, że przestał się nad tym zastanawiać. - Będąc tam ma się bardzo dużo czasu i trzeba przejść w tryb: "dobrze, nie rozumiem tego, ale spróbujmy wejść w głowy tych ludzi i zrozumieć to". Ale nie potrafiłem wyłuskać z tego żadnej logiki - mówi Damian. Jego zdaniem Emiraty Arabskie z jednej strony być może chcą pokazać swoją władzę, z drugiej - zarobić na karach finansowych.

Dla Damiana to był pierwszy wyjazd do Emiratów Arabskich, jego przyjaciel był tam kilka razy i zawsze był zadowolony. - Teraz nikomu z naszych bliskich nie przyjdzie do głowy, żeby tam pojechać - zapewnia. I dodaje, że stara się rozumieć ludzi, którzy nie wierzą w historie takie jak jego czy Artura Ligęski. - Ludzie, którzy byli w Emiratach, byli zachwyceni standardem, luksusem, mówią, że skoro ktoś został zatrzymany i skazany, to na pewno musiał zrobić coś złego. A pewne jest jednak to, że temu, kto nie przeżył tego co ja czy Artur, trudno uwierzyć - zwraca uwagę Damian.

Obraz
© google maps

Więzienie niedaleko Abu Dabi, w którym przetrzymywany jest Artur Ligęska

Polskie państwo niewiele może?

Zarówno Artur Ligęska, jak i Damian, wypowiadają się pochlebnie o konsulu Jakubie Sławku. Choć nie pełnił on jeszcze tej funkcji, kiedy Damian przebywał w Emiratach, pomagał w sprawie. Obu więzionym poprawiły się warunki bytowe po interwencji dyplomacji. Artura Ligęskę odwiedza konsul co tydzień, co ma być ponadstandardowym działaniem. Jednak, jak zwraca uwagę Damian, i tak, na miejscu mogą powiedzieć, że spotkanie odwołane. - Komunikacja urzędowa w Emiratach nie wygląda tak, jak byśmy myśleli, po europejsku - zaznacza.

- Pomoc konsulatu jest stricte dyplomatyczna. Mogą wystosować oficjalne pismo, na które mogą dostać odpowiedź. Obowiązek odpowiedzi Polsce nie jest jednak usankcjonowany. Konsulat nie ma mocy sprawczej, żeby dotrzeć do akt - twierdzi Damian.

Zapytaliśmy ponownie w konsulacie o sprawę Artura Ligęski. Otrzymaliśmy standardowy komunikat:

W odpowiedzi na Pani e-mail uprzejmie informuję, iż poniższa sprawa jest znana Ambasadzie RP w Abu Zabi jak i Ministerstwu Spraw Zagranicznych. Od momentu otrzymania informacji o zatrzymaniu, konsul podejmuje na rzecz zatrzymanego obywatela polskiego działania przewidziane przepisami polskimi i emirackimi oraz pozostaje z nim w stałym kontakcie. Konsul RP w Abu Zabi monitoruje postępowanie prowadzone przez emiracki wymiar sprawiedliwości pod kątem dopełnienia określonych prawem procedur. Jednocześnie informujemy, że ze względu na wrażliwy charakter sprawy, ochronę danych osobowych oraz dobro postępowania, Ministerstwo nie udziela szczegółowych informacji na temat postępowania osobom postronnym, niebędącym stroną w sprawie.
Jakub Sławek, Ambasada RP w Abu Zabi

Konsul Jakub Sławek w rozmowie z WP powtórzył te słowa. - Podejmujemy działania, na jakie pozwala nam ustawa Prawo konsularne - dodał. Tłumaczył, że nie można mówić o łamaniu prawa przez Emiraty Arabskie, ale o działaniu zgodnie z ich prawem. - Rolą dyplomatów nie jest wtrącanie się w to - podkreślił.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (246)